A A+ A++

Zachwycił nas dzisiaj Bayern Monachium, który grał prawie cały mecz ze Stuttgartem w osłabieniu po czerwonej kartce, a jednak zdołał rozwalcować rywali. Tymczasem podobną historię otrzymaliśmy również w Ekstraklasie. Lech Poznań prowadził z Jagiellonią Białystok i miał mecz pod kontrolą, aż do momentu… czerwonej kartki dla rywali. Wtedy sytuacja wymknęła się piłkarzom „Kolejorza” spod kontroli.

Chciałoby się zatem rzec: Jagiellonia bez Zająca – polski Bayern. A Lech?

Cóż… Lech to po prostu Lech.

Lech – Jagiellonia. Świetna pierwsza połowa

Pierwsza połowa była jak łyk chłodnej wody po dwóch dniach wędrówki po pustyni. Poprzednie spotkania ligowe naprawdę nas nie rozpieszczały, a tutaj otrzymaliśmy bardzo dobry, otwarty, dynamiczny mecz. Pomogła niewątpliwie błyskawiczna bramka dla Jagiellonii. Białostoczanie wyszli na prowadzenie już po dwóch minutach gry, gdy fajną akcję przeprowadzoną prawą stroną boiska przez Makuszewskiego wykończył mocno rozczarowujący w ostatnich tygodniach Fedor Cernych. Lecha ten cios nie wytrącił jednak z równowagi. O dziwo piłkarze „Kolejorza” udźwignęli niekorzystne dla siebie okoliczności i natychmiast przejęli inicjatywę. Zdominowali Jagę i zaczęli odrabiać straty.

W dwunastej minucie wyrównał Michał Skóraś. Trochę dopisało mu szczęście, fakt, ponieważ dopadł do za pechowo wybitnej piłki, ale w sumie wypada pochwalić zawodnika Lecha za właściwe ustawienie i natychmiastową decyzję o oddaniu strzału. Uderzenie Skórasia, choć poszybowało w sam środek bramki, okazało się na tyle mocne, że Xavier Dziekoński nie dał rady skutecznie interweniować.

Pół godziny później Lech ukąsił ponownie. Po stałym fragmencie. O ile przy trafieniu na 1:1 mogliśmy jednak mówić o pechu i ewentualnie małej drzemce zawodników Jagi, tak gol na 2:1 to już prawdziwy letarg gości. Dani Ramirez posłał bowiem dość czytelną wrzutkę-zawiesinę w pole karne i obowiązkiem obrońców z Białegostoku było to zagranie przeczytać. A jednak futbolówka spadła pod nogi zupełnie osamotnionego Mikaela Ishaka, który wpakował piłkę do sieci w Ekstraklasie po raz pierwszy od grudnia 2020 roku. Powtórzmy – duża wtopa gości w defensywie.

Swoją drogą – Ishak strzelał czy próbował zagrać wzdłuż linii bramkowej do nabiegającego kolegi? Tego pewnie już nie zgadniemy, chyba że sam Szwed wyjaśni sprawę. Tak czy owak, liczy się efekt końcowy. Czyli gol.

Lech – Jagiellonia. Kompromitacja Lecha

Wydawało się, że po przerwie Lech ma już wszystko pod kontrolą. Tym bardziej gdy w 52 minucie Błażej Augustyn po raz trzeci z rzędu (!) wyleciał z boiska za dwie żółte kartki (poruszyliśmy temat w osobnym tekście). Skandaliczne zachowanie stopera białostoczan mogło się na gościach zemścić już po kilku chwilach. Kompletnie zdezorganizowana defensywa Jagi sprezentowała bowiem Jakubowi Kamińskiemu stuprocentową okazję do zdobycia gola na 3:1. Kamiński nie trafił jednak w światło bramki. I w tym momencie Lech – jakkolwiek to nie zabrzmi – przestał grać.

Mówimy poważnie. Oczywiście gracze „Kolejorza” nie zeszli z boiska i nie poszli do domu, aż tak daleko się w swoim lenistwie i lekceważeniu rywala nie posunęli. Ale w sposób ewidentny doszli do wniosku, że mecz jest już wygrany. Uznali, że można odpuścić, myśleć na boisku o niebieskich migdałach. I zostali za to bardzo dotkliwie skarceni, ponieważ Jagiellonia, pomimo gry w osłabieniu, wcale nie miała zamiaru się poddać.

Przeszła do ataku.

Na dwadzieścia minut przed końcem spotkania do siatki trafił Bojan Nastić, rehabilitując się tym samym za błąd przy golu na 1:2. Bośniak był zupełnie nieobstawiony w polu karnym Lecha. To co w tej sytuacji robiła defensywa „Kolejorza”, to piłkarski kryminał w czystej postaci. Zero koncentracji, waleczności, krycia. Czegokolwiek. Czyste pozoranctwo. Ten kubeł zimnej wody wcale jednak gospodarzy nie ocucił. Potrzeba było kolejnego ciosu ze strony Jagi i podopieczni Rafała Grzyba ten cios wyprowadzili. W 87 minucie kolejną serię żenujących błędów Lecha w defensywie wykorzystał wprowadzony z ławki Bartłomiej Wdowik. Asystował mu zresztą inny rezerwowy – Tomas Prikryl.

Lech – Jagiellonia. Przełamanie białostoczan

Brakuje nam słów, by opisać to, co wyprawiali piłkarze Lecha po czerwonej kartce dla Augustyna. Niewątpliwie ich postawa nie miała nic wspólnego z – ujmijmy to górnolotnie – duchem sportu. Po prostu olali końcową fazę meczu. Dopiero przy wyniku 2:3 rzucili się do rozpaczliwego odrabiania strat, ale było już zdecydowanie za późno na ripostę. Skupmy się jednak na Jadze. Nie mamy bowiem wątpliwości, że gdyby szkoleniowcem przyjezdnych wciąż był Bogdan Zając, białostoczanie by tego meczu nie wygrali, a po końcowym gwizdku usłyszelibyśmy szereg wymówek.

Bo czerwona kartka, bo pech, no i oczywiście – bo koronawirus.

Dzisiaj nie było tanich usprawiedliwień. Była natomiast twarda walka do upadłego o wyrwanie rywalowi trzech punktów z gardła. I to się Jagiellonii udało. Jak przełamywać złą passę w lidze, to tylko w takim stylu. Brawo, brawo i jeszcze raz brawo. Mówimy bez cienia ironii: to był wielki wyczyn. Jaga zebrała dzisiaj nagrodę za odwagę, zaś Lech został zasłużenie ukarany za oburzający minimalizm.

fot. NewsPix.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMaksym Drabik przerwał milczenie!
Następny artykułKiedyś klasyk, dziś mecz dla koneserów