A A+ A++

IV Rzesza. Kanclerz Scholz nowym Bismarckiem?

Ciekawy jest moment, w którym miały paść te słowa. Angela Merkel, po ponad 16 latach służby na stanowisku kanclerza, odchodzi na polityczną emeryturę. Po raz pierwszy od 16 lat w Berlinie powstanie rząd bez udziału jej partii – CDU i jej najbliższej koalicjantki, bawarskiej CSU. Nowy gabinet wspierać będzie koalicja liberałów, socjaldemokratów i Zielonych – partii w żaden sposób niezwiązanych z imperialną tradycją II czy tym bardziej III Rzeszy. Niemiecka socjaldemokracja była jedną z sił historycznie przeciwstawiających się niemieckiemu narodowemu socjalizmowi. Środowiska, które później utworzyły Zielonych, odegrały wielką rolę w rozliczeniach Niemiec z ich brunatną przeszłością.

Obszerna, szczegółowa umowa koalicyjna to przede wszystkim wielki modernizacyjny plan dla Niemiec. Budowa stu tysięcy mieszkań, pokrycie kraju światłowodami, inwestycje w kolej jako najbardziej zielony środek transportu. W umowie są też plany pogłębienia integracji europejskiej, ale nie pod przewodnictwem Berlina, tylko w oparciu o zasadę subsydiarności i decentralizacji. Naprawdę trudno wyczytać z tego plany zdominowania Europy przez nową Rzeszę.

Takie rzeczy wyczytują w niej jednak bliskie prezesowi PiS postacie. Na przykład europoseł Ryszard Legutko w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl z 27 listopada. Zdaniem krakowskiego profesora, zapisy z umowy koalicyjnej „zwiększają władzę Niemiec w UE i czynią Unię Europejską lewicowym tworem, co w sytuacji Polski jest dość okropną perspektywą, bo nie po to żeśmy się wyzwolili z komunizmu, żeby trzydzieści lat później znowu wpadać w jakiś kolejny, lewicowy despotyzm”. Cały wywiad utrzymany jest w podobnym tonie, profesor i rozmawiająca z nim Anna Wiejak widzą nawet złowieszcze plany wtrącania się Niemiec w wewnętrzne sprawy Polski w zapisach umowy dotyczących… rozwoju społeczeństwa obywatelskiego.

Rozmowa z Legutką, który jest jedną z kluczowych postaci parlamentarnej delegacji PiS w Brukseli i jednym z nielicznych intelektualnych partnerów Kaczyńskiego w obozie władzy, uprawdopodobnia, że prezes PiS nie tylko mógł mówić o IV Rzeszy, ale i tak myśleć.

Z Scholzem jak z Bidenem?

Wielu komentatorów przestrzegało PiS, że jeszcze zatęskni za demonizowaną w rządowej propagandzie Angelą Merkel. Być może ten proces już się zaczyna. Politycy PiS zaczynają chyba dostrzegać, że nowy niemiecki rząd chce głębszej integracji Europy i bardziej pryncypialnie podchodzi do kwestii praworządności w Polsce – co jest złą wiadomością dla PiS, ale dobrą dla Polek i Polaków.

Jeśli komunikaty o „lewicowym despotyzmie” nowego rządu w Berlinie czy „IV Rzeszy” staną się podstawą budowania relacji z gabinetem Olafa Scholza, to po Waszyngtonie Joe Bidena obrazimy sobie kolejną kluczową dla naszych najbardziej żywotnych interesów stolicę.

Oczywiście, są kwestie, w których Polska i Niemcy mają sprzeczne interesy i poglądy na kluczowe dla przyszłości kontynentu zagadnienia – na czele z Nordstream 2 i rozwojem energetyki jądrowej w Europie. Jednak przyjmując wobec rządu w Berlinie retorykę bez mała wojenną, oskarżając go o najgorsze, w żaden sposób nie sprawimy, że polski głos będzie miał istotny wpływ na kształt Europy. Niemcy są i pozostaną jeszcze jakiś czas najsilniejszym państwem kontynentu, dobre relacje z Berlinem są kluczem dla naszej pozycji w Europie i relacji ze Stanami, którym skonfliktowana z zachodnim sąsiadem Polska nie jest potrzebna jako sojusznik.

Kaczyński mówiąc o „ciężkich terminach”, które przyszły w związku z planami Niemców na Europę, zachowuje się jakby zapowiadał, że Polska będzie bronić kontynentu przed niemiecką dominacją. Naprawdę nie ma w Unii Europejskiej ani jednego państwa – łącznie z silnie zależnymi od niemieckiej gospodarki fideszowskimi Węgrami – który oczekiwałby takiej obrony ze strony PiS-owskiej Warszawy. Polska skonfliktowana z Brukselą, TSUE, większością w Parlamencie Europejskim i nowym niemieckim rządem osiągnie w najlepszym wypadku tyle, że przekona sporą część państw Unii, iż warto postawić na głębszą integrację w gronie wyrażających taką wolę państw, bez takich kłopotliwych partnerów, jak rządzona przez PiS Polska.

Germanizacja polexitu?

Jest jeszcze inna możliwość. Kaczyński mówi o IV Rzeszy, bo nawet ze swoimi posłami nie potrafi rozmawiać inaczej, niż sprzedając propagandę. A propaganda rządowego obozu od dawna przedstawia Unię Europejską jako siłę Polakom wrogą, wtrącającą się w nasze sprawy, dybiącą na niepodległość. Tak jakby rządząca partia badała, a nawet przygotowała grunt pod polexit.

Być może Kaczyński i jego polityczni spece od komunikacji uznali, że najlepszy sposób na ocieplenie wizerunku polexitu to jego „germanizacja”. A ściślej mówiąc: germanizacja Unii Europejskiej. Ciągle żyje przecież pokolenie mające traumatyczne wspomnienia z wojny oraz pokolenie, które słyszało o takich traumatycznych doświadczeniach od swoich rodziców. Antyniemieckie nastroje łatwo jest obudzić, przynajmniej w części społeczeństwa. Na „dziadku z Wehrmachtu” kandydat PiS już raz wygrał przecież wybory prezydenckie.

Na czym polegać miałaby ta „germanizacja Unii”? Oddajmy znów głos profesorowi Legutce. We wspomnianym wywiadzie twierdzi on: „Jeżeli […] zwiększa się rolę instytucji europejskich, to tak naprawdę zwiększa się rolę najsilniejszych państw, czyli Niemiec. Natomiast polski rząd będzie miał znacznie mniej do powiedzenia niż teraz”.

Podobne teorie głosi od jakiegoś czasu Jarosław Kaczyński. Twierdzi on mianowicie, że Polska broniąc się przed rozszerzaniem władzy, przez takie ciała jak TSUE i Komisja Europejska, broni się tak naprawdę przed Berlinem – choć to rząd Merkel był w sporach z Polską frakcją „gołębią”, naciskającą na kompromis. W propagandzie PiS silna Europa to tylko pozornie wzrost znaczenia instytucji ponadnarodowych – faktycznie rosną w siłę Niemcy. Gdy wszystkie inne stolice zrzekają się swojej suwerenności na rzecz unijnych instytucji, Niemcy zachowują swoją suwerenność i narzędzia narzucania warunków sąsiadom, a nawet całemu kontynentowi. Innymi słowy, im bardziej Europa jest pozornie zintegrowana, tym głębiej pozostaje niemiecka.

Jak większość teorii Kaczyńskiego i ta jest zupełnie pozbawiona dowodów i niewywrotna. Jak każda teoria spiskowa. Może jednak okazać się skuteczna jako narzędzie zniechęcające Polaków do Europy.

Jakby nie patrzeć – nonsens

Problem z tym, że nie wiadomo, która z tych dwóch opcji jest gorsza: czy Kaczyński, naprawdę wierzący, że nowa koalicja w Berlinie planuje budowę IV Rzeszy czy cynicznie rozgrywający takie lęki, by przygotować sobie grunt pod ewentualną ewakuację z Unii. Każdy oznacza nonsensowną, absurdalną i niebezpieczną dla polskich interesów politykę.

Czytaj także: PiS już nie zyskuje na aborcji. Chce uniknąć „niepokojów społecznych”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKoronawirus w Kujawsko-Pomorskiem. W Bydgoszczy 276 nowych przypadków zakażenia SARS-CoV-2
Następny artykułLuksusowe narożniki z funkcją spania