A A+ A++

Ekonomiści lubią „podczepiać się”
pod wydarzenia sportowe. Także decydenci
nierzadko odwołują się do argumentów ekonomicznych, aby uzasadnić
wielomiliardowe wydatki na coś, co na co dzień nie jest nam specjalnie
potrzebne. Jak więc jest w istocie?

Ile Niemcy zapłacą za Euro 2024? W sumie to bez znaczenia
fot. @EURO2024 / / twitter

Zapewne wielu z nas doskonale
pamięta Euro 2012
zorganizowane na boiskach Polski i Ukrainy. Dla nas był to niemal ogólnonarodowy
zryw. Cały Naród kibicował budowniczym stadionów i modlił
się o osiągnięcie „przejezdności” autostrady A2 pomiędzy Łodzią a Warszawą.
Był
to infrastrukturalny przełom cywilizacyjny. Nie chodzi tu tylko o
zbudowanie nowoczesnych stadionów, ale przede wszystkim o autostrady, terminale
lotnicze i wyremontowane dworce kolejowe.

To wszystko zostało z nami na
stałe. Co
prawda do stadionów wciąż musimy dopłacać, ale za to przynajmniej ładnie
się prezentują. Cała ta przyjemność kosztowała nas – przynajmniej
według niektórych szacunków – „skromne” sto miliardów złotych. Oczywiście w
tym wszystkim mieszczą się wydatki na infrastrukturę, która i tak i
tak miała powstać i która była (i nadal jest!) nam po prostu potrzebna.

Niemcy to nie Polska 12 lat
później

Tegoroczne Euro to turniej pod
każdym względem różny od tego, który został rozegrany 12 lat temu. Po pierwsze,
organizatorem jest tylko jeden kraj, a nie dwa. Po drugie, w MŚ Europy z 2012
roku wzięło udział 16 drużyn, które rozegrały 31 meczów w nieco ponad dwa
tygodnie. Teraz przybędą 24 reprezentacje, zobaczymy 51 spotkań, a wszystko
potrwa miesiąc. Jest to zatem turniej znacznie większy od tego rozegranego w
Polsce i na Ukrainie. Po trzecie, Polska była wtedy krajem szybko rozwijającym się,
choć w schyłkowej fazie ówczesnego cyklu koniunkturalnego. Obecne
Niemcy pogrążone są w głębokim kryzysie gospodarczym. Nie jest to tylko
zwykła, cykliczna recesja, lecz przejaw wyczerpania się dotychczasowego modelu
rozwoju.

Ale z punktu widzenia ekonomicznego
najważniejsza jest trzecia różnica, ta finansowa. Niemcy zorganizowali tę
imprezę „po kosztach”. Nie zbudowali ani jednego nowego stadionu – wszystkie mecze
będą rozgrywać się na arenach zbudowanych lub zmodernizowanych na Mistrzostwa
Świata w 2006 roku. Są to zatem obiekty liczące sobie po 20-25 lat. Trudno je
uznać za „nowoczesne”. Zwłaszcza w porównaniu do tego, co ostatnio widzieliśmy
w Katarze.

Także wydatki na nową
infrastrukturę były zbliżone do zera. Wszakże autostrady są tam od dawna
(aczkolwiek wiele z nich wymaga poważnych remontów), infrastruktura kolejowa
jest dobrze rozwinięta i w zasadzie niczego nie trzeba budować. Wystarczy
przygotować murawę, zabezpieczyć odpowiednią liczbę kufli oraz zgromadzić ogromne
zapasy piwa. I można grać!

Klątwa gospodarza wielkiej
imprezy sportowej

W ekonomicznej zapowiedzi nie
może oczywiście zabraknąć tematu „olimpijskiej klątwy”. Chodzi o syndrom
wielkiej imprezy sportowej, w ramach której najpierw kraj organizatora przeżywa
gospodarczy boom wynikający z inwestycji potrzebnych do jej przygotowania. A
później nadchodzi głęboki kryzys gospodarczy będący pochodną błędnych
inwestycji i zmarnowanych zasobów. Najlepszymi tego przykładami w XXI wieku były Grecja i
Portugalia (2004), ale też Ukraina (2012) oraz Rosja i Brazylia (2014).

Nie brakuje także przykładów z
bardziej odległej przyszłości. Niemcy wpadły w recesję rok po zdobyciu trofeum
na własnej ziemi (1974). Argentyńczycy powtórzyli oba te wyczyny (tj. wygranie
turnieju i recesję) cztery lata później. Meksyk zorganizował imprezę w 1986
(którą pierwotnie miała gościć Kolumbia) i tego samego roku zaliczył spadek PKB
o 3,8%. Mundial w Italii (1990) przyniósł Włochom kres boomu lat 80. i recesję
trzy lata później. Później bywało już lepiej, ale przypadki Grecji, Portugalii
czy Brazylii wciąż dawały do myślenia.

Powiedzmy to sobie jasno i
dobitnie: sportowa klątwa nie dotknie tym razem Niemców. I to z bardzo prostego
powodu: nasi zachodni sąsiedzi nie zmarnowali miliardów euro na niepotrzebne
inwestycje. Co oczywiście nie zmienia faktu, że największa gospodarka Europy pozostaje
w kryzysie i żadne Euro 2024 tego nie zmieni. Ani też nie pogorszy.

To już kiedyś było grane

Euro2024 oraz rozgrywane w Paryżu
Igrzyska Olimpijskie będą pierwszymi dużymi wydarzeniami sportowymi w Europie
rozgrywanymi po wygaszeniu covidowych lockdownów, jeśli nie policzyć specyficznego pseudoeuro rozgrywanego w całej Europie w 2021 roku. Będzie to zatem impreza inna
niż znane nam do tej pory. Będzie
więcej inwigilacji i mniej wolności. Kody QR, cyfrowe „certyfikaty” i inne tego
typu restrykcje znajdą się na porządku dziennym. To może odstraszyć część kibiców –
zwłaszcza tych z Europy. A to przecież wpływy ze zwiększonej liczby turystów
zwyczajowo stoją za wszelakimi kalkulacjami „opłacalności” wielkich imprez
sportowych.

A jak jest w istocie? Czy
naprawdę kraj-organizator zarabia na masowym napływie turystów? Sprawdźmy to
na przykładzie Niemiec z roku 2006, gdy zorganizowali futbolowe Mistrzostwa
Świata. Wiele analiz przed rozpoczęciem turnieju zakładało wtedy silne
pobudzenie gospodarki, wyższe inwestycje i zyski oraz masę innych pozytywnych efektów.
A jak było naprawdę?

Tutaj z pomocą przychodzą
ekonomiści Grant Thornton, którzy przypomnieli, że:

  • nawet przyjmując maksymalną sumę inwestycji w
    bezpośrednim związku z Mistrzostwami Świata w Niemczech (6 mld EUR), stanowiło
    to tylko 0,4% sumy inwestycji w gospodarce niemieckiej w latach 2002-2005,
  • liczba zagranicznych turystów w Niemczech
    wzrosła w miesiącach mistrzostw – ale rosła też w innych miesiącach, choć w
    mniejszej skali, ​
  • nawet przyjęcie ex post optymistycznego szacunku
    wydatków gości zagranicznych (500 mln EUR) to suma stanowiąca zaledwie połowę
    najniższego szacunku dokonywanego ex ante,
  • obroty w handlu detalicznym były w
    poszczególnych miesiącach 2006 podobne do tych w analogicznych miesiącach 2005,
    z wyjątkiem maja (miesiąc przed mistrzostwami). Nie było zatem efektu boomu
    konsumpcyjnego. Co najwyżej przesunięcie konsumpcji w czasie,
  • konsumpcja prywatna w II. kwartale 2006 spadła w
    Niemczech.

Kto zarabia na igrzyskach i mistrzostwach?

Wszyscy wiemy, kto za to wszystko płaci (Pan, Pani,
społeczeństwo…), ale chyba nie do końca jesteśmy świadomi, kto na takiej
imprezie zarabia. Wbrew pozorom nie są to przede wszystkim hotelarze,
taksówkarze czy restauratorzy (choć ci z pewnością nie narzekają).

– Największymi pojedynczymi beneficjentami MŚ były: FIFA
(187 mln EUR zysków) oraz Niemiecki Związek Piłki Nożnej (DFB) (21 mln EUR
zysków) – przypominają eksperci z GrantThorton. Zyskała także branża hotelarska i
gastronomiczna. Jednakże wzrost sprzedaży piwa rzędu pół miliona hektolitrów w
ujęciu rocznym wyniósł zaledwie… 0,5%. Wiadomo przecież, że w czerwcu i lipcu
bywa gorąco i że podwyższone pragnienie występuje niezależnie od natężenia
emocji sportowych.

Badacze bezlitośnie rozprawili się także z efektem boomu
turystycznego, jaki rzekomo miał być wywołany przez organizację Mundialu.
Okazało się bowiem, że średnie obłożenie dostępnych miejsc noclegowych w
czerwcu 2006 względem czerwca 2005 spadło w Berlinie o 11,1% a w Monachium o
14,3%. To tzw. efekt wypychania – czyli zjawisko, gdy przyjazd kibiców w
związku z wydarzeniem sportowym zmniejsza chęć przyjazdu innych potencjalnych
gości.​ Co więcej, okazało się też, że liczba noclegów była wyraźnie słabsza w
maju i w sierpniu – czyli w miesiącach
tuż przed i tuż po rozpoczęciu sportowej imprezy.

Jak widać, ekonomia to przedmiot, który „nie za bardzo
respektuje czyjeś życzenia” – jak to elegancko ujął Nikita Chruszczow. Podobnie
bywa z życzeniami ekonomistów wiązanymi z efektami wielkich imprez sportowych.
Dlatego też analizując wszystko już post factum, autorzy badań próbują się
doszukiwać bardziej niemierzalnych pozytywów.

– Wobec niemożności znalezienia – w ramach rygoru naukowego
– pozytywnych „twardych” danych, potwierdzających pozytywny wpływ Mistrzostw
Świata na gospodarkę Niemiec, autor zwraca uwagę na trudno mierzalne finansowo,
pozytywne efekty, takie jak: „efekt nowości stadionów”, przekładający się na
„ogólne pozytywne doświadczenie” Mistrzostw, poprawę wizerunku Niemiec w wyniku
organizacji Mistrzostw oraz „efekt dobrego samopoczucia” doświadczany przez
Niemców w czasie wydarzenia, przekładający się na „wzrost morale i dumy
narodowej związanej z organizacją tak ważnego wydarzenia sportowego” –
odnotował w swoim badaniu  ekonomista
Wolfgang Maennig.

Euro 2024 a sprawa polska

Obyśmy i my po Euro2024 doświadczyli wzrostu morale i dumy
narodowej przekładającej się na skokowy wzrost przychodów branży piwowarskiej.
Tak się staniem jeśli reprezentacja Polski przynajmniej wyjdzie z grupy lub
nawet wygra coś w fazie pucharowej.

Za grupowych przeciwników mamy tylko kraje strefy euro. Na
otwarciu w rozkładzie jazdy mamy Holandię, z którą nie udało nam się wygrać od
45 lat. Polacy musieliby też przełamać niemoc w meczach otwarcia: przez
poprzednie 50 lat nasza piłkarska reprezentacja wygrała tylko jeden swój
pierwszy mecz na MŚ lub ME (w 2016 z Irlandią Północną). Następna w kolejce
będzie Austria, z którą mamy niewyrównane „europorachunki” z roku 2008 (słynny
pesudokarny Webba i 1:1 z Euro 2008). Ostatni do golenia będą urzędujący
mistrzowie świata, którzy w Katarze sprali naszych chłopaków 3:1. Zatem czas na
rewanż. Zwłaszcza że “mecze o honor” zwykle idą nam najlepiej.

Źródło:
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułJarmark Świętojański na bulwarze Czerwieńskim
Następny artykułLondyn jakiego nie znasz. Nie lubisz tłoku i hałasu miasta? Te 8 miejsc zwiedzisz bez kolejek