Gdy Donald Tusk na Campusie Polska Przyszłości przed rokiem obiecywał liberalizację przepisów aborcyjnych, jeżeli jego partia przejmie władzę, pewnie nie przypuszczał, że już rok później będzie się musiał przed tym samym gronem wycofać ze swoich słów. Ale prawdopodobnie miał nadzieję, że jeżeli powie, iż w tym Sejmie nie ma i nie będzie większości do zrealizowania tej obietnicy, to zamknie sprawę i do końca kadencji będzie miał spokój.
Premier nie docenił posłanek lewicy i środowisk feministycznych, które nie chcą odpuścić sprawy na następne trzy lata, a może na święte nigdy.
W piątek Donald Tusk znów zabrał głos ws. aborcji i zapewnił, że rząd nie zaprzestaje działań.
– Skoro nie możemy otworzyć szeroko tej bramy z powodu braku większości w Sejmie, otwieramy furtki. Szukamy takich sposobów działania, oczywiście zgodnego z prawem, które w praktyce umożliwi dostęp do legalnej aborcji dla kobiet, które z różnych powodów do tej aborcji powinny mieć prawo – powiedział podczas konferencji prasowej premier.
Emocje związane z aborcją narastają od momentu przejęcia władzy przez obecną koalicję rządzącą czyli od 13 grudnia ubiegłego roku. Partie koalicyjne musiały się zmierzyć z awanturą, którą rozpętały przed wyborami samorządowymi posłanki Lewicy, gdy marszałek Sejmu Szymon Hołownia zdecydował, że debata na temat depenalizacji aborcji (tzw. ustawa ratunkowa) zostanie przeniesiona na czas po wyborach lokalnych.
Jeszcze większy gniew środowisk feministycznych wywołało odrzucenie ustawy depenalizującej pomoc w przeprowadzeniu aborcji, głosami PSL oraz Romana Giertycha z KO, który nie wziął udziału w głosowaniu, choć był w Sejmie obecny. Powiedziano wiele gniewnych słów, które boleśnie ugodziły posłów Stronnictwa, a ci zaczęli się odgryzać Lewicy. Z jednej strony padły słowa o gumofilcach, a z drugiej o lewactwie, co na pewno nie poprawiło stosunków między partiami rządzącymi.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS