W Muzeum Narodowym w Warszawie można już zwiedzać wystawę zatytułowaną “Portret młodzieńca. W poszukiwaniu zaginionego arcydzieła Rafaela”. Słynny na cały świat obraz, zrabowany z Polski w czasie drugiej wojny światowej, jest symbolem utraconych przez nasz kraj setek tysięcy dzieł sztuki. O tym, czy jest szansa na odzyskanie obrazu Rafaela i jak w praktyce wygląda odzyskiwanie dóbr kultury, Interia rozmawiała z historyk sztuki doktor Moniką Kuhnke, która w Ministerstwie Spraw Zagranicznych zajmuje się problematyką strat wojennych i restytucji dóbr kultury.
Artur Wróblewski, Interia: W jaki sposób “Portret młodzieńca” autorstwa Rafaela Santi trafił do polskich rąk?
Dr Monika Kuhnke: Obraz trafił do Polski za sprawą Izabeli z Flemmingów Czartoryskiej (1746-1835), żony Adama Kazimierza Czartoryskiego (1734-1823), twórczyni pierwszego muzeum na ziemiach polskich, w Puławach. Obraz kupił dla niej syn, Adam Jerzy Czartoryski (1770-1861) w Wenecji od rodziny Giustinianich, najprawdopodobniej pomiędzy 1799 a 1801 rokiem. Wraz z “Damą z gronostajem” Leonarda da Vinci i “Krajobrazem z miłosiernym Samarytaninem” Rembrandta, “Portret młodzieńca” prezentowany był w Domu Gotyckim w Puławach. Później, w połowie XIX wieku, w związku z różnymi wydarzeniami historycznymi, jakie miały miejsce w tej części Europy, rozpoczęła się wielka wędrówka tego i innych obrazów. Dzieło Rafaela trafiło do Paryża, do Hôtel Lambert należącego do Czartoryskich, gdzie przez jakiś czas było przechowywane. Warto dodać, że w tym okresie pojawił się zamysł sprzedaży “Portretu młodzieńca”, zapewne dla pozyskania środków na działalność polityczną Adama Jerzego, ale ostatecznie nabywca obrazu się nie znalazł. Kolejnym przystankiem w podróży dzieł był Kraków, gdzie Władysław Czartoryski (1828-1894), syna Adama Jerzego, stworzył Muzeum Czartoryskich. W krakowskim muzeum obraz znajdował się od lat 80. XIX wieku do wybuchu pierwszej wojny światowej. Wtedy, w celu zabezpieczenia przed działaniami wojennymi, wywieziono go do Drezna, do tamtejszej Gemäldegalerie. Do Krakowa wrócił dopiero w 1920 roku, “Portret młodzieńca”, przy wielkiej niechęci ówczesnego dyrektora Galerii Hansa Posse. Posse zamierzał bowiem obraz ten i inne zatrzymać w zbiorach saskich.
W Krakowie obraz znajdował się do czasu wybuchu drugiej wojny światowej. Jakie były jego losy po 1 września 1939 roku?
– Ludwika Maria z Krasińskich Czartoryska, synowa Władysława, zdecydowała, że wspomniane trzy najcenniejsze obrazy z kolekcji, w tym “Portret młodzieńca”, zostaną ukryte w pałacu w Sieniawie. Jednak za sprawą Kajetana Mühlmanna, zajmującego się grabieżą dzieł sztuki na terenie Generalnego Gubernatorstwa, obrazy dość szybko zostały przejęte przez Niemców i wywiezione do Berlina. Ostatecznie powróciły do Krakowa i trafiły do zbioru dzieł zabezpieczonych na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Wydaje się, że “Portret młodzieńca”, w przeciwieństwie do pozostałych, nie znajdował się na Wawelu, w głównej siedzibie generalnego gubernatora Hansa Franka. Prawdopodobnie został przewieziony do Krzeszowic, do pałacu Potockich, który pełnił w czasie okupacji rolę podkrakowskiej rezydencji Franka. Dlaczego powiedziałam prawdopodobnie? Ponieważ tak, jak widziano na Wawelu na przykład obraz Leonarda, dzieła Rafaela nie odnotowano w żadnym z tamtejszych pomieszczeń.
W 1945 roku do Krakowa zbliża się Armia Czerwona. Co się dzieje z “Portretem młodzieńca”?
– Frank opuszcza Kraków i zabiera ze sobą zrabowane dzieła, w tym, między innymi, dzieło Rafaela. Nota bene generalny gubernator już od 1943 roku, od czasu klęski pod Stalingradem, dyskretnie wywoził różne zabytki do swoich domów znajdujących się na południu Niemiec, w Bawarii. “Portret młodzieńca” w 1945 roku najprawdopodobniej trafił do posiadłości Franka w Neuhaus am Schliersee. Co się dalej z tym obrazem stało? Nie wiadomo. Kiedy Amerykanie aresztowali tam Franka w maju 1945 roku, obrazu Rafaela ponoć przy nim nie było. Nie jest wykluczone, że został przekazany któremuś z zaufanych ludzi byłego generalnego gubernatora, być może adiutantowi Helmutowi Pfaffenrothowi? Niklas Frank, syn Hansa Franka i autor książki “Mój ojciec Hans Frank”, pisał, że obraz po wojnie najprawdopodobniej znajdował się w ich domu i w którymś momencie został sprzedany przez matkę, by zapewnić sobie środki do życia. Czy tak rzeczywiście było? Trudno powiedzieć. Tuż powojenna historia “Portretu młodzieńca” pełna jest znaków zapytania i przypuszczeń.
Czy później pojawiły się jakiekolwiek tropy, mogące wskazywać na miejsce przechowywania obrazu?
– Tropów było bardzo wiele i co więcej wszystkie bardzo prawdopodobne. Dotyczyły one bardzo różnych kierunków, różnych kontynentów, stąd dziś trudno wskazać ten najbardziej właściwy. A więc pojawiły się takie tropy, jak Australia. Prawdopodobny jest również, ostatnio nagłośniony, trop prowadzący na Bliski Wschód. Przed laty rozważano również trop rosyjski, bo nie jest wykluczone, że obraz trafił na teren byłego Związku Sowieckiego. Przypomnijmy, że za podążającą na zachód Armią Czerwoną szły “trofiejne brygady”, które “zabezpieczały” dzieła sztuki, nie tylko te wywiezione w czasie wojny z terenów Związku Sowieckiego, ale wszystkie napotkane na swojej drodze. Także zrabowane wcześniej z polskich zbiorów. Możliwym kierunkiem są również Stany Zjednoczone, które po wojnie były ogromnym rynkiem dla handlu sztuką i gdzie wówczas nikt nie zaprzątał sobie głowy sprawami pochodzenia nabywanych dział sztuki. Być może w którymś momencie, na przykład po zniesieniu wprowadzonego przez administrację amerykańską zakazu obrotu dziełami sztuki na terenie Niemiec, “Portret młodzieńca” został sprzedany i wyjechał za Atlantyk. Równie dobrze dzieło Rafaela może znajdować się wciąż na terenie Niemiec, w rękach tak zwanego prywatnego kolekcjonera.
Wygląda na to, że szanse odnalezienia “Portretu młodzieńca” są niewielkie…
– Ależ nie! Jeżeli obraz nie został zniszczony, to szanse jego odzyskania zawsze istnieją. W którymś momencie gdzieś ten obraz wypłynie. Na razie jednak poruszamy się wśród domysłów i przypuszczeń. Nie ma, niestety, wiarygodnego dokumentu czy innego dowodu, że “Portretu młodzieńca” znajduje się w jednym konkretnym miejscu.
Dlaczego to właśnie “Portret młodzieńca” uważany jest za najważniejsze poszukiwane dzieło zrabowane z Polski i stał się w pewnym sensie symbolem poszukiwań zaginionych dzieł, czego dowodem jest chociażby wystawa “‘Portret młodzieńca’. W poszukiwaniu zaginionego arcydzieła Rafaela” w Muzeum Narodowym w Warszawie?
– Przede wszystkim dlatego, że to obraz piękny, najpewniej namalowany ręką Rafaela, a takich dzieł sztuki, o takiej atrybucji, w Polsce nie było. Jego wartość artystyczna jest ogromna. To Obraz wzbudzający zresztą ogromne emocje. Władysław Śmigielski na początku lat 90. zeszłego stulecia napisał książkę “Tajemnica Rafaela”, która jest beletryzowaną opowieścią o czasach wojennych, obrazie, Hansie Franku, Wawelu i o samym Rafaelu. Dzięki tej książce “Portret młodzieńca” zaistniał w polskiej świadomości jako to najwspanialsze dzieło w polskich zbiorach, a do tego dzieło zaginione. O obrazie w wydanej kilka lat temu książce “Bezcenny” pisał również autor popularnych kryminałów Zygmunt Miłoszewski.
– “Portret młodzieńca” zrobił także międzynarodową karierę, właśnie jako polska strata wojenna. I to w słynnym filmie “Obrońcy skarbów” wyreżyserowanym przez George’a Clooneya. Dzieło Rafaela pojawia się tam dwukrotnie. Za pierwszym razem, gdy płonie w jednej z kopalni, co – dodam – w rzeczywistości jest mało prawdopodobne. Ale to ta scena skonstruowana w iście hollywoodzkim stylu, sprawiła, że obraz zaczął funkcjonować w świadomości ludzi na całym świecie, jako niesłychanie cenne utracone w czasie wojny dzieło. A przecież twórcy filmu mogli wybrać zupełnie inny obraz, z szerokiej palety tych zaginionych czy zniszczonych. Wybrano jednak “Portret młodzieńca” Rafaela. Robert Edsel, założyciel fundacji Monuments Men zajmującej się dokumentowaniem i propagowaniem ich działalności, to jest tak zwanych obrońców skarbów i autor książki, na podstawie której nakręcono film, przyznał, że obraz Rafaela wskazało Hollywood. To wiele mówi. Znacząca jest również końcowa scena filmu. Clooney, grający zajmującego się odzyskiwaniem zrabowanych dzieł sztuki George’a L. Stouta, prezentuje prezydentowi Stanów Zjednoczonych zabytki, które zdołano uratować. Pokazuje również obraz Rafaela mówiąc, że to dzieło sztuki jest wciąż poszukiwane. Jak widać obraz, którego nie ma, zrobił światową karierę. W dużej mierze dzięki Hollywood “Portret młodzieńca” stał się gwiazdą!
“Portret młodzieńca” znajduje się na szczycie piramidy dzieł sztuki, które Polska utraciła w czasie drugiej wojny światowej. Czy możliwym jest określenie liczby zagrabionych dzieł i oszacowanie ich wartości?
– Odpowiem krótko: Nie. Tego nikt nie wie, nikt nie udzieli odpowiedzi na to pytanie. Nie wiadomo bowiem, ile dzieł sztuki utraciliśmy. Co więcej, nie wiemy, ile dzieł sztuki znajdowało się na terenie Polski przed 1 września 1939 roku. Przecież ograbione zostały nie tylko muzea czy duże prywatne kolekcje, zbiory, ale też mieszkania pełne obrazów, rysunków, grafik czy sreber, które to przedmioty nie stanowiły spójnej kolekcji. Były pamiątkami rodzinnymi, nigdzie nie opisanymi czy zinwentaryzowanymi. To także są ogromne straty. Proszę jeszcze pamiętać, że zgodnie z doktryną wówczas, w latach drugiej wojny światowej obowiązującą w historii sztuki, dziełem sztuki był obiekt wykonany przed rokiem 1850! A przypomnę, że w latach 50. XIX wieku Jan Matejko dopiero studiował. Jego największe dzieła powstawały po połowie XIX wieku. Co więcej, cała wielka powojenna akcja ewidencjonowania dzieł sztuki zrabowanych z terenów Polski została przerwana z powodów politycznych. W latach 50. zeszłego stulecia zlikwidowano biuro, które się tym zajmowało, a dużą część dokumentacji oddano na przemiał. Prace nad rejestrem start wojennych zostały wznowione dopiero z początkiem lat 90. Dysponujemy zatem szczątkowymi danymi ilościowymi, których – szczerze mówiąc – nawet nie należy przytaczać, ponieważ niewiele mówią o całości strat.
– Podawana wielokrotnie liczba ponad 60 tysięcy zabytków z bazy danych prowadzonej przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, to nie jest liczba wszystkich utraconych dóbr kultury. To jest jedynie ilość obiektów – dzieł sztuki, pamiątek historycznych – które udało się zarejestrować od początku lat 90. XX wieku. Tutaj należałoby postawić pytanie: ilu zatem nie udało się zarejestrować? Myślę, że co najmniej kilkakrotnie, a nawet kilkunastokrotnie więcej. A wartość zrabowanych dzieło? Ponad 10 lat temu opracowałam zestawienie utraconych dzieł sztuki, których wartość w jakiś sposób można określić, głównie w oparciu o zachowane fotografie. Nie da się bowiem wycenić przedmiotu, nie wiedząc jak on wygląda. Na warsztat wzięłam dwa zbiory obrazów: z malarstwa polskiego i malarstwa obcego, ale – podkreślę raz jeszcze – wyłącznie dzieła z katalogu strat z fotografiami. Wraz z ekspertami z Muzeum Narodowego, zastanawiałam się ile trzeba byłoby zapłacić na rynkach za dane dzieło sztuki, naturalnie bez wad prawnych, gdybyśmy chcieli je odkupić. Pamiętam, że w przypadku malarstwa polskiego szacowałam wartość zaledwie sześćdziesięciu kilku obrazów. Wspólnie wyceniliśmy ten “zbiór” na dwanaście milionów dolarów. Oczywiście według ówczesnych cen. Na tej podstawie można mówić o wartości strat wojennych określonych zabytków, ale należy pamiętać, że jest to tak zwana wartość odtworzeniowa, aktualna w konkretnym momencie.
Jakie zatem najważniejsze dzieła udało się odzyskać?
– Oczywiście Leonardo i Rembrandt. To są nasze sztandarowe dzieła sztuki, zwłaszcza Leonardo. Obrazów Rembrandta jest wiele w światowych zbiorach, natomiast “Dama z gronostajem” jest wyjątkowa i przepiękna. To naprawdę wielka rzecz, że obraz ten wrócił do Polski. Kryterium ważności odzyskanego dzieła sztuki zależy od wielu czynników, dlatego mogłabym wymienić ich wiele. Dla mnie bardzo istotny był powrót zespołu starożytnych waz, które były w Gołuchowie. Wywieziono je na zachód, ale do nas wróciły z Leningradu w połowie lat 50. zeszłego stulecia. Moi starsi koledzy śmiali się wówczas, że to kolejny dowód na kulistość ziemi: coś co wywieziono na zachód, wraca ze wschodu. Takich przypadków w okresie powojennym było wiele, na przykład powrót bezcennych dla nas obrazów Canaletta. Ogromnym sukcesem było odzyskanie zbiorów krakowskich, w tym wspaniałego ołtarza Wita Stwosza z Kościoła Mariackiego.
Jak wygląda odzyskiwanie dzieł sztuki w praktyce? Wiele osób pewnie ma wyobrażenia na ten temat rodem z książki kryminalne czy filmu sensacyjnego…
– Wolałabym, by wyglądało to właśnie w taki sposób (śmiech). W rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Często to dość monotonna praca. Proces odzyskiwania dzieł sztuki trwa zazwyczaj bardzo długo, na niektóre dzieła czeka się latami. Znamiennym przykładem jest tutaj średniowieczny Pontyfikał Płocki, który po raz pierwszy próbowano odzyskać z Państwowej Biblioteki w Monachium w roku 1977, a manuskrypt wrócił do nas dopiero w roku 2015. Można zatem policzyć, ile lat trwał proces jego odzyskiwania. Dlatego zawsze mówię, że sztuka odzyskiwania dzieł sztuki to także umiejętność oczekiwania na odpowiedni moment, umiejętność wykorzystywania sytuacji politycznej. Zdarza się, że próby przyspieszania nie służą sprawie. Oczywiście, najłatwiejsze i najszybsze jest odkupywanie, ale rozumiem, że rozmawiamy o klasycznej restytucji. Generalnie wszystko zależy, gdzie dany zabytek czy pamiątka historyczna się znajdują, w jakim państwie. Dalej czy w zbiorach państwowych, czy prywatnych. W tym ostatnim przypadku znaczenie ma również w jaki sposób dzieło sztuki znalazło się w posiadaniu prywatnego kolekcjonera: czy zostało odziedziczone, podarowane czy też zakupione np. na publicznej aukcji. To właśnie od tych czynników zależy jak długo trwa cała tak zwana akcja restytucyjna.
– Pamiętam, że najkrótsza, dotycząca portretu Jana III Sobieskiego, szczęśliwie zakończyła się po siedmiu dniach, a najdłuższa, o której już wspominałam, a związana z Pontyfikałem Płockim, trwała blisko 40 lat! Na tych dwóch przykładach widać, że wpływ na decyzję o zwrocie często mają aktualne wydarzenia polityczne, ale też bardzo istotny jest czynnik ludzki. Umiejętność prowadzenie negocjacji należy do najważniejszych. Należy umieć wypracować taką metodę negocjacyjną, którą oczywiście modyfikuje się w zależności od sytuacji, która powinna generalnie kończyć się rozwiązaniem znanym jako “win-win”. To jest, by obie strony czuły się zwycięskie, by nikt nie odniósł wrażenia, że poniósł porażkę i choć, de facto, jedna strona dany zabytek traci, musi być przekonana, że należy czy należało go zwrócić. To jest bardzo ważny, ale jednocześnie najtrudniejszy element całej “restytucyjnej łamigłówki”.
Zatem to nie jest tak, że łatwiej jest znaleźć porozumienie na poziomie państwowym niż z osobą prywatną?
– Nie. Nie ma takiej zasady. Oczywiście, jeżeli obiekt jest w zbiorach publicznych, to zazwyczaj jest go łatwiej odzyskać. Choć nie ma tu reguły. W przypadku osób prywatnych trzeba umieć rozmawiać. Zresztą zawsze warto rozmawiać! Choć często oznacza to miesiące, a nawet lata negocjacji. Ujawnię, że odzyskanie zbioru rysunków od osoby prywatnej, mieszkającej w dalekim południowoamerykańskim państwie, negocjowaliśmy aż osiem lat. Ale najważniejsze, że rysunki powróciły do domu, do Muzeum Narodowego w Warszawie.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS