W domu Rubinsteinów nigdy specjalnie się nie przelewało. Hercl, Gitel i ich osiem córek gnieżdżą się w oficynie jednego z budynków przy ulicy Szerokiej, kilka kroków od krakowskiej synagogi Remu. Na tyle wystarcza skromny dochód, jaki generuje znajdujący się kilkaset metrów dalej rodzinny sklep, w którym ojciec przyszłej milionerki handluje mydłem i powidłem. Mimo biedy Gitel nie żałuje pieniędzy na to, aby każda z córek świetnie się prezentowała, bo w dobrym zamążpójściu upatruje jedynej szansy na poprawę losu młodych Rubinsteinówien. Dlatego regularnie zamawia u mieszkającego w Krakowie węgierskiego chemika Jakuba Lykuskiego krem, dzięki któremu cera dziewczynek utrzymuje się w nienagannej formie, mimo wielu innych niedoborów.
Ale plan nie działa. I to nie dlatego, żeby Mańce, Paulinie czy Ernie czegoś brakowało. Przeciwko tak nakreślonemu przez matkę scenariuszowi buntuje się najstarsza z córek. Pierworodna, urodzona 25 grudnia 1872 roku Chaja pomimo przekroczenia dwudziestego roku życia ani myśli o wyjściu za mąż. Odrzuca kolejnych absztyfikantów, a rodzice załamują ręce, bo według ortodoksyjnej żydowskiej tradycji, póki najstarsza córka nie założy rodziny, nie ma co myśleć o swataniu młodszych dziewczynek. Mało tego – Chaja po raz kolejny stawia na swoim i jeszcze zanim na dobre ruszy w świat, udaje się do krakowskiego urzędu miejskiego, by – wbrew swojej rodzinie – zmienić imię. „Gdy jest się najstarszą z ośmiu dziewczynek, trzeba nauczyć się rządzić” – tak napisze kilka dekad później Helena Rubinstein w autobiografii…
Dwanaście słoiczków
Krakowianka trafia najpierw do Wiednia, gdzie pod swoje skrzydła bierze ją jedna z dobrze sytuowanych ciotek ze strony matki. Helena pracuje tam w sklepie z futrami, szlifuje niemiecki i cieszy się kulturalnym życiem austriackiej stolicy. Ale sielanka nie potrwa długo – ambitna 24-latka myślami jest już na antypodach, dokąd chce zaprosić ją mieszkająca w okolicach Melbourne kuzynka. Podróż na drugi koniec świata pod koniec XIX wieku to jednak nie lada wydatek. Żeby Helena mogła spełnić swoje kolejne marzenie, na bilet zrzuca się spora część rodziny, a rodzice sprzedają najcenniejsze kosztowności. Co ważniejsze, oprócz pieniędzy na bilet matka przesyła Helenie coś jeszcze – dwanaście słoiczków z kremami od braci Lykuskich. To, jak się później okaże, dar o wiele cenniejszy niż wszystkie zgromadzone przez Rubinsteinów oszczędności, które poszły na podróż.
Przez wiele lat Rubinstein dzieliła życie między Amerykę a Paryż. Tu na zdjęciu z Ives’em SaintLaurentem (z lewej) i Patrickiem O’Higginsem, osobistym sekretarzem i wieloletnim przyjacielem
Fot.: Bridgeman Images/Photo Power
Pierwsze zderzenie z Australią było dla Heleny szokiem. Coleraine w stanie Wiktoria, gdzie jej rodzina prowadzi niewielkie gospodarstwo rolne, to przy Krakowie, a nie mówiąc już o Wiedniu, zapadła mieścina. Poza sięgającymi po horyzont polami są tu trzy sklepy, dwa bary i szkoła. A do tego ten gorący klimat, do którego wychowanej w Europie Środkowej dziewczynie bardzo trudno przywyknąć. Helena zauważa, że to właśnie wysokie temperatury i słońce są przyczyną złego stanu ceny Australijek. „Słońce jest samobójstwem dla urody” – będzie od tego momentu powtarzać i jako jedna z pierwszych wiele lat później wyprodukuje krem z filtrem UV. Ale zanim do tego dojdzie, pomaga miejsco … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS