Jacek Banaszyński urodził się 29 maja 1975 roku w Jaworze. Wychowanek Zagłębia Lubin bronił dostępu do bramki w takich klubach jak: Chrobry Głogów, Zawisza Bydgoszcz, Górnik Wałbrzych, Miedź Legnica, Górnik Polkowice, Polonia Warszawa, GKS Bełchatów, Jagiellonia Białystok, Śląsk Wrocław i TUR Bielsk Podlaski. Przedstawiamy kolejny wywiad Krzysztofa Kostki z byłym zawodnikiem Miedziowego klubu, tym razem w ramach jubileuszu 75 lat istnienia.
Jacek Banaszyński w barwach Tura Bielsk Podlaski. Zdjęcie ze zbiorów klubu Tur.
Jak trafił Pan na treningi do Zagłębia Lubin?
Jacek Banaszyński: Dokładnie nie pamiętam. Zawsze interesowałem się piłką i jakoś tak wyszło, że trafiłem do grupy pana Stanisława Samca. On był moim pierwszym trenerem i zawsze będę go dobrze wspominał.
Jacek Banaszyński w barwach Górnika Wałbrzych
Skąd wzięła się Pana ksywa Banan?
Jacek Banaszyński: To akurat proste – od nazwiska.
Którzy trenerzy Pana prowadzili w juniorach i jak ich Pan wspomina?
Jacek Banaszyński: Jak już wspomniałem wyżej moim pierwszym trenerem był Stanisław Samiec. Moim zdaniem bardzo dobry fachowiec. Dobrym trenerem i świetnym pedagogiem był Bogdan Korczak. Z nimi dwoma w czasach juniorskich najdłużej trenowałem. Generalnie większość trenerów z czasów juniorskich kojarzę z dobrej strony.
Jak wspomina Pan turnieje i rozgrywki juniorskie? Proszę opowiedzieć jakieś ciekawe anegdoty z tym związane.
Jacek Banaszyński: Jak to w wieku juniorskim, zawsze było jakieś podekscytowanie i emocje. Na pewno wiele, mogliśmy osiągnąć w juniorach za trenera Korczaka, ale na własne życzenie nie było nam dane osiągnąć więcej. Muszę przyznać, że ekipę mieliśmy zacną. Pamiętam turniej w Stuttgarcie, który był dość mocno obsadzony. Nie pamiętam miejsca, które zajęliśmy. W tym turnieju mogliśmy się zmierzyć np. z reprezentacją Tunezji chyba do lat 18, chociaż moim zdaniem wyglądali na 30. Jak mnie pamięć nie myli to wygraliśmy z nimi chyba 1:0.
Drużyna juniorów Zagłębia Lubin, Jacek Banaszyński stoi 2 od lewej.
Pamięta pan, gdzie drużyny juniorskie jeździły na obozy sportowe? Jakie warunki bytowe zapewniał Wam klub?
Jacek Banaszyński: Raz bodajże Wrocław, raz gdzieś tam w górach. Jeździliśmy też do Grossalmerode w Niemczech.
Juniorzy Zagłębia Lubin z Jackiem Banaszyńskim na turnieju w niemieckim Plattenhardt k. Stuttgartu
Włączenie do kadry pierwszej drużyny. Jak to wyglądało z pana perspektywy? Czy przeszedł pan jakiś chrzest w drużynie? Może było jakieś wkupne?
Jacek Banaszyński: Kończyłem wiek juniora i chyba stwierdzono, że można mnie włączyć do kadry pierwszego zespołu. Chrzest był, wkupne także, ale takie rzeczy zostają wśród tych, którzy biorą w tym udział. Mogę powiedzieć, że było bardzo ciekawie.
Czy treningi z pierwszą drużyną to był duży przeskok dla juniora? Jak pan to odbierał?
Jacek Banaszyński: Przeskok z juniora do seniora na pewno jest dużym przeżyciem. Zmienia się w zasadzie wszystko o 180 stopni. Specyfika treningu, obciążenia, taktyka. Choć teraz w akademiach szkoli się już docelowo pod pierwszą drużynę i wygląda to na pewno inaczej niż za moich czasów.
Jacek Banaszyński z drużyną Zagłębia Lubin. Fot. Jerzy Kosiński
Kto wspólnie z Panem znalazł się w szerokiej kadrze pierwszego zespołu po zakończeniu wieku juniora?
Jacek Banaszyński: Wcześniej był Jarek Pokora, Radek Kałużny, Emil Nowakowski, Krzysiek Palczewski, Arek Skowron i Adaś Goliasz. Ja bylem młodszy, więc trafiłem chwilę później do pierwszej drużyny wraz z Andrzejem Hebdą, Marcinem Kucharskim, Mariuszem Achcińskim i Arkiem Żarczyńskim. Naprawdę było wtedy wielu bardzo utalentowanych zawodników.
Jak został pan przyjęty przez zawodników pierwszej drużyny? Jaka była atmosfera w szatni, kto robił kawały i żartował, a kto trzymał władzę w drużynie?
Jacek Banaszyński: Dobrze, nigdy z żadnym ze starszych zawodników nie miałem problemu i wspominam ich bardzo dobrze. Co do żartów, to Janusza Świerada i Jarka Pokorę nikt nie przebije. Zresztą Jarkowi zostało to do dzisiaj. Nie pamiętam dokładnie jakiś konkretnych zdarzeń związanych ze śmiesznymi sytuacjami ale uwierz, że z Jarkiem Pokorą czy Krzyśkiem Palczewskim ciężko było się nudzić. Jarek gdyby chciał to pozamiatałby te wszystkie polskie kabarety . Mówię to naprawdę poważnie.
Jacek Banaszyński z kolegami z Zagłębia.
A kto trzymał szatnię i rządził starszyzną?
Jacek Banaszyński: W każdej drużynie są zawodnicy, którzy wiodą prym. Takimi osobami byli Stefan Machaj, Darek Lewandowski, Sławek Majak czy Wadim Rogowskoj, ale generalnie żaden z młodszych zawodników nie miał z nikim problemów. Starsi zawodnicy raczej pomagali wejść do drużyny. Wiadomo, że z racji wieku młodzi mieli swoje obowiązki i musieli się z nich wywiązywać np. przygotować sprzęt na trening czy na mecz itp.
Czy bramkarze mieli swoje treningi czy trenowali razem zresztą drużyny?
Jacek Banaszyński: Jeśli chodzi o bramkarzy to oczywiście mieliśmy indywidualne zajęcia, jak i normalnie trenowaliśmy z zespołem. Miałem możliwość trenowania i podpatrywania naprawdę wysokiej klasy fachowców. Bardzo fajnie zajęcia prowadził Krzysiek Koszarski i Mirek Dreszer. W Śląsku był Jasiu Jedynak, a w Miedzi dość często trenowałem z Pawłem Primelem, który ma świetny warsztat. Byli to wspaniali bramkarze i trenerzy. W Polonii Warszawa był Piotr Wojdyga, również dobry bramkarz i trener. Na pewno bardzo wymagający. Momentami myślałem, że umrę tak nas katował. Warsztatowo mega człowiek.
Jacek Banaszyński w szatni
Czy grał pan w drugiej drużynie Zagłębia i jak to wszystko wyglądało od kuchni?
Jacek Banaszyński: Grałem. Do Ścinawy jeździł zazwyczaj szeroki skład albo Ci co mało grali w meczach pierwszej drużyny. Jednego roku fuzja ze Stalą Chocianów, a drugiego z Odrą Ścinawa. Pamiętam jeden ciekawy mecz w okręgówce w Odrze Ścinawa. Zagrałem wtedy w ataku i wygraliśmy 9:0, a ja strzeliłem wtedy siedem bramek. Tam to komedia była. Powiem tak, było tam bardzo wesoło i na tym poprzestańmy.
Jacek Banaszyński stoi 2 od lewej. Odra Ścinawa Zagłębie II sezon 1993/1994. Ze zbiorów Romana Miszczuka
Czy pamięta pan dzień 11 czerwca 1994 r. i co wtedy się wydarzyło?
Jacek Banaszyński: Ten dzień dobrze pamiętam. Mój debiut w bramce Zagłębia Lubin. Wtedy przegraliśmy mecz z Widzewem. Wszedłem za Jędrka Kędziorę, bo ten doznał kontuzji i musiałem go zastąpić. To była normalna kolej rzeczy, że wejdę w jego miejsce, ale jednak to było duże przeżycie jak dla 18 latka.
A jak pan wspomina swój debiut w polu w meczu z Siarką Tarnobrzeg 20 czerwca 1993?
Jacek Banaszyński: Będzie śmiesznie, ale tak to zapamiętałem. Do futbolowych jaj by się to nadawało. Swoją drogą trochę żenujące, że ligowa drużyna jedzie na mecz w 13 osób. W tym meczu swój debiut zaliczył też Arek Żarczyński, który wszedł na boisko w 75 minucie, ale niestety nabawił się kontuzji i po 5 minutach musiał zejść. Wtedy ja go zastąpiłem, a w protokole był podany Szewczyk. (red. gazety lokalne i ogólnopolskie podały, że wszedł Szewczyk; natomiast Emil Nowakowski i Arek Żarczyński potwierdzają, że wszedł wtedy Banaszyński).
Jacek Banaszyński wraz z drużyną Zagłębia Lubin podczas sesji przedsezonowej.
Proszę opowiedzieć o swoich wypożyczeniach z Zagłębia Lubin do Chrobrego Głogów, Zawiszy Bydgoszcz, Górnika Wałbrzych i Miedzi Legnica. Jak Pan to wspomina? Czy z Pana perspektywy pozwalały one na rozwój i ogranie się?
Jacek Banaszyński: Do Głogowa poszedłem żeby mieć z głowy wojsko. Służbę wojskową do końca odbywałem w Głogowie, ale w międzyczasie Zawisza Bydgoszcz jako klub wojskowy mnie przejął i zagrałem dla nich w drugiej lidze kilkanaście meczów. Najważniejsze, że w Chrobrym i Zawiszy mogłem grać i zdobywać doświadczenie na drugoligowym froncie. W Chrobrym trenerem był wtedy Stanisław Kumik, później zastąpił go Bronisław Przygrodzki. Graliśmy w 2 lidze, więc poziom był solidny. Szkoda Wałbrzycha, że po pół roku wszystko się rozwaliło. Tam był świetny trener i dobra drużyna. W Górniku trenerem był Grzesiek Kowalski, który dla mnie był mega fachowcem. Grałem tam m. in. z Emilem Nowakowskim, który jest obecnie trenerem w Akademii Zagłębia Lubin. Z tamtej drużyny to Emil chyba zaszedł najdalej. Generalnie mieliśmy mocny zespół. W drużynie byli Zbyszek Wójcik, Jacek Sorbian i graliśmy naprawdę dobrze. Niestety po pół roku okazało się, że klub nie jest w stanie się utrzymać finansowo i wszystko padło. W Miedziance było może biednie, ale świetnie. Absolutnie nie żałuje tego czasu. W każdym z tych klubów grałem,więc na pewno piłkarsko się rozwijałem.
Jak ocenia pan działaczy Zagłębia Lubin z czasów swojej gry w klubie?
Jacek Banaszyński: No cóż, czasy były jakie były. Każdy z wychowanków był wtedy traktowany z góry i niewiele mógł. Panowie Lulek, Krug czy Kardela patrzyli tylko na własną korzyść. Za dobrze ich nie wspominam tak jak pewnie większość wychowanków Zagłębia Lubin. Naprawdę zmarnowali wielu utalentowanych ludzi, którzy mogli coś tam osiągnąć. Woleli ściągnąć kogoś z zewnątrz, bo to się wiązało z korzyściami, niż dać szanse swoim równie utalentowanym zawodnikom.
A był jakiś pozytywnie odbierany działacz lub osoba w klubie, którą warto wspomnieć?
Jacek Banaszyński: Co do działaczy to zazwyczaj ciężko o nich powiedzieć coś dobrego. Pan Jerzy Koziński to był chyba jeden z niewielu, o których można mówić dobrze bądź bardzo dobrze. Mimo, że tak naprawdę nie miałem z nim jakiejś wielkiej styczności. Wielu moich kolegów bardzo dobrze o Panu Jerzym się wypowiada.
Drużyna Zagłębia Lubin, Jacek Banaszyński stoi 5 od prawej.
Jest pan związany z rodziną Stanowskich. Proszę opowiedzieć jak pan wspomina Zygę Stanowskiego?
Jacek Banaszyński: Tak, jestem związany. Zygę moim zdaniem można oceniać w samych superlatywach, jako człowieka i jako fizjoterapeutę. Wielka klasa i wiedza o tym czym się zajmował. Szczerze mówiąc mało doceniany przez klub, nad czym można tylko ubolewać.
Najważniejsze, że koledzy z boiska o nim pamiętają i rozgrywają memoriał ku jego pamięci. Myślę, że tego typu akcje upamiętniają go. Co Pan o tym sądzi?
Jacek Banaszyński: Bardzo fajna inicjatywa i naprawdę chwała zawodnikom, że w ten sposób upamiętniają Zygę. Działacze mimo, że się zmieniają tez powinni w jakiś sposób pamiętać o ludziach którzy naprawdę są historią i częścią tego klubu. Nie mówię tylko o Zydze, bo jest wielu zasłużonych ludzi dla klubu, o których się nie pamięta.
Wypożyczenie do Miedzi Legnica i w następstwie transfer definitywny do tego klubu. Jak wyglądała otoczka tego transferu?
Jacek Banaszyński: W tamtym okresie miałem propozycje z Polaru Wrocław, którego trenerem był, moim zdaniem bardzo niedoceniany, Grzegorz Kowalski. Naprawdę świetny fachowiec. Byłem na obozie przygotowawczym z nimi. Po obozie wróciłem do Lubina i było zainteresowanie moją osobę ze strony pierwszoligowca. Niestety ówczesny trener Zagłębia, Mirosław Jabłoński, zakomunikował mi, że mogę iść do drugoligowej Miedzi, a do Polaru mnie nie puści. Dla mnie to było śmieszne. Zrozumiałem, że nie chciał mnie w Zagłębiu, ale trudno było mi pojąć dlaczego nie mogę odejść do pierwszoligowego Polaru. Niestety w klubie były układy i dlatego blokował mi odejście do Polaru, a wręcz wypychał do Miedzi na siłę!!! W tym samym czasie z Miedzi do Zagłębia przechodził Rafał Majka i w tym tkwił cały szkopuł. Szkoda tylko, że wtedy nikt nie liczył się ze zdaniem drugiej strony. Takie sytuacje były nagminne w tamtym czasie i nie dotyczyło to tylko mnie.
Z czasem musi pan stwierdzić, że raczej to był dobry czas w legnickim klubie. Kto wtedy był trenerem w Legnicy? Jak układała się Panu współpraca z kolegami z drużyny?
Jacek Banaszyński: Moimi trenerami w Miedzi byli Jerzy Fiutowski i Władysław Moroch. Bardzo fajny czas w legnickim klubie. Gdyby klub miał poukładane sprawy organizacyjno-finansowe to jestem przekonany, że można było bez problemu grac wyżej. Potencjał drużyny i poszczególnych zawodników był spory.
Jacek Banaszyński w barwach Górnika Polkowice
Lata 2001-2004 i gra w Górniku Polkowice. Proszę przybliżyć ten etap kariery.
Jacek Banaszyński: Świetny czas dobra drużyna i naprawdę świetni ludzie. Awans do ekstraklasy, duże przeżycie.
Jak doszło do transferu do Polonii Warszawa i co za tym przemawiało? Czy oferta z Polonii była jedyna?
Jacek Banaszyński: Nie, nie była to jedyna oferta. Miałem możliwość pozostania w Polkowicach. Pojawiła się możliwość wyjazdu za granice. Do gry w Polonii przekonała mnie osoba pana Engela, który miał wizje jak ten klub miałby wyglądać i funkcjonować.
Jacek Banaszyński w barwach GKS Bełchatów. Fot. Dariusz Śmigielski
W 2005 r. przenosi się pan do GKS Bełchatów. Czy niepewna sytuacja Polonii o tym zadecydowała?
Jacek Banaszyński: Tak. Odejście pana Engela i bardzo niejasna sytuacja Polonii ułatwiła mi podjęcie decyzji o zmianie klubu.
A jak się wiodło Panu w GKS-ie Bełchatów?
Jacek Banaszyński: W Bełchatowie początek był dobry lecz zarządowi nie pasował trener Mariusz Kuras. Po zmianie trenera, którym został Orest Lenczyk doszło do zmian. Trener Lenczyk postawił na Piotrka Lecha i Łukasza Sapelę, wiec odszedłem do Jagiellonii i nie żałuję tego ruchu.
W latach 2006-2008 reprezentuje pan Jagiellonię Białystok. Jak wspomina pan pamiętny mecz przegrany w Lubinie przez Jagiellonię 5:2 i czerwoną kartkę? Czy pana zdaniem sędzia zbyt pochopnie podjął taką decyzję?
Jacek Banaszyński: Skoro dał „czerwo” to pewnie słusznie. Generalnie jako drużyna graliśmy wtedy bardzo wysoko, co raczej zbyt mądre nie było. Często zamiast zachować elastyczność, zostawaliśmy w miejscu, co powodowało, że ja grałem dosyć wysoko. Stąd ta kartka, zresztą nie tylko ta. Generalnie był to całkiem dobry okres. Dzieliłem szatnię z fajnymi ludźmi. Warto wspomnieć tu o Remku Sobocińskim, Vuku Sotiroviciu, Mariuszu Dzienisie czy Radku Kałużnym.
Jacek Banaszyński w barwach Jagiellonii Białystok
Jak układała się panu współpraca z byłym kolegą z Zagłębia Lubin, Radkiem Kałużnym? Czy w innych zespołach spotykał Pan kolegów z Lubina?
Jacek Banaszyński: Z Radkiem cały czas mam bardzo dobry kontakt. Podobnie ma się sytuacja z Jarkiem Pokorą czy Krzyśkiem Palczewskim. Są w życiu sytuacje, które nigdy nie podlegają zmianie.
Jacek Banaszyński fatum Andrzeja Olszewskiego? (W Jagiellonii był pana zmiennikiem, a do Śląska Wrocław przybył pan w jego miejsce po kontuzji). Jak się układała panom współpraca?
Jacek Banaszyński: Zawsze bardzo dobrze, bo to Andrzej zawsze siedział na ławie. Tak na poważnie ,to nigdy nie mieliśmy ze sobą problemu. Zresztą nigdy z nikim nie miałem.
W barwach Śląska Wrocław rozegrał pan swój setny mecz w ekstraklasie. Czy ma to dla pana jakieś znaczenie?
Jacek Banaszyński: Nie, nawet o tym nie wiedziałem.
A 104 mecze w ekstraklasie to dla pana dobry wynik czy można było wyśrubować lepszy?
Jacek Banaszyński: Wiadomo, że zawsze można było rozegrać więcej niż 100. Sporo miałem tez meczy rozegranych w ówczesnej pierwszej czy drugiej lidze. Nie jestem człowiekiem użalającym się nad sobą i swoim losem. (red. polska_pilka_ligowa)
W 2009 r. wraca pan na Dolny Śląsk do Wrocławia. Proszę opowiedzieć o walce ze Śląskiem Wrocław w Pucharze Ekstraklasy i jego wygraniu.
Jacek Banaszyński: Wtedy byłem zmiennikiem Wojtka Kaczmarka, wielki talent. Żałuję, że nie osiągnął więcej. Grałem sporadycznie, zwyczajnie w tamtym momencie przegrywałem rywalizacje z Wojtkiem. Zagrałem w kilku meczach ekstraklasy i pucharu ekstraklasy. W klubie bardzo poważnie podchodziliśmy do pucharu ekstraklasy. Wygranie pucharu było zwieńczeniem naszej ciężkiej pracy i nagrodą. Na pewno bez trenera Tarasiewicza byłoby ciężko to osiągnąć. Dziwi mnie fakt, że taki fachowiec nie pracuje w ekstraklasie. Trener ze świetnym warsztatem a do tego rozumiejącym piłkarzy, co zdarza się bardzo rzadko. Świetny szkoleniowiec ale chyba jeszcze lepszy psycholog. Po prostu dobrze rozumiał zawodników.
Jacek Banaszyński w barwach Śląska Wrocław. fot. Sebastian Borowski
13 maja 2009 r. zatrzymanie przez CBA w sprawie korupcji. Czy zechce pan przybliżyć jak do tego doszło i jak to wyglądało z pana perspektywy?
Jacek Banaszyński: Było to w czasie finału pucharu ekstraklasy i wyglądało raczej na jakieś przedstawienie. Moim zdaniem taka pokazówka była zupełnie niepotrzebna. Przecież można było mnie przesłuchać na drugi dzień bez najmniejszego problemu i bez tej szopki.
(red. pilkarska_mafia_blogspot)
Czy po latach zmieniłby pan coś w swojej karierze i dlaczego?
Jacek Banaszyński: Teraz jest większa świadomość – dieta, przygotowanie fizyczne i mentalne itd. Pewnie wiele bym zmienił ale nie ma sensu rozmyślać, co by było gdyby.
Którym trenerom zawdzięcza pan najwięcej w swojej karierze? Kto ukształtował pana jako piłkarza?
Jacek Banaszyński: Ciężkie pytanie. Na pewno Grzegorz Kowalski, Ryszard Tarasiewicz i Artur Płatek. Bez wątpienia mogliby prowadzić każdy ligowy zespól.
Jacek Banaszyński w barwach Śląska Wrocław. Zdjęcie ze zbiorów Krzysztofa Mielczarka.
A, który bramkarz z całej pańskiej gry w piłkę mógł zrobić większą karierę? Z kim najciężej się rywalizowało o prymat w bramce?
Jacek Banaszyński: Na pewno więcej mógł osiągnąć Wojtek Kaczmarek. Miał świetne warunki, bardzo sprawny i silny. Moim zdaniem bardzo dobry bramkarz z zadatkami na reprezentację w swoim najlepszym okresie.
Proszę mi powiedzieć jak był pan przyjmowany przez kibiców w takich klubach jak: Chrobry, Miedź czy Śląsk Wrocław będąc wychowankiem Zagłębia Lubin. Czy miało to jakiekolwiek znaczenie? Odczuwał Pan to jakoś?
Jacek Banaszyński: Nigdy, nigdzie nie miałem problemu z kibicami pomimo tego, że Zagłębie zawsze było i będzie mi bliskie.
Co spowodowało, że po trzyletniej przerwie wrócił pan do grania i wybrał klub Tur Bielsk Podlaski?
Jacek Banaszyński: Do gry w Bielsku Podlaskim namówił mnie Grzesiek Pieczywek, który był tam trenerem. Fajny kolega z ciekawym warsztatem trenerskim. Szkoda, że pracuje tylko w lokalnych klubikach. Jeśli ktoś dałby mu szanse na poziomie choćby obecnej drugiej ligi to mogłaby być to dla niego fajna nagroda i odskocznia. Jestem przekonany, że spokojnie by sobie poradził. W tamtym momencie byłem po dość poważnych problemach zdrowotnych, ponieważ w 2010 roku wykryto u mnie nowotwór złośliwy jądra, który trzeba było usunąć i postanowiłem się poruszać żeby trochę nabrać kondycji. Generalnie muszę się badać co jakiś czas, ale szczerze mówiąc staram się nie zawracać sobie tym głowy i w zasadzie o tym nie myślę.
Jacek Banaszyński w barwach Tura Bielsk Podlaski. Zdjęcie ze zbiorów klubu Tur.
Czym obecnie się pan zajmuje?
Jacek Banaszyński: Grać już nie gram. Z piłką nie mam nic wspólnego poza kibicowaniem. Piłkę oglądam w telewizji, bo nadal się nią bardzo interesuję.
Post scriptum
Jacek Banaszyński: Chciałbym pozdrowić wszystkich z którymi miałem możliwość spędzania czasu na boisku począwszy od wieku juniora, a skończywszy na seniorach, oczywiście włącznie z trenerami. Szczegolnie pozdrawiam Korasa, Garego, Bialego, Jasia, Matiego, Ałłę, Tatę, Kasę – przyjaciół z którymi mam wrażenie znam się od zawsze. I oczywiście Vuka Sotirovicia, który wkurwiał snajperów w czasie wojny w Jugosławii, bo się huśtał na huśtawce (to żart oczywiście). Pozdrawiam również Krzyśka Załuskę. Generalnie pozdrawiam wszystkich i przepraszam jeśli kogoś pominąłem.
Z Jackiem Banaszyńskim rozmawiał Krzysztof Kostka / Fot. Archiwum piłkarza
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS