A A+ A++

Sierra de Andia

Swoją rowerową przygodę po hiszpańskiej Nawarze rozpoczęliśmy od dwóch niewielkich pasm górskich położonych w zachodniej części Nawarry, czyli Sierra de Andia oraz Sierra de Urbasa. Zwiedzanie przebiegało w większości w trudnym terenie po typowych górskich szlakach, a momentami nawet poza nimi, dlatego idealnym okazał się być w tym miejscu elektryczny rower górski z pełnym zawieszeniem. Była to najbardziej rozsądna i komfortowa opcja zwiedzania pasm górskich Nawarry. Całą organizacją zwiedzania Nawarry zajęła się grupa Pirineos Bikes, czyli lokalni przewodnicy rowerowi znający region od podszewki i zarażający pozytywną, hiszpańską energią od pierwszych minut zwiedzania. Carlos, Jorge i Louis – miłośnicy rowerów, którzy z ogromną sympatią pokazali nam wszystko to, co tylko najlepsze skrywa Nawarra.

 
 

Na rowery wsiadamy na wysokości ponad 1000 m n.p.m, czyli na szczytach pasma górskiego, z którego czeka nas trasa biegnąca szczytami gór, a następnie techniczny zjazd leśną ścieżką. Pasmo jest w dużej mierze pokryte kamieniami i ciekawymi formacjami skalnymi, które “wyrastają” z ziemi i momentami tworzą księżycowy krajobraz. Na pasmo “wdrapaliśmy” się pięknymi, asfaltowymi serpentynami, które z pewnością zadowoliłyby nie jednego szosowca. Na górze temperatura i silniejszy wiatr dały znać o sobie i przypomniały, że Hiszpania to nie tylko słońce i wysokie temperatury – zwłaszcza w październiku. Na Sierra de Andia panował wszechobecny spokój i samo miejsce było mocno odludne, przez co jeszcze bardziej klimatyczne. Szybko jednak przekonaliśmy się, że nie jesteśmy w górach sami ponieważ trasę przebiegło nam stado owiec razem ze swoim pasterzem, co jak się okazało jest w Nawarze bardzo popularnym widokiem, a sam odgłos owczych dzwonków nie opuszczał nas do końca podróży. Trzeba przyznać, że wiele ścieżek jest poukrywanych i bez pomocy naszych przewodników nawet z nawigacją byłoby trudno na nie trafić. Na leśny singiel dostaliśmy się przez…bramę. Nagle ni stąd ni zowąd zboczyliśmy z szutrowej drogi w stronę bramy, którą otworzył nam Carlos i dalej zjeżdżaliśmy blisko 4-kilometrowym singlem do miejscowości Etxarri, w której czekał na nas jak zwykle punktualny Louis.

 

Balcon de Pilatos – szlak tuż nad przepaścią

Na następny “etap” zwiedzania znowu wdrapujemy się kilkukilometrową asfaltową serpentyną, która jak mówi Louis jest bardzo popularna wśród szosowców. Gdy znaleźliśmy się znowu na wysokości 1000m n.p.m przywitały nas pasące się przy drodze konie oraz małe stadka owieczek, których dzwonienie niosło się w promieniu wielu kilometrów. Na Sierra de Urbasa ukazały nam się wielkie, odludne przestrzenie i kolejny sympatyczny przewodnik i zarazem budowniczy lokalnych single tracków, czyli Diego. Diego przygotował dla nas trasę biegnącą tzw. balkonami, czyli szlakiem idącym tuż przy samym urwisku, z którego rozpościerają się widoki na zielone wzgórza Parku Krajobrazowego Urbasa Andia, w którym znajduje się ciekawe pod względem turystycznym źródło Urederry i rzeki o turkusowych wodach. Zanim jednak rozpoczęliśmy jazdę czekały nas bardzo poważne sprawy organizacyjne, takie jak m.in skonsumowanie drugiego śniadania. Nasi przewodnicy przygotowali dla nas lokalne specjały, czyli chrupiącą bagietkę z miejscową, długodojrzewającą szynką oraz serami. Lokalne pyszności jedzone przy otwartym bagażniku Land Cruisera oraz w akompaniamencie opowiadającego Louisa pozwoliło poczuć hiszpańską atmosferę i spontaniczność od podszewki. 

 
 

W końcu ruszamy w trasę. Z początkiem biegnie ona przez cały czas wzdłuż wspomnianych wcześniej balkonów. Momentami jedziemy na “dziko”, ale po chwili droga zmienia się w bardzo dobrej jakości szutrówkę, na której aż prosiło się o rower gravelowy. Cały czas jedziemy na poziomie około 1000m n.p.m, zjazd z Balcon de Pilatos zaczyna się dopiero po jakimś 10. kilometrze, więc można sobie wyobrazić jak długo trasa wije się brzegiem urwisk. Z pewnością nie jest to dobra opcja dla osób z lękiem wysokości, ponieważ momentami było naprawdę spektakularnie. Tuż przed rozpoczynającym się zjazdem wjechaliśmy na skalny punkt widokowy, który okazał się być wręcz zawieszony nad przepaścią. Oczywiście miejsce było bardzo fotogeniczne, ale widok pozujących do zdjęć przewodników stojących dosłownie metr nad przepaścią przysparzał o dreszcze… Dalsza część trasy to już zjazd do miejscowości Artabia na wysokość 460m n.p.m. Zjazd to tak naprawdę dziki, momentami dość stromy, leśny single track, na którym trudność potęgowało luźne podłoże z kamieni i piasku. Oczywiście trafiliśmy na trasę dzięki Diego, ponieważ po raz kolejny przekonaliśmy się, że wjazdy na ścieżki są skryte, a samo oznakowanie raczej ubogie, nad czym jak się dowiedzieliśmy Hiszpanie cały czas pracują. 

Dzienna dawka widoków okazała się nie mieć końca. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy w kierunku góry Montejurra, na którą wspięliśmy się szosowo-szutrowym, stromym podjazdem. Na górze czekał na nas spektakularny widok na liczne miejscowości i pola uprawne. Na szczycie góry znajduje się również pomnik, który upamiętnia bitwę karlistów, która miała miejsce pod koniec XIX wieku. Ze szczytu Montejurry zjeżdżamy szlakiem, który biegnie częściowo lasem, a w drugiej części wije się między wysuszonymi trawami przypominającymi krajobraz panujący na Sawannie. Wycieczkę kończymy w miejscowości Iguzquiza w lokalnym barze. Zachodzące słońce, muzyka z lat osiemdziesiątych i zimna cola w akompaniamencie hiszpańskich, rezolutnych pogawędek to był najlepszy sposób na zakończenie dnia. 

 
 

Przestrzeń, kurz i latające sępy, czyli Desierto de Bardenas Reales

Kolejnego dnia zostaliśmy przetransportowani do miejscowości o nazwie Tudela położonej w południowej części Nawarry. To raptem godzina drogi samochodem od miejsc, w których jeździliśmy poprzedniego dnia, a krajobraz zmienił się momentami nie do poznania. Kolejnego dnia mieliśmy w planach zwiedzanie… pustyni, czyli Parku Krajobrazowego Bardenas Reales tuż przy granicy z Aragonią. Temperatura w okolicach Tudeli, a tym samym pustyni była zdecydowanie wakacyjna, więc zapowiadało się, że przed powrotem do Polski skosztujemy jeszcze trochę hiszpańskiego słońca. Niemniej jednak październik to dobry czas na zwiedzanie takich miejsc jak Bardenas Reales, gdzie w środku lata temperatury przewyższają 40 stopni Celsjusza…

Poranek i przygotowanie przed trasą nie obyły się oczywiście bez niespodzianek. Okazało się, że na obszarze pustyni znajduje się poligon wojskowy, na którym akurat tego dnia miały odbywać się manewry samolotów wojskowych oraz zrzuty ładunków wybuchowych. Kilka godzin później będąc już w samym środku pustyni przekonaliśmy się na własnej skórze jak brzmi prędkość naddźwiękowa. Wojskowe gripeny przelatywały nad naszymi głowami, co na tak ogromnych, pustych pustynnych przestrzeniach sprawiało apokaliptyczne wrażenie. Do tego na niebie krążyły sępy wypatrujące swoje ofiary, które miały swoje gniazda w formacjach skalnych, także jak się okazało nie byliśmy jedynymi żywymi istotami na pustyni. 

 

Sama jazda po pustyni należała do bardzo przyjemnych i łatwych pod względem umiejętności technicznych. Zdecydowana większość dróg to po prostu niekończące się, szerokie szutry, na których jak się dowiedzieliśmy odbywa się lokalny wyścig gravelowy. Nic dziwnego bo to  wręcz idealna, choć momentami lekko monotonna okolica do przemierzania kilometrów. Susza, wijące się łagodnie podjazdy i wszechobecna pustka to odpowiednia sceneria do jazdy rowerem i skłaniająca do wielu wewnętrznych  przemyśleń – tu, akurat z wyjątkiem samolotów, nie ma co przeszkodzić w zbieraniu własnych myśli. Jak się okazało sama pustynia na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów również zmienia swój krajobraz. Może nie tak radykalnie jak pozostałe obszary Nawarry, ale jednak. Z początku trasa biegnie w większości po płaskich terenach, na których są pola uprawne. Dopiero z czasem pojawiają się ciekawe formacje skalne, które przypominają swoim krajobrazem amerykańską Nevadę i były, jak się okazało, scenerią do nagrywania takich produkcji, jak m.in “Gra o tron”. Obserwując pustynne przestrzenie i zwietrzałe skały łatwo można było stracić poczucie dystansu. Wyrastające przed nami skały, które wydawały się być bardzo daleko, tak naprawdę były oddalone o raptem kilka kilometrów. Po kilku godzinach na pustyni, otuleni kurzem jak po wizycie w cementowni docieramy do naszej bazy pod Pomnik Pasterza.

 
 

Teleport w Pireneje 

Następna wycieczka miała miejsce w górach tuż przy granicy z Francją. Sytuacja z poprzedniego dnia się powtórzyła, ponieważ wystarczyła godzina jazdy samochodem, aby wprost z pustyni znaleźć się w wysokich, zalesionych górach pełnych pasących się owiec. Wycieczkę rozpoczęliśmy z niewielkiej, górskiej miejscowości Isaba, z której długim, szutrowym podjazdem wspięliśmy się na przełęcz o wysokości ponad 1500m n.p.m. Jak to w górach – nie zawsze można mieć szczęście do pogody. Niestety zachmurzenie było na tyle duże, że widoczność na najwyższe szczyty gór była ograniczona. Na przełęczy słychać było pasące się w oddali owce oraz… krowy. Ich obecność była mocno zastanawiająca, ponieważ byliśmy wysoko w górach i z dala od jakichkolwiek zabudowań. Z przełęczy szukaliśmy wjazdu na szlak, który po raz kolejny okazał się być ukryty. Sam szlak prowadził głównie przez dębowy las, z którego wyjechaliśmy dopiero po kilku kilometrach zjazdu. Szlak posiadał co prawda oznaczenia w postaci znaków na drzewach, ale z racji pory roku, zalegających miejscami liści i tego, że prawdopodobnie jest rzadko odwiedzany ścieżka momentami była praktycznie niewidoczna. Bez pomocy naszych przewodników bardzo łatwo byłoby po prostu zgubić ścieżkę. Po wyjechaniu z lasu znowu znajdujemy się u podnóża gór i asfaltowym odcinkiem wracamy do punktu wyjścia, czyli Isaby. Na blisko 10-cio kilometrowym odcinku obecność turystów i w ogóle jakichkolwiek osób była praktycznie zerowa. 

 

Okolice Isaby były dopiero początkiem zwiedzania gór w Nawarze. Kolejnego dnia czekały na nas kolejne przygody w Pirenejach. Tym razem startowaliśmy w pobliżu miejscowości Erro skąd mieliśmy poznać pobliskie single tracki w samym środku gór. Co ciekawe, razem z ukształtowaniem terenu zmieniała się również architektura i wioski w okolicy Erro bardziej przypominały te występujące w Austrii niż na południu Europy. Aura względem poprzednich dni zmieniła się o 180 stopni. Ostrzejsze powietrze, mżawka i mgła ograniczająca widoczność nawet w lesie – to wszystko sprawiało, że klimat jaki panował w górach był godny pozazdroszczenia. Momentami ścieżka była usłana dużą ilością śliskich, zamszonych kamieni, przez które trudno było z rowerem nawet iść. Niemniej jednak mikroklimat panujący w lesie sprawiał, że świeżym powietrzem można było się nawet odurzyć. Wyruszyliśmy tradycyjnie szutrowym podjazdem, z którego wkrótce wjechaliśmy na single. Oczywiście wjazd na trasy nie był oznakowany, ale byliśmy do tego już przyzwyczajeni. W dodatku nasi przewodnicy opowiadali, że tamtejsze trasy to dopiero wersja testowa, która będzie sukcesywnie znakowana. Ścieżka była w większości bardzo przyjemna i na blisko 4 kilometrach zjazdu można było złapać fajne flow. Momentami na ścieżkach pojawiały się naturalne przeszkody w postaci kamieni czy pokrytych mchem korzeni. Po zjeździe docieramy do niewielkiego schroniska górskiego Sorogain, w którym można odpocząć i napić się czegoś ciepłego. Schronisko mimo niepogody było pełne pielgrzymów, ponieważ tuż obok przechodzi słynny szlak pieszy Camino de Santiago. Na deser czekał na nas jeszcze zjazd w regionie Gorramendi, który okazał się być pełny zwierzęcych akcentów. Niestety mgła nie pozwoliła nam podziwiać, jak zapewniali nas przewodnicy, pięknych górskich panoram. Było za to równie ciekawie z innego powodu. Oprócz tego, że trasa była usłana pasącymi się przy poboczu małymi konikami, które swoją budową bardziej przypominały znane z bajek dla dzieci kucyki, to na koniec natknęliśmy się na spacerujące samotnie leśną ścieżką byki…

 
 

Zmienna jak kameleon Nawarra

W przeciągu zaledwie kilku dni przekonaliśmy się jak bardzo zróżnicowanym regionem jest hiszpańska Nawarra, i że tak naprawdę każdy znajdzie tu coś dla siebie i nie będzie się nudzić. Nawarra liczy zaledwie nieco ponad 10 tysięcy km², czyli porównując jest mniejsza niż obszar województwa małopolskiego. To fascynujące, że na stosunkowo niewielkim obszarze możemy zasmakować prawdziwej słonecznej Hiszpanii, znaleźć się na pustyni, a po paru chwilach spędzonych w samochodzie eksplorować pirenejskie lasy we mgle. W dodatku sam region, przynajmniej z początkiem jesieni, jest praktycznie pusty od turystów przez co samo jego zwiedzanie nie jest pod tym względem męczące. Zwiedziliśmy Nawarre z perspektywy roweru górskiego, co pozwoliło dotrzeć do naprawdę lokalnych perełek, oraz co byłoby miejscami niemożliwe bez naszych przewodników. Niemniej jednak przemieszczając się z miejsca w miejsce samochodem można było zauważyć, że Nawarra jest również interesującym miejscem dla szosowców. Długie, widokowe podjazdy, dobrej jakości drogi i bardzo mały ruch samochodowy – brzmi jak kolarski raj. W końcu to właśnie tam powstała ekipa kolarska Caja Rural.

 
 

Nie sposób nie wspomnieć również o sprawach organizacyjnych, takich jak dojazd czy infrastruktura. Sama wycieczka samochodem z Polski liczyłaby ponad 2 tysiące kilometrów, dlatego najszybciej jest dostać się samolotem. Lotnisko w Bilbao, czyli w sąsiednim z Nawarrą Krajem Basków, jest oddalone o zaledwie 1,5 godziny drogi samochodem od stolicy Nawarry, czyli Pampeluny. Pampeluna jest natomiast bardzo dobrze położoną i zorganizowaną bazą wypadową do zwiedzania kolejnych części Nawarry. W słynnym z gonitw byków mieście znajdziemy szereg hoteli, dobrych restauracji czy potrzebnych dla rowerzystów sklepów i serwisów rowerowych. Jeśli chodzi o jedzenie to nie powinniśmy się martwić, bo oprócz tego, że jest naprawdę genialne, to tak naprawdę nawet w najmniejszej miejscowości natkniemy się na jakąś mniejszą lub większą restaurację. Być może nie jest to kulinarny raj dla wegetarian, ale miłośnicy mięsa, ryb i oczywiście czerwonego wina z pewnością nie będą chcieli odejść od stołu. O to również zadbali nasi przewodnicy…

 

Podsumowując kilka dni eksplorowania Nawarry pojawia się pytanie czy to rzeczywiście region dla rowerzystów? I tu znowu nasuwa się myśl, że zróżnicowanie Nawarry pozwala na uprawianie w zasadzie każdej dyscypliny kolarstwa. Mamy długie, szosowe podjazdy, idealną na gravela pustynie oraz techniczne, górskie szlaki, które zadowolą miłośników jazdy enduro. To miejsce dla tych, którzy cenią sobie miejsca nieoczywiste i te, które jeszcze nie są przytłoczone masową turystyką. Co do samego eksplorowania Nawarry – niestety mogłoby być ono trudne na własną rękę. Mieliśmy dużo szczęścia, że oprowadzali nas lokalni przewodnicy z Pirineos Bikes, którzy pokazali nam region od podszewki i zaprowadzili w miejsca, w które naprawdę samemu trudno byłoby trafić. Warto mieć to na uwadze, ponieważ sam ślad GPS często nie zaprowadzi nas w tak cudowne miejsca, a co najważniejsze nie opowie historii, które jeszcze bardziej pozwolą poczuć hiszpańską, sympatyczną atmosferę. 

Więcej informacji o turystycznych możliwościach Hiszpanii znajdziecie na: spain.info

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSuperpuchar Włoch: Semeniuk i Leon w finale 
Następny artykułDzisiaj zagra Iga Świątek