Nasz poranny gość to Jacek Koprowicz, psychiatra ze szpitala tymczasowego na Stadionie Narodowym.
– Z Izraela płyną informacje, że życie powoli wraca tam do normy. Otwierają się restauracje, w weekendy trudno tam o wolne miejsce. Tymczasem w Polsce słyszymy zapowiedzi całkowitego lockdownu. Kiedy to się skończy? Czy możemy powiedzieć coś optymistycznego?
– Nie ma wokół mnie ani szklanej kuli, ani czarnego kota, więc nie będę wróżył i mówił, co będzie za tydzień, miesiąc lub pół roku. To co jest pewne, to to, że w Izraelu był totalny i bardzo twardy lockdown przez wiele tygodni. My myślimy, że u nas jest ciężko, bo są zamknięte siłownie, baseny i restauracje, natomiast tam było zamknięte kompletnie wszystko. I to był klucz do ich sukcesu – że liczba zakażeń była w ten sposób, przez brak kontaktu między ludźmi, minimalizowana, i to, że dzięki gigantycznym środkom finansowym udało im się zaszczepić ponad połowę społeczeństwa.
– Czyli możemy powiedzieć, że lockdown, obok szczepień, ma znaczenie?
– Ogromne. Mam świadomość, że nasze społeczeństwo, i ja również, jest zmęczone faktem, że ponad rok ciągle żyjemy w tym napięciu, i słyszymy, że czegoś nam nie wolno. Pamiętamy słynne ujęcia, pokazujące wymarłe miasta? Kiedy była pierwsza fala strachu, która była w marcu, kiedy to wszyscy siedzieli grzecznie jak trusie w domach, to to był ten moment, gdzie była cisza, jeśli chodzi o zakażenia. Ludzie wręcz podsycali między sobą teorie spiskowe, że tego wirusa chyba nie ma, bo nikt nie znał nikogo, kto my na niego zachorował.
– Co robi psychiatra w szpitalu tymczasowym?
– Nie jestem tam, jako jeden z wielu lekarzy dyżurnych, którzy przychodzą na 12-, czy 24-godzinny dyżur, żeby zajmować się pacjentami. Jestem proszony ze względu na pewne objawy stresu, które pojawiają się u tych pacjentów. Lek, depresja, drażliwość, huśtawka nastrojów, gniew, zwiększona nerwowość – to są objawy, które pojawiają się u osób zamkniętych w tych przestrzeniach, które nawet nie przypominają zwykłego szpitala. Przestrzeń często jest bez okien, pacjenci nie wiedzą, czy jest noc, czy dzień. Ich rytm dobowy regulują dostarczane posiłki i zapalane czy przygaszone światło.
– Odizolowanie z pewnością rodzi problemy, np. z uzależnieniem od alkoholu. Normalnie trudno go leczyć, a co dopiero w pandemii…
– To gigantyczny problem, zwłaszcza teraz, kiedy kontakt jest ograniczony i nie ma możliwości spotkania się z najbliższymi. I nie chodzi tu o zakazy rządowe, ale o rosnącą świadomość społeczeństwa. Dzieci i wnuki boją się odwiedzać swoich rodziców i dziadków, mając w głowie informację, że mogą im przynieść tego wirusa. To powoduje wzmożoną izolację, która doprowadza do depresji, a tę najłatwiej jest „leczyć” alkoholem.
– Jak przetrwać izolację, żeby nie zwariować?
– Tak naprawdę nie ma lepszego sposobu na polepszenie sobie nastroju, jak rozmowa z najbliższymi. Jak ciepło tej drugiej osoby, kontakt z tymi, których znamy, lubimy i kochamy. A tu okazuje się, że nie zawsze jest to możliwe, a wręcz niezalecane. Mamy jeszcze media, internet i telefon, żeby ten kontakt w jakiś sposób próbować wypełnić. Ale jeśli to przekracza nasze granice, może warto skorzystać z pomocy psychologa, czy być może nawet psychiatry.
– A jak przekonać tych, którzy nie noszą maseczek i twierdzą, że te wszystkie zakazy nie mają sensu?
– Dla mnie to zwykła głupota. To jest trzecia fala, widzimy wskaźniki. Wiemy, że śmiertelność osób leżących pod respiratorami jest między 50 a 70 procent. Jeśli takie dane kogoś nie przekonują, to nie wiem, czy w jakiś sposób można jeszcze do tych osób dotrzeć.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS