A A+ A++

Holendrów przedstawiano jako najgroźniejszych rywali Polaków w grupie C mistrzostw Europy i bardzo możliwe, że wygrany przez nich w piątek set będzie jedynym straconym przez Biało-Czerwonych w pierwszym etapie turnieju. Zaczęli niemrawo i sporo było gestów frustracji, ale w trzech kolejnych partiach rezerwowi mogli już wdawać się w luźne rozmowy, bez większych obaw o wynik.

Zobacz wideo
Karol Kłos po nieudanym dla Polaków Memoriale Wagnera: Nie zawsze da się wygrywać

Polacy mieli deja vu z Ligi Narodów

Czwartek, mecz otwarcia Holendrów z ekipą Czarnogóry. Wygrany 3:0, ale gra zwycięzców nie porywała. Nieraz wydawało się, że grają właściwie na pół gwizdka przez większość czasu i dopiero w drugiej części seta dawali z siebie trochę więcej, by odskoczyć rywalom. Dzień później w meczu, który był prawdopodobnie kluczowy dla losów awansu do 1/8 finału z pierwszego miejsca w grupie, nie było już miejsca na oszczędzanie się. I początkowo przyniosło im to efekt, bo Polacy z kolei prezentowali marazm.

W przerwach Grbić mocnym głosem apelował o więcej boiskowej agresji i dokładności. Można było mieć małe deja vu z pierwszych turniejów fazy interkontynentalnej tegorocznej Ligi Narodów. Wtedy gra Polaków również się nie układała i szkoleniowiec wciąż powtarzał te same wytyczne. Wówczas gra wicemistrzów świata nie była miła dla oka, stała się taka dopiero podczas turnieju finałowego. W piątek wystarczył jeden set i obraz ich gry znacząco się zmienił.

Tym razem Grbić nie czekał długo z szukaniem nowych rozwiązań. Po pierwszej feralnej partii zdjął Tomasza Fornala. Przyjmujący Jastrzębskiego Węgla co prawda radził sobie najlepiej w przyjęciu, ale bardzo słabo szło mu w ataku, mylił się też na zagrywce. W jego miejsce pojawił się Kamil Semeniuk i został na boisku do końca.

Zawodnik Perugii po kiepski sezonie w klubie dostał wielki kredyt zaufania od szkoleniowca kadry. Zdaniem niektórych nawet zbyt duży. Ale już w czwartkowym meczu z Czechami (3:0) pokazał, że po trzech miesiącach zaczyna go spłacać. Dzień później dołożył kolejną ratę. Dobrze przyjmował, zdobywał ważne punkty w ataku, swoje dokładał w bloku i na zagrywce. Pod koniec meczu była akcja, która wyraźnie pokazała, że wraca jego pewność siebie. Wcześniej tego lata, bojąc się, wiele razy nieudanie plasował. Teraz znów przy trudnych piłkarz podejmuje ryzyko, uderzając mocno i to z dobrym skutkiem.

Ale od drugiego seta na pochwały zasłużył nie tylko on, a praktycznie cała drużyna. Bardzo pewny Łukasz Kaczmarek, brylujący na środku Norbert Huber i Jakub Kochanowski, pewny Wilfredo Leon, czujny i sprytny Marcin Janusz. W komplecie skutecznie uprzykrzali życie Nimirowi Abdelowi-Azizowi.

Gwiazdor Holandii wolałby omijać szerokim łukiem Polskę i polskie kluby

A bez 31-letniej atakującego od lat trudno sobie wyobrazić ekipę “Pomarańczowych”. Uznając klasę tego zawodnika, do którego nieraz czy to w kadrze, czy w klubie trafia nawet i połowa piłek, można byłoby powiedzieć, że reprezentacja Holandii to Abdel-Aziz i koledzy.

Trochę tak też wyglądał początek piątkowego meczu, bo gracz Halkbanku Ankara mocno kąsał Polaków. Od drugiego seta jednak ci ostatni poprawili grę, a bombardier stopniowo gasł. W połowie drugiej partii dostał mocną czapę pod nogi i jeszcze spojrzał pytająco na kolegów z zespołu z nadzieją, że piłka wyszła na aut, ale tak nie było. Pod koniec meczu jeszcze przypomniał o sobie na chwilę potężną zagrywką, którą ustrzelił Leona, ale większej krzywdy już Biało-Czerwonym nie zrobił.

A na pewno bardzo by chciał zrewanżować się im choćby za przegraną w mistrzostwach Europy 2019 (0:3). Najlepszy atakujący ME 2021 w ostatnich latach ma sporego pecha zarówno do meczów z reprezentacją Polski, ale i z polskimi klubami. I zapewne wolałby omijać je wszystkie szerokim łukiem. Bo dwa lata temu w barwach Itas Trentino przegrał z Zaksą Kędzierzyn-Koźle w finale Ligi Mistrzów, a w ostatnim sezonie w barwach obecnego klubu odpadł w półfinale tych prestiżowych rozgrywek, ulegając Jastrzębskiemu Węglowi.

Polacy zaś marzą, by obecnie osiągać sukcesy na miarę tych, które holenderscy siatkarze notowali w latach dziewięćdziesiątych. Wtedy to zostali mistrzami olimpijskimi z Atlanty i srebrnymi medalistami z Barcelony, wicemistrzami świata 1994, a w latach 1989-1997 nie schodzili z podium ME, wieńcząc tę serię złotym medalem. Póki co Biało-Czerwoni w piątek przypomnieli im, że to już XXI wiek.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułŚmiertelny wypadek pod Jakacią
Następny artykułPolicja Dąbrowa Górnicza: #Twojekontotwojeprzestepstwo – kampania informacyjna dotycząca „Mułów finansowych”