Pandemia koronawirusa zatrzymała rozgrywki Formuły 1. Brak wyścigów oznacza, że zespoły nie otrzymują wypłat i kilka z nich może szybko popaść w finansowe tarapaty. Niektóre z ekip mające swoje siedziby w Wielkiej Brytanii wysłały swoich pracowników na przymusowe urlopy i zgłosiły się po rządową pomoc. Obniżki pensji dotyczą również kadry kierowniczej oraz kierowców.
Włodarze serii i przedstawiciele zespołów każdego tygodnia dyskutują o sposobach na oszczędności, ale widmo bankructwa wciąż jest realne o czym wspominał także prezydent FIA, Jean Todt.
Horner pokłada jednak nadzieje we właścicielach F1. Brytyjczyk uważa, że Liberty Media w obronie interesów własnego przedsięwzięcia pomogłaby uratować zagrożone ekipy.
– To mógłby być potężny cios i w takim momencie to promotor musi się włączyć – powiedział Horner na łamach The Guardian. – To ich zadanie. Muszą zdecydować, w jaki sposób utrzymać zespoły przy życiu. Sądzę, że ludzie z Liberty zrobiliby wszystko, co w ich mocy, aby zapewnić, iż dziesięć zespołów znajdzie się na starcie w przyszłym roku.
– W celu ochrony własnego biznesu uważam, że pomogliby w istotny sposób.
Kością niezgody wśród zespołów jest wysokość przyszłego limitu kosztów. Większe ekipy nie chcą zbyt mocno obcinać swoich wydatków, a Horner uważa, iż niektórzy próbują wykorzystać aktualną sytuację do swoich celów.
– Zespoły to konkurencyjne bestie i oczywiste jest, że chcą wykorzystać coś z myślą o sobie. Limit to dyskusja na temat konkurencyjności, a nie pieniędzy. Chodzi o sprowadzenie czołówki do poziomu, na którym ekipy środka stawki czują, iż mogą zacząć rywalizować. Rzeczywistość jest jednak taka, że niezależnie od poziomu wydatków, zawsze ktoś będzie z przodu stawki, a ktoś z tyłu – zakończył Christian Horner.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS