A A+ A++

Byli bardzo dziwną parą. Ona – ładna, miła, inteligentna, życzliwa dla ludzi. On – gbur i ponurak, prymityw wilkiem na wszystkich patrzący. Myślący jedynie o własnych wygodach i korzyściach. Ci, którzy ich znali, często zastanawiali się, co mogło połączyć dwa tak skrajnie odmienne charaktery.

Przecież mogła go dawno temu rzucić w diabły i znaleźć sobie kogoś na swoim poziomie – uważają znajomi. Być może i ona ostatnio tak myślała, ale niestety, nie zdążyła już niczego zmienić w swoim życiu.

Nasza księżniczka

28-letni Łukasz M. i 34-letnia Kamila L. pochodzili z Pomorza. Uchodzili za narzeczonych. Kamila była nie tylko starsza od Łukasza, ale również o wiele lepiej wykształcona. Ukończyła studia techniczne na politechnice, zaś on ledwie zawodówkę. Uczęszczał potem do liceum wieczorowego, ale szkołę rzucił już po pierwszym semestrze.

Zimą 2007 roku oboje znaleźli się bez pracy i w związku z tym przenieśli się na stałe do Białej Podlaskiej. Zatrudnili się w dużej firmie, zajmującą się produkcją mebli i drewnianych elementów wyposażenia mieszkań.

Kamila L. bardzo dobrze znała się na nowych technologiach obróbki drewna i właściciel firmy przyjął ją do pracy z otwartymi ramionami. Otrzymała kierownicze stanowisko. Do jej obowiązków należało m.in. prowadzenie zawodowych szkoleń dla pracowników firmy. Jeśli chodzi natomiast o Łukasza M., to dostał on pracę w fabryce mebli tylko dlatego, że wstawiła się za nim Kamila.

Kamila L. była w firmie bardzo ceniona i lubiana, zarówno przez zwierzchników, jak i podwładnych. Szanowano ją za nie tylko za fachową wiedzę, którą z talentem i wdziękiem potrafiła przekazywać innym, ale również za uśmiech, koleżeńskość i skromność. Nigdy się nie wywyższała, była miła i życzliwa dla wszystkich. Jeżeli musiała zwrócić komuś uwagę, robiła to delikatnie i taktownie. Pracownicy firmy nazywali ją „księżniczką” – i nie było w tym określeniu nic z ironii. Był to dowód sympatii i szacunku.

Pił przed pracą i w pracy

Łukasz M. dość szybko przyuczył się do pracy w firmie meblowej, i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie wódka. Nigdy nie wylewał za kołnierz, ale dopóki mieszkali z Kamilą na Pomorzu, znał swoje granice, wiedział kiedy można, a kiedy nie. Nigdy nie zdarzyło mu się usiąść po kieliszku za kierownicą.

Po przeprowadzce wszystko to zmieniło się zdecydowanie na gorsze. Łukasz pił niemal codziennie. Kamili nie podobało się to, ale starała się nie zwracać mu uwagi. Nie lubił tego, a ona w końcu nie była jego matką.

Najgorsze, że pił przed pracą i w czasie pracy. Parokrotnie, rozmawiając z nim w firmie, wyczuła w jego oddechu alkohol. Wolała nie robić mu wymówek, bo ostatecznie za rękę go nie złapała. Nie wytrzymała jednak, kiedy pakując mu rano kanapki do pracy, znalazła w jego torbie napoczętą półlitrówkę czystej. Zawrzała gniewem.

– Co to jest? – spytała.

– No, jak łatwo się domyślić, opakowanie szklane zawierające… o tu jest napis: „wódka czysta 40 procent objętości” – odpowiadał z krzywym uśmiechem.

Doszło do wielkiej awantury, po której Łukasz trzasnął drzwiami i wrócił do domu dopiero pod wieczór następnego dnia. A dwa tygodnie później został zwolniony z pracy.

– Już nawet nie chodzi o zasady czy dyscyplinę, ale nie chcę odpowiadać przed sądem, jak ten dureń utnie sobie piłą rękę po pijanemu – tak szef wyjaśnił Kamili powody swojej decyzji.

Nigdzie nie zagrzał miejsca

Poradzę sobie – przekonywał Łukasz. – Właściwie to nawet dobrze się stało. W tych meblach nie mogłem się rozwijać, ale teraz wszystko się zmieni, zobaczysz.

Tłumaczył, że pił właśnie z powodu pracy. Bo sytuacja była dwuznaczna. On, zwykły robol, a jednocześnie facet kierowniczki, dzięki której w ogóle miał tę robotę. Koledzy patrzyli na niego nieufnie, traktowali jak kapusia, niektórzy podśmiewali się na boku. To go stresowało. Dobrze więc, że teraz będą pracowali osobno. Pozostało jedynie tę nową pracę znaleźć.

Łatwo nie było, bo dobra sytuacja gospodarcza w Polsce powoli się kończyła. Łukasz próbował szczęścia w innych zakładach. Nie szło mu jednak dobrze – tu popracował miesiąc, tam dwa tygodnie. Powód kolejnych zwolnień zawsze był ten sam – alkohol w pracy, zaniedbywanie obowiązków, spóźnianie się.

– To nic takiego, mam po prostu gorszy okres, ale to się wkrótce zmieni – zapewniał Kamilę, która coraz częściej i coraz ostrzejszym tonem radziła mu wziąć się w garść. Albo będą musieli się rozstać. Niestety, po Łukaszu nie było widać nie tylko żadnej poprawy, ale nawet chęci, by się zmienić na lepsze. Mężczyzna przytakiwał, przepraszał, obiecywał poprawę, ale nie miał najmniejszego zamiaru się zmienić.

Po wypiciu bywał kłótliwy i agresywny. Miał też zwyczaj chodzić po mieście i prowokować burdy. Z jak najgorszej strony znali go sąsiedzi. Wynajmowali dwupokojowe mieszkanie w bloku na jednym z większych osiedli w Białej Podlaskiej. Przez cienkie niczym papier ściany było słychać każde przekleństwo i wyzwisko rzucone przez Łukasza w pijackim amoku. Ludzie po cichu współczuli Kamili takiego narzeczonego, głośno jednak nie robili uwag, nie chcieli się wtrącać w życie tej pary.

Łukasz M. czasami robił zakupy w sklepie spożywczym w pobliżu miejsca zamieszkania. Przeważnie brał duże ilości alkoholu: po kilka półlitrówek wódki i kartony piwa. Ale nigdy nic nie płacił, tłumaczył, że rachunek ureguluje Kamila. Często przychodził podchmielony, sprzeczał się z ekspedientkami.

To już koniec

Miara przebrała się 5 stycznia 2009 roku. Łukasz M. od świąt praktycznie nie trzeźwiał. Wpadł w alkoholowy ciąg, urządzał pijackie burdy, zwyzywał przez telefon szefa Kamili, kiedy ten zadzwonił do niej w sprawach związanych z firmą. Żadne prośby ani tłumaczenia, żeby się opamiętał, nie skutkowały.

– To już koniec – oświadczyła rano Kamila. – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Długo tolerowałam twoje wyskoki, starałam się zrozumieć twoją sytuację, ale mam już tego naprawdę dość. Nie będziemy razem, radź sobie sam.

– No weź przestań, nic takiego się nie stało, trochę mnie poniosło, za co sorry wielkie – próbował się usprawiedliwiać.

Ale tym razem nic nie zdziałał. – Nie będziesz mnie więcej wykorzystywał i kompromitował. Musisz się stąd szybko wyprowadzić. Daję ci miesiąc.

Zaczął ją przepraszać, obiecywał, że się poprawi, niech mu tylko da jeszcze jedną szansę. Zapewniał, że ją kocha i nie wyobraża sobie życia bez niej. W jego oczach pojawiły się łzy. Takie słowa i takie sztuczki zawsze skutkowały. Ale nie dała się przebłagać. Siedziała z zaciętą miną. Zaczął więc kłócić się z nią, wykrzykiwać, grozić.

Na Kamili nie robiło to większego wrażenia. Siedziała ze wzrokiem utkwionym za oknem. To, co miała powiedzieć, już powiedziała. W pewnym momencie wstała z krzesła i poszła do łazienki wykąpać się. Gdy leżała w wannie, Łukasz wielkimi krokami przemierzał mieszkanie. Nie mógł sobie znaleźć miejsca.

Sposób, w jaki zachowywała się Kamila, nie wróżył niczego dobrego. Co ją ugryzło? Dotąd zawsze mu przebaczała. A może naprawdę ma już go dość?

Ta myśl zmroziła go. No bo co pocznie, gdy zostanie sam, za co będzie żył? Nie miał nawet na bilet powrotny do domu. Wielokrotnie, pijąc na mieście piwo, widział obdartych, zabiedzonych mężczyzn, żebrzących o bodaj parę groszy na najtańszą nalewkę. Czy taki los i jemu wkrótce przypadnie w udziale?

Nie – zdecydował. Z nim tak nie będzie, nie pójdzie na dno. Musi się ratować.

Cios w szyję

Jak potem wyjaśniał, poczuł wściekłość, której nie był w stanie opanować. Wziął nóż i uzbrojony wszedł do łazienki. Kamila wciąż się kąpała. Leżała w wannie z przymkniętymi oczami i nie zauważyła jak wchodził.

Pochylił się nad nią. Wtedy zobaczyła go z wyciągniętą ręką, w której ściskał nóż. W jej oczach pojawił się paniczny strach, chciała krzyknąć, ale nie zdążyła. Zadał jej jeden cios w szyję. Umiał zadawać ciosy nożem, żeby natychmiast zabić.

Po kilkunastu sekundach Kamila L. przestała się ruszać. Mężczyzna umył zwłoki i przeniósł je do łóżka w pokoju. Przykrył ciało kołdrą. Następnie zabrał z torebki kobiety gotówkę, karty bankomatowe i należący do Kamili telefon komórkowy z aparatem fotograficznym. Zrobił nim nieżyjącej kobiecie kilka zdjęć, które jednak po chwili usunął.

Ubrał się i wyszedł z domu. W osiedlowym sklepie kupił kilka butelek alkoholu i wrócił do mieszkania. Pił przez resztę dnia. Nazajutrz przeniósł ciało Kamili do garażu pod domem i wrzucił do kanału naprawczego. Przykrył zwłoki workami na śmieci, a otwór kanału zamaskował deskami.

Jaka jest kara za zabójstwo?

Potem ruszył w miasto. Miał przy sobie sporo pieniędzy. Pił w kilku bialskich lokalach gastronomicznych. Wybierał najdroższe drinki i potrawy. Zostawiał kelnerom duże napiwki, ale mieli wrażenie, że pogardza nimi.

Co jakiś czas wracał do mieszkania, a potem znowu wychodził. Był coraz bardziej pijany. Nie zważając, że inni mogą słyszeć, co mówi, dzwonił do rodziny i chwalił się tym, co zrobił poprzedniego dnia. Opowiadał ze szczegółami, w jaki sposób pozbawił kobietę życia i co zrobił z ciałem. Nikt mu jednak nie wierzył, mówił bełkotliwie, zacinał się, myśleli, że po pijanemu fantazjuje. Zatelefonował nawet na policję. Zgłosił się oficer dyżurny,

– Jaka jest kara za zabójstwo? – zapytał go Łukasz M.

– Dlaczego pana to interesuje? – odpowiedział pytaniem policjant. Połączenie zostało przerwane.

W tym czasie pracodawca Kamili bardzo niepokoił się jej nieobecnością w pracy. To było niepodobne do niej, żeby nie przyjść ot tak, bez wcześniejszego uprzedzenia. Nawet gdyby nagle zachorowała, poinformowałaby go o tym.

Próbował skontaktować się z nią telefonicznie, ale komórka kobiety milczała. Pewnie coś złego się stało – wywnioskował i zadzwonił na policję. Opowiedział o swoich obawach. Dyżurny bialskiej komendy policji skojarzył to zgłoszenie z dziwnym telefonem od najwyraźniej podpitego mężczyzny, który nie przedstawiwszy się zapytał, na ile lat więzienia można pójść za zabójstwo, po czym się rozłączył.

Do wynajmowanego przez Kamilę L. mieszkania został wysłany patrol policji, który zastał tam Łukasza M. Kompletnie pijany mężczyzna miał na ubraniu ślady krwi. Na pytanie, gdzie jest Kamila, odparł, że nie żyje, bo ją zabił. Został zatrzymany. Podczas przesłuchania przyznał się do zabójstwa, szczegółowo zrelacjonował przebieg zbrodni. Decyzją Sądu Rejonowego w Białej Podlaskiej, Łukasz M. został tymczasowo aresztowany na trzy miesiące.

We wrześniu 2009 roku odpowiedział za zabójstwo przed Sądem Okręgowym w Lublinie. Został uznany winny zarzutom postawionym mu przez prokuraturę. Groziło mu dożywocie, jednakże z uwagi na to, że oskarżony przyznał się do zbrodni, wyrok brzmiał: 15 lat pozbawienia wolności.

Mariusz Gadomski

Zmieniono personalia

fot. Wikipedia

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSztuka w specjalnym wydaniu – wernisaż w MCK
Następny artykułWładze powiatu rozstrzygnęły sprawę budowy strzelnicy pod Olsztynem