„Dowódca kazał nam wszystkim uciekać, a sam wszedł na „ścisły” teren pomiędzy podwójnymi siatkami i zastrzelił dzika z kałasznikowa. Rano przyjechał pułkownik, bodajże Zamorski – dziś już dokładnie nie pamiętam, wrzucił dzika do bagażnika swojego auta…”
Legionowo od samego początku istnienia było związane z wojskiem. Jednym z niedocenionych aspektów historii naszego miasta są powojenne dzieje legionowskiego garnizonu. Na szczęście sytuacja ta powoli ulega zmianie i z roku na rok pojawia się co raz więcej materiałów traktujących o tym niezwykle ciekawym okresie. Historia legionowskich jednostek kryjących się pod tajemniczymi nazwami JW. 1237 czy też JW. 3350 (i wielu, wielu innych) składa się nie tylko z oficjalnych dokumentów, stosów szablonowych konspektów zajęć i służbowych raportów. Przez kilka powojennych dziesięcioleci przez Legionowo przewinęła się cała masa żołnierzy pełniących zasadniczą służbę wojskową. Dziś ich wspomnienia i relacje pozwalają uchwycić historię wojska widzianą oczami zwykłych żołnierzy – historię o wiele bogatszą i prawdziwszą od tej oficjalnej, wg której zawsze wszystko było dopięte na ostatni guzik, a „fala to była tylko na morzu”.
Dziś proponuję Państwu niezwykle ciekawą i barwną historię opowiedzianą przez pana Grzegorza, który trafił do Legionowa ponad dwadzieścia lat temu:
„Moją macierzystą jednostką była JW 2227 w Wesołej, jednakże w latach 1987 – 1989 do Legionowa przybywałem wielokrotnie. Po raz pierwszy trafiłem tu ze swoją 5 kompanią piechoty aby pomóc w budowie szkoły na osiedlu wojskowym nieopodal szkoły milicji. Wbrew pozorom były to piękne czasy. Początkowo pracowaliśmy z młodymi gliniarzami – podaj cegłę, zaprawę itd. Nawiązały się znajomości i to nie tylko pomiędzy wojskiem a milicją, ale także między nami a robotnikami. I wcale nie mówię tu o piwku – no może troszeczkę. W każdym bądź razie przypominam sobie takie zdarzenie, gdzie jeden z murarzy chciał na siłę wyswatać jednego kolegę ze swoją córką. Był to uczynny i super kolega, góral z Raby Wyżnej, bardzo lubiany przez wszystkich.
W dowód uznania za pracę przy budowie szkoły dostawaliśmy pięcio lub siedmiodniowe urlopy, więc wszyscy byli zadowoleni. Podczas pracy na budowie poznałem osobiście generałów Jaruzelskiego i Siwickiego. Przyjechali wówczas na inspekcję budowy tej szkoły. Przetaczałem akurat betoniarkę – podeszli i przeprowadziliśmy sobie małą rozmowę. Pytali się z jakiej jednostki jestem, gdzie mieszkam w cywilu, jak długo tu pomagamy przy budowie. Atmosfera była luźna. Pokuszę się o opinię, że obaj panowie byli bardzo mili. Zresztą w Legionowie nie szokowały mnie wysokie stopnie generalskie, bo często na terenie lądowały śmigłowce z oficjelami, którzy udawali się potem do sztabu.
Szkołę postawiono w szokującym jak na tamte czasy tempie. Niczego nie brakowało. Cement, cegły itp – wszystko było na czas.
Podczas następnego pobytu w Legionowie byliśmy również zakwaterowani na JW 3350, ale tym razem już nie pomagaliśmy przy budowie, tylko zostaliśmy skierowani do pełnienia wart w magazynach amunicji w lesie na obrzeżach miasta.I tutaj zdarzyła się ciekawa historia. Podczas jednej z wart na teren pomiędzy ogrodzeniami wszedł dzik. Kolega zadzwonił do dowódcy warty z pytaniem co ma zrobić? Dowódca kazał nam wszystkim uciekać, a sam wszedł na „ścisły” teren pomiędzy podwójnymi siatkami i zastrzelił dzika z kałasznikowa. Rano przyjechał pułkownik, bodajże Zamorski – dziś już dokładnie nie pamiętam, wrzucił dzika do bagażnika swojego auta. Jak się domyślaliśmy w celach późniejszej konsumpcji.
Na magazynach przy Strużańskiej było też jedno ciekawe zdarzenie. Dowódca JW. 3350 zbierał sobie grzyby w okolicach ogrodzenia magazynów. Rzecz jasna ubrany był po cywilu. Choć ludności cywilnej nie wolno było podchodzić do ogrodzenia na pewną odległość to jeden z wartowników, nie wiedząc z kim ma do czynienia, zawołał go do siebie i poprosił gościa żeby kupił mu flaszkę wódki. Nie muszę chyba kończyć! Wartownik oczywiście skończył w areszcie. Na marginesie wspomnę jeszcze o trzech panienkach, które przychodziły często nie tylko do koszar, ale i na wartownię. Ale tak to już bywa nie tylko na tej, ale i na innych jednostkach.
Warunki koszarowe były raczej typowe. Ja mieszkałem na bloku MPS. Przez pewien czas musieliśmy zamieszkać pod namiotami, bo w budynku zaległy się pluskwy. To było straszne. Wszędzie na ciele ślady ukąszeń i zaczerwienienia. Jedzenie na jednostce było raczej marne. Szczególnie zapadła mi w pamięć wigilia – a i owszem na kolację były rybki, ale smażone ogonki i części od głowy. Główne porcje ryby jakimś dziwnym trafem znikły i na talerz żołnierski nie trafiły. To chyba mówi samo za siebie. Jedzenie poprawiało się jedynie z okazji wyborów, świąt państwowych typu 1 maja czy 22 lipca.
Co do wybryków i wszelakich zachowań nazwijmy to „nieregulaminowych” to na szczęście nie było aż tak źle. W momencie kiedy nie pozawalano nam wychodzić z bloku, łączyło się pasy i schodziło przez okno jak po drabinie. Z lewizną (opuszczaniem terenu jednostki bez przepustki – „na lewo” – przyp. autor.) nie było kłopotów i taki sposób podobał się wszystkim. Na bramie stały „bażanty” (podchorążowie rezerwy czyli studenci odbywający swoje obowiązkowe przeszkolenie – przyp. autor) więc z wyjściem nie było kłopotów. Nawet kadra nie zwracała na nasze wyjścia szczególnej uwagi – w Wesołej było by to nie do pomyślenia. W Legionowie natomiast wszyscy byli przyzwyczajeni do naszego widoku, bo bywało i tak, że chodziliśmy na osiedle trepów ( pogardliwa nazwa kadry zawodowej używana przez żołnierzy – przy. autor ) malować ławki, huśtawki, trzepaki.
Poza tym często wykonywaliśmy jakieś prace porządkowe. Po prostu na porządku dziennym było to, że często wychodzimy. Przy okazji udawało się niekiedy przehandlować z mieszkańcami trochę farby. Korzyść była obopólna.
Bardzo często chodziliśmy przez kładkę na drugą stronę torów do ciastkarni. Kupowaliśmy wtedy dziesiątki ciastek – były one wówczas wśród nas bardzo pożądanym towarem. Ciekawym miejscem na tym osiedlu był sklep w piwnicy jednego z bloków. Był bez żadnego oznaczenia, że coś się tam mieści, ale jak to mówią szybko żeśmy go wyczaili – świeża śmietana, pączki, ba nawet trampki i dresy. Bywali tacy co robili paczki i wysyłali do domu. W cywilnej części kupowaliśmy przede wszystkim ciastka. Byłem kiedyś w knajpce za mostem, jakoś tak po prawej stronie na piętrze, ale z tego co pamiętam to raczej na piwku.
Zdarzyła się też taka sytuacja, że kapral z MPS poszedł na lewiznę chyba z trzema szeregowcami. Zaczepili o przyjęcie weselne… ktoś musiał donieść, bo podobno wiwatowali młodej parze i popijali sobie solidnie na przyjęciu. Następnego dnia na rozprowadzaniu kapral został zdegradowany – dowódca kompani przy wszystkich obciął mu pagony.
Ciekawą postacią był pewien sierżant z kompani MPS. Pewnego dnia przyszedł na naszą kompanię szukając kierowcy, który potrafi jeździć Starem 266. Jako że byłem mechanikiem i kierowcą w cywilu zgłosiłem się na ochotnika. Sprawa była niewielka – chodziło o to żeby zapiąć do Stara kuchnię polową i przewieźć ją do innego garażu. Po 10 minutach okazało się, że w chłodnicy nie ma wody. O mało co nie zatarłem silnika. Wracając do sierżanta, to ciągle bez żadnej krępacji puszczał bąki. Najzwyczajniej w świecie popiardywał sobie. Było to nagminne. Pytając się potem kolegów dowiedziałem się, że w jego wykonaniu to normalka – po prostu tak już miał.
Co do fali za mojego rocznika to w Legionowie na pewno była mniejsza niż w Wesołej. U mnie na bloku MPS było spokojnie, choć nie wiem jak na innych blokach bywało. W sumie było u nas dwóch nieobciętych tzw. stalowców. I tak było o wiele lepiej niż na bloku 2 Berlińskiego – tam ciągle mieli apele mundurowe. Po prostu większy rygor, ale z nimi spotykaliśmy się tylko na stołówce.
Ze służby w Legionowie najlepiej wspomina się częste wyjazdy do domu na urlopy nagrodowe dawane za pomoc przy budowie szkoły. A najgorzej? No cóż – Przez cały okres mojej dwuletniej służby Legionowo kojarzyło się dobrze. Było po prostu ok. Byłem w czterech jednostkach wojskowych i Legionowo to był po prostu kurort wypoczynkowy. Jak była potrzeba wart na magazynie, to zawsze chętnie wyjeżdżałem z Wesołej do Legionowa, bo wiedziałem, że nawet pomimo służby wartowniczej człowiek odpocznie sobie psychicznie.
Grzegorz, Jesień 87 ”
Wysłuchał i spisał Adam Kaczyński
Wyróżnienia w tekście – redakcja
Komentarze
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS
Byłem tam w innej zmianie. 2BM jesień 87-89.