W teorii dostać się stąd na piłkarską wielką scenę nie powinno trudno. W kraju rezyduje 80 tys. osób, ale andorski paszport ma mniej niż połowa. Licencjonowanych piłkarzy są dwa tysiące, ale w tym gronie są też młodzieżowcy. Seniorów jest kilkuset. Szansa, aby zdobyć powołanie do kadry, a w konsekwencji wystąpić na Wembley, Allianz Arenie czy stadionie Legii (Polska – Andora w niedzielę o 20.45, relacja w Sport.pl), jest naprawdę spora. Andorczycy, których kadra składa się w dużej mierze z zawodników łączących grę w piłkę z codzienną pracą, do marzeń o sukcesach w futbolu jednak nie przywykli. Ale Gerard Pique, który przejął FC Andorra deklaruje: – Kiedyś w Andorze usłyszycie hymn Champions League.
Pique uchronił FC Andorra od spadku poza peryferia hiszpańskiej piłki
Choć FC Andorra założona została w 1942 r., to świat usłyszał o niej dopiero przed trzema laty, gdy kupił ją Pique. Wcześniej wyróżniała się tym, że był jedyną ekipą spoza Hiszpanii rywalizującą w hiszpańskich ligach. Drużyna została założona, gdy w kraju w Pirenejach nie było federacji i na mocy wyjątku w prawie sportowym została włączona do katalońskiego związku. Gdy Andora w 1994 r. dołączała do FIFA i UEFA, zespół mógł wrócić do “swojej” ligi, ale wolał zostać w Hiszpanii. Wiele nie zwojował – historyczne sukcesy to triumf w Pucharze Katalonii i awans do 1/16 finału Pucharu Króla, a do tego 17 sezonów w Segunda Division B (trzecia liga) i sześć w Tercera (czwarta).
– Nasz futbol jest kompletnie amatorski. FC Andorra gra w katalońskiej okręgówce, co pokazuje, jak słaby jest tu poziom – oceniał w 2017 r. w magazynie “Panenka” Joan Lopez, andorski dziennikarz. Ale od tego czasu sporo się zmieniło. Gdy Pique przejmował Andorrę, do miejsca premiowanego awansem do Tercera traciła 17 punktów i była krok od spadku na szósty poziom rozgrywkowy. W Hiszpanii to nawet nie peryferia futbolu – w LaLiga gra 20 drużyn, w Segunda – 22, w Segunda B – 102, w Tercera – 397. Ale dla Katalończyka to nie był problem. – Usłyszałem od kumpli, że to może być fajna szansa i weszliśmy w to – powiedział.
Niedługo po tym, jak klub przejął Pique, Andorra zaczęła marsz w górę. Awansowała od Tercera, ale w niej klub z Księstwa nie zagrał nawet jednego meczu. Gerard wykorzystał upadłość Reus, wykupił jego miejsce w Segunda B i dziś Andorra gra w trzeciej lidze. Pierwszy sezon był przeciętny. W drugim drużyna walczy o awans na hiszpański drugi poziom rozgrywkowy m.in. z rezerwami Barcy. Niedawno zresztą wygrała z nimi 1:0, a z trybun Estadi Johan Cruyff sukces oglądał sam właściciel, który regularnie jeździ na mecze i bierze czynny udział w życiu zespołu.
Aura Pique pomaga klubowi, ale prezes nie ma cierpliwości do trenerów
– Gdy ludzie widzą nazwisko Pique, myślą, że śpimy na kasie. A to nieprawda. W Segunda B trudno jest zarabiać. Musimy ściągać zawodników dostępnych za darmo – mówi dyrektor sportowy Jaume Nogues. Tylko w tym sezonie sprowadzono czternastu nowych graczy, w tym znanych z LaLiga weteranów Martina Mantovaniego i Marca Pedrazę, a już od trzech lat w Andorze gra znany z Charltonu Ruben Bover. – Kiedy do mnie zadzwonili z propozycją, myślałem, że oszaleli. Ale potem zobaczyłem w tym sens – powiedział 28-letni Hiszpan. Aura Pique, któremu w przekonywaniu zawodników pomagał np. Cesc Fabregas, to atut, którego nie mają inne kluby. Ale Segunda Division B to piekielnie wymagająca liga. Właściciel awansu nie zapewni. Kasa też nie. Budżet Andorry po awansie do Segunda B co prawda wzrósł pięciokrotnie (wynosi obecnie ok. miliona euro), ale w tych rozgrywkach pieniądze nie są gwarantem sukcesu, o czym brutalnie przekonuje się choćby Deportivo La Coruna.
– Błyskawicznie przeskoczyliśmy z piątej do trzeciej ligi, a myślimy o kolejnym kroku. Niełatwo się w tym ustabilizować – dodaje Nogues. Nie pomaga fakt, że w drużynie często dochodzi do rewolucji. W erze Pique miała ona już czterech trenerów. – Przegrałem trzy mecze i szefowie uznali, że czas mnie zwolnić, bo nie jestem w stanie doprowadzić drużyny do awansu. Ale jak rozmawiać o awansie, gdy zespół sklejono w dwa tygodnie i na początku sezonu mówiono, że sukcesem będzie utrzymanie? – narzekał Gabri, były piłkarz Barcy i szkoleniowiec Andorry, z którym rozstano się w lutym 2020 r. Jego następca Nacho Castro też nie stanął na wysokości zadania. Od stycznia zespół prowadzi Eder Sarabia, były asystent Quique Setiena w Barcelonie, ale to dla niego pierwsza praca w roli szkoleniowca i jej efekty nie są zachwycające. W ostatnich sześciu meczach zespół wygrał tylko raz i do ostatniej kolejki będzie musiał walczyć o prawo walki o awans do Segunda Division. “Wkurza mnie słuchanie Pique, który daje lekcje dyrektorom Barcy, a jednocześnie sam zachowuje się jak zły właściciel” – pisał w komentarzach w “Diari d’Andora” Jordi, jeden z kibiców zespołu.
Szefowie Andorry mówią: “Wspiera nas cały kraj”. I to wcale nie jest przesada
– Wszystko, czego dotyka Pique, ma duże prawdopodobieństwo sukcesu – uważa dr Ricard Pruna, który po 25 latach pracy w Barcelonie (Xavi Hernandez nazywał go aniołem stróżem) zdecydował się przenieść do Księstwa. Jego zatrudnienie było sygnałem, że w Andorze mają naprawdę poważne plany. – Na trzecim poziomie rozgrywkowym nie ma wielu tak profesjonalnych ekip – twierdzi Nogues. Zawodnicy Andorry mogą liczyć na wsparcie dwóch fizjoterapeutów, dietetyka czy korzystać z nowoczesnych obiektów treningowych. Pique chce, by klub opierał się na młodzieży, idąc śladem, który niegdyś wyznaczył Villarreal. On spędził wiele lat w Segunda B, rozwijając akademię i powolutku budując moc, dzisiaj będąc jednym z najmocniejszych klubów w kraju. Do Andory wróciły juniorskie drużyny, które wspierały gwiazdy futbolu (w tym np. Javier Saviola, Iker Muniain czy Marc Cucurella), a w planach jest utworzenie ekipy kobiecej. A to oznacza, że grono fanów stale się powiększa. Przed przejęciem jej przez Pique, na trybunach zasiadały zwykle tylko rodziny piłkarzy, góra kilkanaście osób. Przed wybuchem pandemii średnia frekwencja była w okolicach 500-600 osób, a na mecz o awans do Tercera przyszły takie tłumy (1,5 tys. widzów), że nie tylko wypełniły malutki stadion, ale i zakorkowały okoliczne ulice.
W Księstwie FC Andorra o fanów rywalizować nie musi. – Wspiera nas cały kraj – mówi Pique. Jego słowa brzmią dumnie, ale jest w nich sporo prawdy. Poza katalońskim browarem Estrella Damm klub sponsorują m.in. Morabanc (bank Andorry, który wspiera też lokalną drużynę koszykarską), resort Anyos Park zapewniający zawodnikom znakomite warunki do treningu czy spółka Pyrenees (ma firmy finansowe, restauracje, salony samochodowe czy galerie handlowe), która odpowiada za 10 proc. PKB. – Popularyzujemy klub i sprowadzamy nowe możliwości biznesowe – przekonuje Ferran Vilaseca, prezes ekipy, która szykuje się do rozbudowania stadionu i poprawy infrastruktury. Jej koszulki zawierające motyw Pirenejów zaprojektowało Nike. O popularności trzecioligowca świadczy fakt, że zamówienia na nie pojawiały się nawet z USA, Wielkiej Brytanii, Meksyku czy Australii. Pod względem marketingowym zespół Pique gra w ekstraklasie, co widać po prowadzonych z pieczołowitością klubowych mediach społecznościowych.
Szefowie Andorry mówią, że wzorują się na Barcelonie czy Villarrealu, ale bliżej im do AS Monaco. Także pod względem prawnym. Niepewność wiąże się m.in. z tematem opodatkowania. Podatek dochodowy w Andorze wynosi 10 proc. W Hiszpanii zaś aż 45 proc. Stanowiłoby to oczywistą przewagę klubu z Księstwa nad rywalami. Na razie nikt tego tematu nie podniósł, ale pewne jest, że wraz z awansem do Segunda, którą rządzi LaLiga, wywoła to aferę taką samą, jak we Francji z Monaco czy w Szwajcarii z wywodzącym się z Liechtensteinu FC Vaduz. Rozwiązania są różne, w tym niższe wpływy z tytułu praw telewizyjnych czy marketingu, wpłacenie “rekompensaty” dla innych ekip albo dostosowanie się do hiszpańskiego systemu podatkowego.
Andora to już nie tylko piękne miejsce do życia, ale i gry w futbol
Kłopoty z fiskusem to jednak problem na inny termin. Na razie drużyna z Andory, która gra na najwyżej położonym stadionie w hiszpańskim futbolu (obiekt jest otoczony górami, leży na ok. 1300 m n.p.m., rywale w drugich połowach często mają kłopoty kondycyjne), skupia się na grze o awans do Segunda Division. Robi to w składzie złożonym w całości z przyjezdnych. W kadrze niedzielnego rywala reprezentacji Polski nie ma ani jednego przedstawiciela klubu Pique. Przyjezdnym – jak mówi Vilaseca – gra się w drużynie Andorry przyjemnie, bo klub posiada nie tylko ciekawy projekt sportowy, ale i położony jest w bajecznej okolicy. – To bezpieczne i przyjemne miejsce do życia – przekonuje prezes i wystarczy wpisać hasło “Andora” w dowolną wyszukiwarkę, by przekonać się o pięknie tamtejszej przyrody.
Nie zmienia to faktu, że dzięki inwestycjom Pique i spółki Andora przestaje być tylko rajem podatkowym i znakomitym ośrodkiem narciarskim, ale też przebija się na piłkarską mapę. Przynajmniej tę klubową, bo w sferze reprezentacyjnej na sukcesy w Księstwie będą musieli poczekać jeszcze wiele lat.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS