Ta historia zaczyna się na Opolszczyźnie, w Prudniku. W miejscowym LKS-ie pracuje Bolesław Filipowicz, oddany sportowi społecznik. Gdy większość Ludowych Klubów Sportowych stawia na piłkę nożną, podnoszenie ciężarów czy kolarstwo, on wymyśla… akrobatykę na motorach. Początkowo wszyscy traktują jego pomysł z przymrużeniem oka, gdy jednak pierwsi śmiałkowie zaczynają robić stanie na rękach na kierownicy motocykla – w czasie jazdy rzecz jasna – uśmiechy zastępuję podziw.
Ekipa z Prudnika
O grupie Filipowicza staje się z czasem na tyle głośno, że gdy 22 lipca 1967 roku na Zagórzu otwierają nowy stadion, to władze miejscowej kopalni Mortimer-Porąbka proszą o uświetnienie imprezy właśnie motoakrobatów z Prudnika.
– Stadion był wypełniony po brzegi. Władze Sosnowca, władze Będzina, który był wtedy siedzibą powiatu. Górnicy na galowo. Zaryczały silniki motocykli, my zaczęliśmy robić swoje sztuki i publiczność była już nasza. Po zakończeniu imprezy Filipowicz otrzymał propozycję. „Chcemy mieć w Sosnowcu taką grupę. Przyjeżdżajcie. Dostaniecie pracę, mieszkanie, miejsce w szkole. Nowe motocykle” – wspomina Bronisław Hnatów, wtedy młody akrobata, a z czasem kierownik sosnowieckiej sekcji.
W Górniku Sosnowiec szczycili się przed laty jedyną w Polsce sekcją moto-akrobatyki. Z ARCHIWUM PRYWATNEGO
Na przeprowadzkę zdecydowało się – ale dopiero po trzech latach – kilka osób. Wspomniany Hnatów, Eugeniusz Grabowski, Władysław Kuczera, Czesław Górski… – Byliśmy kawalerami. To nie było jakieś wielkie wyzwanie. Raczej szansa na lepszą przyszłość. Obawy mógł mieć tylko Filipowicz, który miał już wtedy rodzinę. Postanowiliśmy jednak spróbować – opowiada Hnatów.
Przy sosnowieckiej kopalni działała wtedy sekcja motocyklowa. Nie byli to rzecz jasna akrobaci, a raczej turyści, którzy brali udział w krajoznawczych rajdach. – Na początek mieliśmy jednak kierowców. Dobre i to. Akrobatów musieliśmy już jednak wyszkolić sami – mówi.
Hnatów trafił do motoakrobatyki z gimnastyki sportowej i przyrządowej. Ćwiczył m.in. na kółkach czy drążku. – Wcześniej trochę też dźwigałem ciężary. Miałem więc krzepę i zmysł równowagi. Na początek wystarczyło – wspomina.
Adeptów trudnej sztuki akrobacji na motocyklach opolanie szukali w sosnowieckich szkołach. Najwięcej chętnej do nauki młodzieży znaleziono w szkole nr 23 przy ulicy Zapały. Była to placówka, którą opiekowała się kopalnia Mortimer-Porąbka. I co najważniejsze, była tam klasa trenująca akrobatykę sportową. – Zgłosiło się sporo osób. Około trzydziestki. Nie bardzo wiedzieli, co ich czeka, ale chcieli się uczyć. Przez całą zimę mieliśmy trenować na sucho, a wiosną 1971 roku – z okazji święta 1 Maja – dać pierwszy pokaz.
Pokaz na Stadionie Śląskim
Na początku do dyspozycji grupy zapaleńców były tylko prywatne motory przywiezione z Prudnika. To były wysłużone motocykle WSK i WFM. Kopalnia dotrzymała jednak słowa i wkrótce zakupiła dla sekcji osiem nowych maszyn. – Z jednego WFM wymontowaliśmy silnik spalinowy i zastąpiliśmy go elektrycznym. Maszynę stawiało się na specjalnych, obracających się rolkach i można było trenować pod dachem. Motocykl był prymitywny, ale do nauki w sam raz – opowiada Hnatów.
Motocykle do pokazów trzeba było jednak „ulepszyć”. Dospawać chociażby specjalne uchwyty do stania na rękach czy specjalną drabinkę, po której śmiałek wspinał się w czasie jady na wysokość dwóch metrów.
Za wykonanie takich konstrukcji byli odpowiedzialni górniczy, zaprzyjaźnieni spawacze.
– Ograniczała nas tylko wyobraźnia. To dotyczyło nie tylko wymyślnych konstrukcji, ale i samych akrobacji. W Polsce nie mieliśmy się na kim wzorować, bo byliśmy jedni. Ktoś opowiadał, że widział podobną grupę w NRD czy ZSRR. Nasz zawodnik próbował też stworzyć podobną sekcję bodaj w Złocieńcu, ale tam nie wyszło – mówi Hnatów.
W Sosnowcu jednak wypaliło. – Nie było klubowej imprezy, której nie uświetniałaby nasza grupa. Zapraszano nas na święto „Trybuny Robotniczej”, a nawet mistrzostwa świata na żużlu – wspomina Robert Kwak, działacz Górnika Sosnowiec.
W Górniku Sosnowiec szczycili się przed laty jedyną w Polsce sekcją moto-akrobatyki. Z ARCHIWUM PRYWATNEGO
W 1973 roku motoakrobaci z Sosnowca wzięli udział w zawodach na Stadionie Śląskim, podczas których Jerzy Szczakiel został indywidualnym mistrzem świata na żużlu. – Na stadionie było ponoć 100 tys. widzów. Pamiętam, jak Romek Dutkiewicz wykonywał stójkę na drabinie i o mało co nie zahaczył nogami o jakiś wysięgnik. Na szczęście zauważył go w ostatniej chwili i ominął bokiem. Potem na naszych motocyklach wieźliśmy medalistów do dekoracji. Niezapomniane przeżycie – uśmiecha się Hnatów.
Sekcja Górnika Sosnowiec trafiła też do telewizji, a to za sprawą „Pożegnania lata z Jarmarkiem”. Z klubem z Zagórza skontaktował się wtedy znany dziennikarz motoryzacyjny Włodzimierz Zientarski i zaproponował występy w motoshow. W nagrodę cała ekipa pojechała potem na obóz na Mazury.
Akrobatów zapraszały też zakłady produkujące motocykle. – Pamiętam, z jaką pompą witano nas w Świdniku. Przyjechaliśmy na galowo, w górniczych mundurach. Daliśmy pokaz i ludzie nas pokochali. Dostaliśmy potem od nich kilka motocykli – wspomina.
Panasewicz ściągnął majtki
– Z czasem chciało do nas dołączyć coraz więcej osób. Nie odmawialiśmy nikomu, ale jednak w pokazach brali udział najlepsi. Chociażby Katarzyna Średnicka – córka naszego znakomitego pięściarza Henryka Średnickiego – wspomina Hnatów.
Ciekawi nas, czy akrobacje na motorach były bezpieczne. – Przez te wszystkie lata widziałem tylko jeden poważny wypadek. Dziewczyna spadła i złamała nogę. Żonglowaliśmy piłkami, kręciliśmy talerzami. Jeździło się przodem i tyłem. Stawało na siedzisku i baku. Ograniczała nas tylko wyobraźnia. Miało być efektownie, a dla odbiorcy także i groźnie. Doceniano nas. Braliśmy udział w imprezach z okazji 1 Maja i 22 Lipca. Zapraszano nas także na dożynki. Co ciekawe, dożynki odbywały się także w Sosnowcu. Pierwsza taka impreza odbyła się w Kazimierzu Górniczym. Jeździliśmy motorami po ośrodku Leśna. Nam tak naprawdę stadion nie był potrzebny. Wystarczyło trochę prostej, równej drogi.
– W roku 1986 wzięliśmy też udział w słynnych obchodach Dnia Dziecka we Wrocławiu, a słynne to one były dlatego, że to właśnie wtedy podczas koncertu obnażył się Jan Borysewicz z Lady Pank – mówi Hnatów.
W Górniku Sosnowiec szczycili się przed laty jedyną w Polsce sekcją moto-akrobatyki. Z ARCHIWUM PRYWATNEGO
Lata 90. przyniosły kres akrobacjom na motocyklach. – Kopalnia została zamknięta, a nam zabrakło wiary, że możemy to pociągnąć sami. W Sosnowcu wszyscy nas już znali, a za granicę jeszcze wtedy nie zapraszali… Ostatni występ daliśmy bodaj w okolicach Olsztyna. Wtedy czuliśmy, że koniec jest już bliski. Sam chciałem to jeszcze pociągnąć. Mówiłem kolegom, że kupimy przyczepki, zapakujemy na nie motocykle i ruszymy w Polskę. Imprez, podczas których moglibyśmy się zaprezentować, przecież nie brakowało. To mógł być dobry sposób na życie. Tyle że nie wszyscy mieli w sobie tyle zapału do tego pomysłu co ja.
Roman Dutkiewicz, nasz najlepszy zawodnik, pojechał na jakieś motorodeo do Niemczech, a w drodze powrotnej w Czechach miał poważy wypadek. Coś się skończyło. Coś się wypaliło… Mimo wszystko nie żałuję. Przyjeżdżałem do Sosnowca jako stolarz. Z czasem zostałem górnikiem. Tutaj zamieszkałem i osiadłem na dobre. Akrobacje na motorach ukształtowały mnie i całe moje dorosłe życie – kończy Hnatów.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS