W Beskidach hotelarze mogli przynajmniej cieszyć się walentynkami. Za to na Warmii i Mazurach rząd nie dał im czasu nawet na złapanie oddechu.
W końcu sezonu zimowego branża turystyczna, zwłaszcza w miejscowościach wypoczynkowych, zaczyna podliczać straty. Zamknięte kolejny raz hotele i restauracje są w dużo gorszej sytuacji niż przed rokiem. Zamknięcie stoków narciarskich odcięło dopływ gotówki do tych przedsiębiorców, którzy liczyli przynajmniej na tzw. turystów jednodniowych. Teraz stratą, zwłaszcza w górach, okaże się kolejny sezon – święta wielkanocne.
W Beskidach już w końcu grudnia ubiegłego roku branża turystyczna przeżywała dramat. Jego symbolem było wywieszenie na latarni w centrum Szczyrku kukły hotelarza i restauratora w ramach protestu przeciw decyzjom o zamknięciu od 28 grudnia do 17 stycznia hoteli i gastronomii oraz organizacji ferii w jednym terminie. Tuż przed tzw. narodową kwarantanną burmistrz Szczyrku Antoni Byrdy mówił: – Przez obostrzenia miasto traci 40 złotych na sekundę. Przedtem podobna akcja miała miejsce prawie dwa tygodnie wcześniej. Hotelarze i właściciele restauracji wywiesili transparenty z hasłami: „Szczyrk potrzebuje turysty jak ziemia wody”, „Rządzie drogi, nie bądź srogi, wpuść turystę w nasze progi. Umieramy!”.
Skorzystały Beskidy
Beskidzcy hotelarze wykorzystali przynajmniej walentynki. Jeszcze podczas konferencji prasowej, kiedy premier Mateusz Morawiecki ogłaszał częściowe otwarcie branży od 12 lutego, w hotelach i pensjonatach rozdzwoniły się telefony. Wszędzie chodziło rezerwację walentynkowego weekendu 13–14 lutego.
Dla właścicieli obiektów noclegowych uwolnienie w tym czasie było ważne jeszcze z jednego powodu – wcześniej to przyciągające gości do hoteli święto wypadało w czasie ferii zimowych. Więc teraz dla pozbawionej przychodów branży stało się okazją do podreperowania kondycji finansowej. – Wartość rezerwacji złożonych 5 lutego zanotowała o ponad 200 procent lepszy wynik niż tego samego dnia ubiegłego roku – informował Marcin Dragan z Profitroom, firmy obsługującej systemy rezerwacji hotelowych.
CZYTAJ TAKŻE: Niedzielski: Obostrzenia rozciągamy na całą Polskę. Hotele zamknięte
Ale w kolejnych dniach frekwencja stopniała. Przykładem jest Zakopane, gdzie w walentynkowy weekend trudno było znaleźć nocleg, tymczasem do końca lutego zajęta była niewielka część miejsc noclegowych i to pomimo obniżenia cen nawet o połowę. Fatalną reklamę zrobiło miastu koronaparty na Krupówkach z udziałem tłumu pijanych uczestników mogących roznosić zakażenia. Część potencjalnych gości zaczęła później obawiać się przyjazdu.
Nieco lepiej od hotelarzy i restauratorów kończy sezon część właścicieli wyciągów. Zwłaszcza tych mniejszych, często funkcjonujących normalnie, pomimo ograniczeń i zakazów, gdzie kontrole sanepidu docierały znacznie rzadziej niż do dużych stacji narciarskich (lub nie docierały wcale).
Wszyscy ponieśli jednak duże wydatki na przygotowanie stoków. Godzina pracy armatki śnieżnej to ok. 70 złotych, biorąc pod uwagę tylko zużycie prądu, a potrzebna jest jeszcze woda – na wyprodukowanie metra sześciennego śniegu ok. 500 litrów. W rezultacie na przygotowanie niezbyt długiego stoku trzeba było wydać nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Straty na Mazurach
W wyjątkowo dramatycznej sytuacji znajdują się teraz hotelarze na Warmii i Mazurach. Tam nowe obostrzenia zostały wprowadzone już 27 lutego, zaledwie kilkanaście dni po poluzowaniu poprzednich.
W rezultacie hotelarze mogli złapać finansowy oddech przez dwa tygodnie. W dodatku nie dano im czasu na wygaszenie działalności – ostatni goście opuszczali hotele w sobotę, to jest już w dniu obowiązywania lockdownu. – 14 dni to zdecydowanie zbyt krótki czas na rozpędzenie i ponowne zatrzymanie machiny hotelowej. Takie działanie dodatkowo generuje wysokie koszty dla i tak już skrajnie wyczerpanych finansowo przedsiębiorstw – komentowała decyzje rządu Izba Gospodarcza Hotelarstwa Polskiego.
Andrzej Dowgiałło, właściciel Grupy Anders, prowadzącej hotele Na Warmii i Mazurach przyznał w TVN24, że nowy lokcdown spowodował duże straty. Przygotowanie dużych, średnich obiektów to są olbrzymie koszty po długiej przerwie, przecież byliśmy zatrzymani na ponad trzy miesiące – tłumaczył.
ZOBACZ TEŻ: Pogłębił się kryzys w hotelarstwie. 100 tysięcy zwolnionych
Branża była tym bardziej sfrustrowana, że w hotelach regionu nie wykryto ognisk zakażeń. Z kolei wyższe statystyki zachorowań występowały jedynie w trzech–czterech powiatach województwa warmińsko-mazurskiego. W pozostałych były niższe lub zbliżone do średniej w całym kraju.
Zdesperowani przedsiębiorcy 1 marca zaprotestowali w Warszawie, gdzie rozdawali jedzenie wcześniej przygotowane na przyjęcie gości. – Zostaliśmy potraktowani niesprawiedliwie, jak kozioł ofiarny. Decyzja o ponownym zamknięciu prowadzi do zwolnień grupowych, wzrostu bezrobocia (na Warmii i Mazurach jest najwyższe w Polsce) oraz masowych bankructw przedsiębiorstw hotelarskich – ostrzegli w petycji do rządu.
Trójmiasto ciut lepiej
Nieco lepiej było na Wybrzeżu, w Trójmieście, gdzie hotele odnotowały wyniki finansowe lepsze w porównaniu z innymi regionami. W lutym, choć frekwencja na poziomie 18,5 procent mieściła się w średniej dla wszystkich hoteli w dużych miastach, to przychody na pokój przekraczały 48 złotych, a ceny w porównaniu z lutym 2020 roku okazały się wyższe o 15 złotych i sięgnęły 260 złotych – podaje branżowy „Hotelarz”, powołując się na globalną firmę analityczną STR.
Ale branża hotelowa w dużych miastach ucierpiała znacznie bardziej niż w miejscowościach wypoczynkowych. Hotele miejskie nastawione są w dużym stopniu na gości biznesowych (na przykład w Warszawie) … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS