A A+ A++

Temperatura Derbów Trójmiasta była wysoka od pierwszej do ostatniej minuty doliczonego czasu gry. Spadła jedynie na dwadzieścia minut drugiej połowy, kiedy po szturmie Arkowców grająca w dziesiątkę Lechia ten sztorm przetrwała. Utrzymywał się wynik 1:1, który dawał gościom z Gdyni awans. Do momentu, w którym zespołowi Wojciecha Łobodzińskiego nie urwała się kolumbijska lux-torpeda, czyli Camilo Mena.

Sędzia Tomasz Kwiatkowski ze swoimi asystentami ręce miał pełne roboty. Przed meczem wspominano w lokalnych mediach, że w poprzednich tego typu spotkaniach, jeszcze w Ekstraklasie, do kieszonki sięgał dość często, także po „asy kier”. W niedzielę też musiał. Ale najwięcej kontrowersji wzbudziła ostatnia sytuacja.

ZOBACZ TAKŻE: Grająca w osłabieniu Lechia górą w derbach Trójmiasta! Arka wciąż bez awansu

Przemysław Stolc wpadł w pole karne i został draśnięty przez Tomasa Bobcka. Kontakt niewątpliwie był, ale piłkarz Arki upadł dość nienaturalnie, w drugim tempie, arbiter błyskawicznie pokazał mu żółtą kartkę za próbę wymuszenia rzutu karnego, ale sytuacja była nieoczywista. „Kwiatek” został wezwany przez VAR, a że sam jest przecież jednym z największych speców od analizy tego typu sytuacji, z finałem Mistrzostw Świata i Champions League na czele, w roli suflera Szymona Marciniaka, nie omieszkał zajrzeć „pod daszek” z monitorem.

I tu zaczyna się cała zabawa. Każda powtórka w mocnym zwolnieniu potęguje wrażenie, że był kontakt. Puszczona w naturalnym tempie wygląda już inaczej. Stolc mógł kontynuować grę, ale czując, że coś się dzieje, starał się to wykorzystać. Przewrócił się jednak w drugim tempie. To jeden z argumentów przeciwko jedenastce. Jak mocny był to kontakt? Tego ocenić już dobrze się nie da. Slow-motion zawsze nieco manipuluje obraz, a tym samym wprowadza w wątpliwości zarówno sędziów, jak i widza.

UEFA we wszystkich swoich wytycznych zaleca nieprzyznawanie tak zwanych „miękkich karnych” zwanych poprawnie „soft penalties”. Karny ma być ewidentny, raczej nie podlegający dyskusji. Nie może być nagrodą za cwaniactwo, choć Stolca o to nie podejrzewam. Raczej o spryt, był w kleszczach w pobliżu dwóch zawodników Lechii, poczuł kontakt i wiadomo, co chciał uzyskać. Wiemy, która była minuta, jakie okoliczności, stawka i presja. Miał ją też Kwiatkowski. Jego decyzja może boleć kibiców Arki, ale była jak najbardziej prawidłowa.

Z moich obserwacji po meczu, choć dość długo przebywałem jeszcze na stanowisku komentatorskim, sztab Arki i wszyscy związani z klubem nie mieli wielkich pretensji do arbitra. Trener Wojciech Łobodziński jest zbyt poważnym człowiekiem i byłym reprezentantem Polski, by szukać winy daleko od swojego zespołu. A ten mógł i powinien to spotkanie wygrać. Sytuacji było wystarczająco dużo, by już w niedzielę świętować awans.

Trzeba więc czekać do kolejnej. „Żółto-Niebiescy” grają u siebie. I mogą nawet zremisować. Jednak nikt z takim nastawieniem na GKS Katowice wyjść nie może. Arka w pewnym momencie lekko zdjęła nogę z gazu. Dlatego cena wyniku w Gdańsku może okazać się tak bardzo wysoka.

Przejdź na Polsatsport.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPiS żąda nadzwyczajnej sesji rady Warszawy ws. Marywilskiej
Następny artykułAryna Sabalenka przestała się kryć. Wrzuciła do sieci fotki z nowym partnerem