A A+ A++

Co najmniej jedenaście ofiar śmier­telnych. Około 4 tysięcy osób rannych, w tym 400 w stanie krytycznym. Taki jest bilans druzgocącej operacji izraelskich służb wywiadowczych wymierzonej w bojowników Hezbollahu w Libanie i Syrii. W ataku wykorzystano wybuchowe pagery. Eksplozje nastąpiły praktycznie w tym samym momencie, około 15.30 czasu lokalnego, co dowodzi, iż detonację wywołano na komendę, zapewne zakamuflowaną jako normalna wiadomość.

Oczywiście Izrael – jak zwykle w takich wypadkach – ani nie potwierdza swojej roli, ani też jej nie dementuje. Ale też (ponownie: jak zwykle) trudno sobie wyobrazić innego sprawcę. Wątpliwości nie ma też szefostwo Partii Boga, które zapowiedziało już pomstę na Izraelu. Także libański rząd obarcza winą Izrael i oskarża go o naruszenie suwerenności Libanu.

Na razie oczywiście znamy mało szczegółów dotyczących samej operacji. Wszystko jednak wskazuje na to, że Izrael wykorzystał „lewe” pagery – sprawne i działające, ale odpowiednio spreparowane – które jakimś sposobem udało się dawno temu wepchnąć w ręce bojowników Hezbollahu. Owszem, klasyczny akumulator może się przegrzać i wybuchnąć, ale w grę wchodzi też użycie niewielkich ładunków wybuchowych.

Większość ofiar znajdowała się w Bejrucie, w leżącej na obrzeżach miasta dzielnicy Dahija, uchodzącej za jeden z ośrodków władzy Hezbollahu, który stworzył w Libanie swoiste państwo równoległe. Notabene wśród lżej rannych ofiar znalazł się amba­sador Iranu w Bejrucie Modżtaba Amani. Prawdopodobnie odbywał właśnie spotkanie z którymś prominentnym członkiem Partii Boga. Niezawodny Barak Rawid z serwisu Axios dowiedział się, że decyzja o przeprowadzeniu operacji zapadła na naradzie gabinetu bezpieczeństwa w ciągu tego tygodnia (co według żydowskiej rachuby tygodnia oznacza okres od zachodu słońca w sobotę 14 września).

Czytelnicy interesujący się doko­na­niami izraelskich służb z pewnością mają teraz w pamięci jedno nazwisko: Jahja Ajjasz. Blisko trzydzieści lat temu głównego konstruktora bomb Hamasu zabito za pomocą telefonu komór­ko­wego z ładunkiem 15 gramów heksogenu. Wystarczyło to, aby dosłownie urwać głowę „Al‑Muhan­disa” (inżyniera). W dzisiejszej operacji ilość materiału wybuchowego (o ile faktycznie użyto tej metody) w każdym urządzeniu była oczywiście mniejsza, ale zadziałała fundamentalnie ta sama zasada: podrzucenie ofierze pułapki ukrytej w urządzeniu koniecznym do łączności.

W przypadku Ajjasza wykorzystano przekupionego krewniaka. To dobra metoda, jeśli trzeba zlikwidować jeden cel jedną bombą. Jak jednak podrzucić kilkadziesiąt albo kilkaset bomb? W tym celu Mosad musiałby spenetrować albo sieć dostawców podzespołów, albo też sieć dostawców gotowych produktów na rynek, tak aby odpowiednio je zmodyfikować lub spreparować.

Ze wstępnych informacji wynika, iż użyto pagerów małej tajwańskiej firmy Gold Apollo. Ale na razie nie wiemy nawet, czy wszystkie urządzenia były Made in Taiwan. Być może nie dowiemy się tego nigdy.

Według ustaleń The Wall Street Journal wybuchowe pagery nie trafiły jednak w ręce Hezbollahu dawno temu. Przeciwnie: wszystkie one miały pochodzić z dużej dostawy odebranej przed najwyżej kilka tygodni temu. Do eksplozji miało zaś doprowadzić złośliwe oprog­ra­mo­wanie, które spowodowało krytyczne przegrzanie się baterii. Podobno kilku posiadaczy takich urządzeń poczuło wzrost temperatury i odłożyło lub wyłączyło pagery, nie podejrzewając nawet, iż nie jest to rutynowe przegrzewanie się.

Al Dżazira podaje, że pagery trafiły do Libanu pięć miesięcy temu, a w każdym z nich ukryte było 20 gramów nieustalonego materiału wybu­cho­wego. Z kolei Sky News Arabia twierdzi, że w pagerach ukryto niewielką ilość pentrytu – bardzo silnego materiału wybu­cho­wego – który następnie zdetonowano, podnosząc temperaturę baterii.

Tak czy inaczej konkluzja musi być ta sama: izraelski wywiad postanowił kolejny raz zademonstrować światu, iż nie boi się atakować tam, gdzie mało kto się spodziewa. I uczynił to w sposób oszałamiający. To właśnie ta warstwa – pokazowa, wręcz propagandowa – ma tu kluczowe znaczenie. Weźmy na przykład likwidację Ismaila Hanijji w Teheranie. Tamta operacja miała wymiar strategiczny – usunęła sekretarza generalnego Hamasu, człowieka współodpowiedzialnego za napaść z 7 października.

Bezpośrednie skutki dzisiejszej operacji dla Partii Boga będą mniej poważne. Nie ma bowiem informacji o tym, aby wśród rannych czy zabitych znalazł się ktoś z wierchuszki. Ofiary śmiertelne to „oficerowie” średniego szczebla, których łatwo będzie zastąpić. Ale poczucia bezpieczeństwa nie da się odzyskać.

Rzecz jasna, kontrwywiad Hezbollahu będzie teraz próbował ustalić, jak mogło dojść do tak niewyobrażalnej kompromitacji. I zapewne prędzej czy później ustali, co się stało, a może nawet ustali, kto zawinił (a jak nie – to znajdzie kozły ofiarne). Ale faktem pozostaje to, iż coś niewyobrażalnego stało się wyobrażalne. Teraz już zawsze każdy bojownik Hezbollahu, sięgając po telefon komórkowy czy pager, będzie miał w tyle głowy wspomnienie 17 września 2024 roku. Podobnie jak każdy gość Pasdaranów nocujący w ich kompleksie w północnym Teheranie będzie się zastanawiał, czy nie ma ukrytej w pokoju bomby.

Trzeba też mieć na uwadze, iż Hezbollah doskonale rozumiał, że Izrael może spenetrować jego sieć łączności. Sekretarz generalny Hasan Nasr Allah sam apelował do swoich ludzi, aby nie używali telefonów komórkowych, bo te ułatwiają ich namierzenie. Właśnie dlatego organizacja przestawiła się na użycie kurierów i… pagerów.

W tym kontekście Josi Melman, wybitny izraelski dzien­nikarz zajmujący się w tematyką izraelskich sił zbrojnych i służb specjalnych (jest współ­auto­rem wydanej w Polsce książki Szpiedzy Mossadu i tajne wojny Izraela), zwraca uwagę na koszt operacji. Pisze mianowicie: „Po pierwsze, operacja ta ujawniła metodę działania i spowodowała utratę zasobów wywiadowczych, które lepiej było przechować na czarny dzień, byłyby ważniejsze, gdyby wybuchła wojna totalna i Izrael najechał Liban”.

Odnotujmy również, że służba bezpieczeństwa Szin Bet poin­for­mo­wała dziś o udaremnieniu planowanego przez Hezbollah zamachu na osobę z izraelskich struktur bezpieczeństwa. Terroryści planowali wykorzystać zdalnie odpalany ładunek wybuchowy. Tożsamości niedoszłej ofiary nie ujawniono.

Czy ta operacja w jakiś sposób wpłynie na napięcia między Izraelem a Hezbollahem? Niewykluczone, że była ona czymś w rodzaju kompro­misu między stronnictwem dążącym do wojny (z Netanjahu na czele) a stronnictwem nawołującym do umiaru (z ministrem obrony Joawem Galantem na czele, mającym poparcie amerykańskich dyplomatów). Udało się zadać Hezbollahowi bolesny cios – taktyczny i propagandowy – bez rozpoczynania otwartej wojny. Wilk syty i owca cała?

Niestety dzisiejsze zamachy nie mają przełożenia na główny casus belli Jerozolimy: umożliwienie powrotu do domów 60 tysiącom obywateli ewakuowanych z północnego pogranicza, gdy Hezbollah zaczął je ostrzeliwać pociskami rakietowymi.

Pozostaje tylko pytanie: jak odpowie Partia Boga? Równie dobrze Hasan Nasr Allah może uznać, iż przewaga Państwa Żydowskiego w „wojnie cieni” jest zbyt duża i trzeba działać teraz, póki jeszcze ma kogo posłać do walki. A nawet jeśli tak nie uzna, trudno się spodziewać, aby nakazał zaprzestanie ostrzału pogranicza.

A na koniec pozostaje refleksja: już po raz drugi – pierwszy był Stuxnet – wyznaczył zupełnie nowe standardy w dziedzinie „cyberwojny”.

Aktualizacja (21.50): Zaktualizowaliśmy informację o liczbie ofiar w pierwszym akapicie na podstawie najnowszych danych libańskiego ministerstwa zdrowia.

Hassan Ghaedi / Fars Media Corporation

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułУсыновление или опека? Какие формы воспитания существуют в Украине и чем отличаются
Następny artykułOdwołanie EWAKUACJI