– Dzisiaj moje urodziny! Na tę okazję sprawiłem sobie prezent – pisze Maciej Jachymiak, nowotarżanin, lekarz, były samorządowiec i polityk.
W Wielką Sobotę R.P. 1907 górujący nad nią wierch Chryszczata osunął się rujnując tysiącletnie lasy. Wieść o tym rozeszła się po końcu świata, przyspieszając decyzje o emigracji.
Ze wsi Mikova koło miasteczka Medzilaborce wyjechała rodzina Warchola. Za ocean. Tam urodził się Ondrejek. Jako dziecko chorował na szkarlatynę, po której dostał pląsawicy. To neurologiczna przypadłość, znana w ciężkiej formie wśród wielu rodzin w Pieninach. U Ondrejka na szczęście była łagodna, powodowała pewną niezgrabność ruchu, wyglądu, a skutkiem tego i nieśmiałość. Ale Warcholowie znakomicie wkomponowali się w USA, a u Ondrejka ujawnił się niezwykły talent.
Już pod nowym nazwiskiem Andy Warhol stał się królem sztuki powszechnej, pop art’u. Celebrytą, rządzącym designem, modą, grafiką. Malował wszystko z tą samą emocją. Głowy koronowane, opakowania za zupę, pieniądze, aktorów, polityków, tworzył cudne obrazki. Mimo sławy był nieśmiały, bał się dotknięć, cierpiał na hypochondrię. Był gejem. Ale religijnym. Lubił chodzić na msze. Spotkał się z papieżem (JP2). Spędzał czas w schroniskach dla bezdomnych, w redakcjach czasopism z modą, wprowadzał nowe techniki graficzne. Ok. czterdziestki ledwie przeżył, postrzelony przez pewną feministkę. Niestety, nie przeżył usunięcia pęcherzyka żółciowego, i opuścił ten świat przedwcześnie.
Andy pytany skąd pochodzi, odpowiadał, że znikąd. I właśnie w tym znikąd, niedługo po jego śmierci, w dawnym, paskudnym, komunistycznym domu kultury urządzono muzeum. Andy’ego i sztuki współczesnej. Bez wielkich pieniędzy. Ktoś zrozumiał, że komunistyczny szajs z czasem stanie się świadectwem epoki, a niektóre jego elementy zaczną być nawet urokliwe. I są. Muzeum uchodzi za rarytas i jest wielce popularne, choć dotrzeć do niego niełatwo.
Tu przychodzi mi do głowy tzw. aluzja. W kierunku centrum chałtury wzniesionego w naszem WK Mieście przy drodze. Wydając chore pieniądze zdewastowano sympatyczny art lat 70-tych. Postawiono w zamian pretensjonalny kloc. Może i on kiedyś zyska urok… choć wątpię. Na razie jest egzemplifikacją (ale piykne słowo!) różnicy między gustem pretensjonalnej panci z centralnej Polski, a sztuką artysty z końca świata.
Jak już ktoś dotrze do Medzilaborec, to z nich rzut kamieniem do Komańczy. Tam wielkiej sztuki nie znajdziesz, ale jest sympatyczna stanica PTTK, a zaraz obok niej klasztor – sanatorium w którym dochodził do siebie po 2. latach katorgi prymas Wyszyński. Budynek, pomalowany chyba przez jaką lokalną pancię na seledynowy kolor, pokazuje jak bojki kreują wyobrażenia. Spodziewałem się ruin starego giganta, a tu proszę, miły pensjonacik… I miła siostra opowiadaczka, która zna odpowiedź na (prawie) każde pytanie…
Tyle urodzinowego felietonu.
W ramach kolejnego prezentu pójdę sobie dziś na wystawę artystki art brud, Beaty Kołaciak, w zakopiańskiej Jutrzence. A na środę o 18.00 zapraszam na film do Euroregionu Tatry. „Po drugiej stronie dnia”. Nowotarski wkład w „Tydzień Zdrowia Psychicznego”, który się właśnie kończy.
Maciej Jachymiak
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS