“Szukamy świętych!” – przeczytał w ogłoszeniu Piotr Wężyk i pomyślał, że się nada. Na co dzień pracuje w domu kultury, także z artystami, a do tych – jak mówi z uśmiechem – trzeba mieć świętą cierpliwość. – Ćwiczę się w niej, gdy słyszę, że obraz na wystawie jest źle wyeksponowany lub słabo oświetlony, a ten sikacz, który podajemy zamiast wina na wernisażu, to kompromitacja. Prowadzę też warsztaty dla dzieciaków, a to samo w sobie jest przygotowanie do świętości – stwierdza 42-latek.
W domu kultury zarabia 3,2 tys. zł na rękę. Na wakacje z tego nie odłoży, a podróżować lubi. Stwierdził więc, że dorobi jako święty. Zrezygnował z jedzenia wigilii, włożył strój Mikołaja i zaczął chodzić do obcych domów, by wręczać tam dzieciom prezenty. Za jedno takie popołudnie i wieczór dostaje 1,3 tys. zł. Do tego dochodzą żniwa 6 grudnia, kiedy do południa odwiedza prywatne przedszkola, a później mieszkania klientów. Bierze też zlecenia na występy podczas mikołajkowych imprez firmowych. Łącznie jest w stanie wyciągnąć ok. 5 tys. zł. Świętość więc popłaca.
– Oczywiście, nie każdy mikołaj tyle zarobi. Trzeba mieć markę, kontakty i przygotowanie do pracy z dziećmi. Byle kogo na świętego nie wezmą za lepsze pieniądze. Niektórym wpada kilka fuch, zarobią 5 stów i to jest sufit. Ale przecież w grudniu każde dodatkowe pieniądze się liczą – zauważa.
Jak dodaje, zapotrzebowanie na mikołajów jest spore, zwłaszcza w dużych miastach. Rodzice coraz częściej rezygnują z dzwonienia po szwagrów czy sąsiadów i przebierania ich w czerwono-biały strój. – Chcą, żeby wyglądało prawdziwie, a wujka czy sąsiada dziecko zawsze rozpozna. Przedszkola, zwłaszcza prywatne, nie chcą już wołać woźnych, jak to było kiedyś. Woźny może przyjść podchmielony albo nawet na trzeźwo rzucić zbyt “dorosłym” żartem, po którym wszyscy palą się ze wstydu – tłumaczy.
W sieci nie brakuje ofert dla mikołajowych fachowców. Najważniejszym wymaganiem jest doświadczenie w pracy z dziećmi. Reszta to już pestka: “Przedział wiekowy nieograniczony”, “Aparycja niepotrzebna”, “Panowie z brzuszkami mile widziani”.
– Tak, niektóre z tych ogłoszeń są terapeutyczne – śmieje się drugi z moich rozmówców, 38-letni Adam Bednarz, który na co dzień pracuje w ośrodku dla osób z niepełnosprawnościami. – Sam mam nadwagę, co agencja, która mnie zatrudniała w roli mikołaja, powitała z radością. Zmartwili się tylko moim wzrostem (186 cm), bo nie mieli stroju w takim rozmiarze. Ale machnęli ręką, gdy kupiłem nowy – dodaje mikołaj.
“Małemu przekrzywia się muszka, a matka już rozczarowana”
W tej robocie można więc mieć brzuch, ale na tym nonszalancja się kończy. Bo – jak mówi Adam Bednarz – wielu rodziców, którzy go wynajmują 6 i 24 grudnia, ma zamiłowanie do perfekcji. – W tych domach święta muszą być jak od linijki. O spóźnieniu, choćby o minutę, zapomnij. Raz zaliczyłem taką wtopę i klientka zrobiła mi awanturę przy dziecku. Popsuła mu nastrój, byle tylko mnie dojechać. Posypałem głowę popiołem, bo spóźnienia są niefajne. Ale niektórzy rodzice się denerwują, gdy mikołaj siada nie na tym krześle, co trzeba. Albo kiedy da dziecku prezenty w odwrotnej kolejności. A jak małemu przekrzywia się muszka, to matka już jest rozczarowana. Od razu musi podbiec i poprawić – opisuje.
Najgorzej jest, gdy syn czy córka nie dość cieszy się z prezentów. Rodzice mają wtedy poczucie, że zawiedli, a dziecko obwinia się za to, że nie spełniło ich oczekiwań. – W niektórych domach jest atmosfera potwornej napinki. Rodzice próbują odegrać scenę idealnych świąt, której pewnie zabrakło im w dzieciństwie. Tak tego pragną, że nie zwracają uwagi na maluchy. A one chcą przeżyć swoje święta, nie te wymarzone przez rodziców. Biedne wodzą wzrokiem za matką czy ojcem i szukają w ich oczach potwierdzenia, że robią dobrze – wzdycha Bednarz.
Z kolei Piotra Wężyka najbardziej przygnębiają wizyty w domach wypalonych małżeństw. – Po czym je rozpoznaję? Po małych gestach, które pokazują, że rodzice nie mogą ze sobą wytrzymać. Facet chce rozluźnić atmosferę i opowiada historię: “Za moich czasów jeździło się na sankach…”, a żona zaczyna przewracać oczami i nerwowo miąć bluzkę. Widząc to, gość stopuje wspominki i proponuje mi kieliszeczek nalewki. Gdy żona to słyszy, wybiega na taras, by z nerwów zakurzyć papierosa. Albo: ona odpala zimne ognie, żeby było miło, a on się gotuje, bo ognie miały być po prezentach. Widać, że od dłuższego czasu nie mogą siebie znieść. Takich rzeczy nie da się ukryć nawet przed obcym, a co dopiero przed dzieckiem – opowiada.
Zaobserwował, że dzieci z takich domów wcale nie chcą spotkania z Mikołajem. Nie cieszą się z prezentów, bo mają poczucie, że nie zasłużyły. – Jako animator pracuję z dziećmi od lat i wiem, że o wszystko się obwiniają. Gdy wyczuwają napięcie między rodzicami, myślą, że coś zawaliły. Jako mikołaj nie mogę z nimi o tym porozmawiać, bo po pierwsze: w pokoju są rodzice, a po drugie: te maluchy w ogóle nie zwracają na mnie uwagi. Nie odpowiadają na moje pytania ani nie słuchają bajek, które czytam – tłumaczy.
Jak dodaje, rodzice często nie chcą zauważyć smutku w dziecięcych oczach. To ich odruch obronny. Wiele trudu sobie zadają, by ukryć swoje konflikty przed maluchami. Nie umieją przyznać, że wszystko to na darmo i że zawiedli. – Myślę, że właśnie dlatego mnie zamawiają. Mam wyprodukować świąteczną atmosferę i przykryć nią małżeńskie kłótnie. Sami już nie są w stanie tego zrobić. Bo niby jak, skoro nawet ze sobą nie rozmawiają, a prezenty kupują dziecku osobno? – pyta retorycznie Piotr Wężyk.
“Mikołaju, wiem, że nie istniejesz. Wszyscy mnie oszukują”
Trzeci z moich rozmówców jest początkującym nauczycielem historii, który w grudniu dorabia do pensji jako mikołaj. Boi się, że gdyby uczniowie dowiedzieli się o tym, mieliby z niego “bekę”. Na szczęście dzięki doczepionej brodzie, która zasłania twarz, belfer jest nie do rozpoznania. – Zamiast odpoczywać w sobotę, siedzę przez kilka godzin w galerii handlowej. Do domu wracam utyrany, bo kolejka dzieci do Mikołaja nigdy się nie kończy. Ale dodatkowy tysiak na życie dla polskiego nauczyciela to coś – mówi Tomasz.
Twierdzi, że nie ma w tej robocie rutyny. Wchodzi w rolę Mikołaja bez scenariusza, bo dzieci go nie uznają. Ciągle zaskakują pytaniami: “Czy Mikołaj ma mamę? O której ona każe mu kłaść się spać?”, “Czy Mikołaj myje zęby?”, “Co Mikołaj mówi dziewczynie, gdy ona się nie odzywa?”. – Z jednej strony to dla mnie frajda, bo nie ma nic fajniejszego niż ta ciekawość dzieci, ale z drugiej strony po odpowiedziach na setki takich pytań padam na twarz. To jednak hardcore – tłumaczy Tomasz.
Jak dodaje, to pytania szczęśliwych malców. Dzieci, które w oczach mają smutek, inaczej zaczynają rozmowy. – Ostatnio kilkulatek mnie zapytał, czy jak Mikołaj nie umyje wieczorem zębów, to dostaje karę. Wymyśliłem na szybko odpowiedź: “Tak, Śnieżynka nie pozwala mi jeść słodyczy następnego dnia”. Chłopiec się zamyślił, potem odnalazł wzrokiem mamę. Stała w oddali, uśmiechnięta od ucha do ucha. W końcu wyrzucił z siebie smutnym głosem: “A mnie tata każe chodzić z opaską na buzi. Bo mi z niej brzydko pachnie”. Zaniemówiłem – wspomina.
Innym razem Tomasz usłyszał: “Czy Mikołaj przynosi święta? Bo ja chciałbym, żeby w tym roku ich nie było”. Do dzisiaj nie wie, jaka historia kryła się za tym stwierdzeniem malucha. – W takim kieracie niestety nie ma czasu na rozmowę z dzieckiem. To robota jak na taśmie – wzdycha.
Nie brakuje też dzieciaków, które nie chcą podejść do Mikołaja. Niektóre się nawet zapierają. Matki z uśmiechem popychają je w kierunku “świętego”. – Mówią mi wtedy z goryczą: “Wiem, że nie istniejesz. Kolega ze szkoły mi powiedział. Mama, tata i cała rodzina mnie oszukują” – opowiada Tomasz.
“Wstawiony ojciec kleił się do Śnieżynki na oczach żony”
Piotr Wężyk bierze też zlecenia na świąteczne spotkania w restauracjach. W porozumieniu z menedżerami takich lokali urządzają je matki. – W jednej sali siedzą kobiety, a w drugiej ja ze Śnieżynką bawimy się z maluchami. Robimy im quizy, rysujemy, układamy klocki. Najlepiej, gdy trwa to dwie, góra trzy godziny, bo później dzieci się nudzą. Zresztą nie tylko one – podkreśla z uśmiechem mikołaj.
Nie ma na myśli siebie, tylko koleżanki matek, które też na tych spotkaniach bywają. Po kilku kieliszkach wina rozluźniają się i zaglądają do “sali animacji”. – Kiedyś taka podchmielona pani ściągnęła mi brodę i mnie zdekonspirowała. Inna usiadła mi na kolanach i chciała położyć moją dłoń na swoim udzie… Czasem robi się zbyt luźno. Jasne, że to nie dotyczy tylko kobiet. Raz przyszedłem w Wigilię do wypasionego domu, by rozdać prezenty dzieciom i poczytać im bajki, a ich wstawiony ojciec kleił się do Śnieżynki. Zresztą na oczach żony. Możesz się domyśleć: święta, święta i ciach, po świętach – opowiada.
Czasem trochę żałuje, że w Wigilię zagląda jako mikołaj do obcych ludzi i widzi ich święta “od kuchni”. Mówi, że w jego rodzinie też są bożonarodzeniowe konflikty i rozczarowania, ale wolał naiwnie myśleć, że w innych domach może tak nie jest. – To trochę jak z wiarą w Mikołaja. Gdy ją stracisz, to robi się nieswojo. Mnie też tak jest, bo już nie wierzę w Boże Narodzenie. Nie obchodzę ich, wpadam tylko na chwilę do rodziców, by nie byli samotni. Ale coś za coś. Zamiast świąt mam kasę na wakacje. Dwa lata temu byłem w Hiszpanii, w ubiegłym roku w Grecji, teraz chcę polecieć do Egiptu – stwierdza.
Z kolei Tomasz w pracy mikołaja uświadomił sobie, jak ważne są święta dla dorosłych. – Nie dla dzieci, bo one naprawdę nie kumają, o co w nich chodzi. Nie wymagają, żeby były idealne. Jak sobie zdałem z tego sprawę, to odpuściłem. Przestałem ściemniać, że robię święta dla swojej trzyletniej córki. Wiem, że nie muszę jej prószyć nad głową sztucznego śniegu, zakładać dla niej czapki mikołaja ani nawet ubierać choinki, gdy nie wyrabiam z innymi rzeczami. Ona i tak ma swój bajowy świat, bo jest dzieckiem. Wystarczy, żebym nie wprowadził do niego świątecznego stresu i nie popsuł tym wszystkiego. A czy będą uszka, czy nie, dla niej wszystko jedno. Dla mnie już też – podsumowuje nauczyciel historii.
Napisz do autora: [email protected]
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS