A A+ A++

Donald Trump – jako człowiek, biznesmen i przywódca – nie umie żyć bez kozła ofiarnego, na którego można zwalić własne błędy. Kiedy Nowy Jork stał się epicentrum zarazy, prezydent znalazł wroga w osobie Cuomo. Atakował go na Twitterze i konferencjach prasowych, lecz gubernator, choć słynie z porywczości, zacisnął zęby. Spokojnie negocjuje dla stanu kolejne dostawy respiratorów, masek, leków z rezerw rządu federalnego.

Podczas oglądanych przez całą metropolię codziennych briefingów chwali Trumpa i dziękuje mu za pomoc. Utrzymuje delikatną równowagę między presją a pochlebstwem, którym ociekają wypowiedzi członków gabinetu czy próbujących przebić się do opinii publicznej z prawdą o wirusie rządowych ekspertów medycznych. Prezydent bowiem lansuje wizję epidemii zgodną ze swoim interesem albo chwilowym widzimisię, powtarza zasłyszane w Fox News czy od znajomych pogłoski i nie toleruje odszczepieńców.

Szefowi Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych (NIAID) dr. Anthony’emu Fauciemu na kilka dni zakazał wstępu do sali konferencyjnej Białego Domu, bo lekarz prostował jego banialuki, że „wirus (…) pewnego dnia w cudowny sposób zniknie”, „chorzy błyskawicznie wyzdrowieją, nie będą musieli iść do lekarza”, „setki tysięcy ludzi przejdą przez to po prostu siedząc sobie za biurkiem, będą mogli pracować i zdrowieć”.

Duma i uprzedzenie

Jeszcze miesiąc temu zdawało się, że dojdzie do otwartego konfliktu. Cuomo prosił administrację o 30 tysięcy respiratorów, dostał 400. Trump tweetował: „Władze stanowe świetnie sobie radzą. Tylko Cuomo z Nowego Jorku musi się bardziej starać”. Gubernator odpisał: „Nie! To Pan się musi starać, pełniąc funkcję, przypominam, prezydenta USA”. Ostatecznie zadzwonił do nominalnie kierującego sztabem kryzysowym wiceprezydenta Mike’a Pence’a i wytargował

4 tys. urządzeń. Za to lokator Białego Domu kazał połączyć się z czołowym propagandystą Fox News, Seanem Hannitym, i 40 minut opowiadał o swoich nadzwyczajnych sukcesach w zwalczaniu koronawirusa.

„Jak wchodzisz do dużego szpitala, to widzisz dwa [respiratory] – stwierdził. – A ten nagle mówi: czy mógłbym zamówić 30 tysięcy. (…) Respiratory są skomplikowane. Tak jakbyś kupował samochód. Za lepszy trzeba zapłacić bardzo, bardzo drogo”. Spytany, czy mimo wszystko da więcej, odparł: „To droga dwukierunkowa. Kiedy ktoś zachowuje się dobrze, my też”.

Ponieważ trudno było uwierzyć, że głowa państwa uzależnia decyzje dotyczące życia obywateli od całowania jej w pierścień, dziennikarze zwrócili się o wyjaśnienia do Białego Domu. „Jeśli podważysz osiągnięcia prezydenta, nigdy tego nie zapomni – powiedział „New Yorkerowi” pragnący zachować anonimowość członek gabinetu. – Stracisz z nim kontakt i możliwość załatwienia czegokolwiek”.

Trump żywi wobec rodzinnego miasta głęboką urazę. W wyborach uzyskał poparcie 9,7 proc. mieszkańców Manhattanu. Przed jego wieżowcami nieustannie odbywały się demonstracje. Przemeldował się do Palm Beach, by płacić podatki stanowe budżetowi Florydy. 24 lutego odebrał Nowemu Jorkowi

8,3 mld dol., które poprzednia administracja przyznała na rozbudowę opieki medycznej. Utrącił projekt wzmocnienia wybrzeży wyspy realizowany przez Korpus Inżynieryjny Armii. Nie pozwolił dofinansować budowy tunelu łączącego metropolię z New Jersey i sekował nowojorczyków na każdym kroku.

Do zranionej dumy doszła urażona ambicja. Gdy liczba zachorowań w stanie gwałtownie wzrosła, oczy całego świata zwróciły się na Cuomo, a tego Trump nie mógł znieść. Gubernator uznał zatem, że więcej osiągnie, dzieląc się z prezydentem popularnością, bo – jak to kiedyś ujął – „bez pozwolenia Waszyngtonu Nowy Jork nie może nawet iść do kibla”. Pierwszy wyciągnął gałązkę oliwną i dostał zgodę, by testy na wirusa analizowały laboratoria lokalne, a nie – zgodnie z protokołem – podporządkowane federalnemu Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom (CDC) w Atlancie. Dzięki temu lekarze szybciej otrzymują wyniki.

Cuomo wymienia nazwisko Trumpa tylko wówczas, gdy ma do powiedzenia coś miłego na temat rządu. Jeżeli władze dają ciała, mówi o „urzędnikach federalnych nierozumiejących powagi sytuacji”. Inni demokraci próbują ugrać na epidemii polityczne punkty, czepiają się prezydenta przy każdej okazji. Gubernator woli zdobywać wdzięczność i uznanie wyborców skutecznością. Cel osiągnął. Może nie owinął sobie Trumpa wokół palca, ale przełamał lody. Prezydent zakończył niedawną serię tweetów wymierzonych w nowojorskiego senatora Chucka Schumera wezwaniem: „Proszę popatrzeć, jak ciężko pracuje Andrew Cuomo!”.

Szczery do bólu

Obaj urodzili się i dorastali w Queensie, ubijania interesów uczyli się od ojców. Tyle że Trump pragnął pieniędzy, 11 lat młodszy Cuomo – władzy. Spotykali się na manhattańskich salonach przez dekady, zwłaszcza u wspólnego przyjaciela Billy’ego Joela. Syn trzykrotnego gubernatora Nowego Jorku (Mario Cuomo) skończył prawo, pracował jako prokurator, później – adwokat. Mając 25 lat, kierował kampanią wyborczą taty i zapewnił mu zwycięstwo.

Sam rozpoczął karierę publiczną od założenia organizacji HELP USA pomagającej ubogim znaleźć dach nad głową. Sukcesy na tym polu, a także rozległe wpływy w stanowych strukturach Partii Demokratycznej sprawiły, że Bill Clinton mianował Andrew sekretarzem budownictwa i urbanistyki. W 2006 r. wygrał wybory na stanowego prokuratora generalnego, cztery lata później – gubernatorskie.

Od tego czasu realizuje klasycznie lewicowy program. Zalegalizował śluby gejowskie i medyczną marihuanę. Wdrożył ograniczenia zgodne z zerwanym przez Trumpa porozumieniem paryskim o zmianach klimatu. Przeforsował

najostrzejsze w USA restrykcje dotyczące posiadania broni. Podniósł podatki bogaczom, obniżył klasie średniej, zmusił firmy do płacenia godziwej stawki minimalnej i udzielania urlopów opiekuńczych. Objął wszystkich najbiedniejszych obywateli ubezpieczeniem lekarskim Medicaid.

Jednak stan Nowy Jork to nie tylko metropolia, choć ona właśnie skupia większość mieszkańców. W górach Adirondack i okolicach Buffalo przy kanadyjskiej granicy dominują radykalni republikanie – zwolennicy Partii Herbacianej. Dlatego pod koniec zeszłego roku, wskutek poluzowania przepisów o aborcji i wzmocnienia reglamentacji broni, Cuomo cieszył się poparciem zaledwie 43 proc. wyborców, a połowa uważała, że źle wykonuje obowiązki.

Obciążały go również inne grzechy. Bliscy współpracownicy gubernatora, m.in. zwany trzecim synem Mario Joseph Percoco, brali łapówki, a on – datki na kampanię od ludzi, którym powierzył stanowiska w administracji. Czyli też łapówki w wysokości 1,3 mln dol. Nie poprawił sytuacji wołającego o pomstę do nieba metra oraz kwaterunkowych bloków, gdzie panuje brud, smród i ubóstwo. Konserwatywnym katolikom naraził się rozwodem z córką Roberta F. Kennedy’ego – Kerry, romansami i oczywiście liberalną polityką społeczną.

Epidemia zmieniła wszystko. – Ludzie są przerażeni, niepewni jutra – tłumaczy demokratyczna spin doktorka Lis Smith. – Chcą znać prawdę, potrzebują lidera, który będzie z nimi szczery, nie zawaha się podejmować trudnych decyzji i weźmie za nie odpowiedzialność.

Cuomo od początku był szczery do bólu. 22 marca kazał zamknąć wszystkie przedsiębiorstwa niemające kluczowego znaczenia dla dobrostanu obywateli, praktycznie paraliżując gospodarkę, która – gdyby Nowy Jork był państwem – pod względem PKB zajmowałaby 11. miejsce na świecie.

Andrew Cuomo Fot.: Karla Ann Cote/NurPhoto/ZUMA Press/Newspix.pl / newspix.pl

Ostrzegał, że wielu nowojorczyków straci bliskich. Brutalnie opieprzał „samolubów” kupujących i sprzedających maski używane przez lekarzy. Przyznawał, że ma kłopoty z zaopatrzeniem szpitali w niezbędny sprzęt, bo rząd nie zdecydował się przejąć kontroli nad dystrybucją, a przetargi z udziałem 50 stanów wyśrubowały ceny do absurdu.

Wybory w cieniu epidemii

„Nie biorę za nic odpowiedzialności – deklarował Trump, insynuując, że brak testów to efekt beztroski… Baracka Obamy! „Odziedziczyłem parszywy system”. „Jeśli musicie kogoś winić za utrudnienia i bezrobocie, wińcie mnie” – mówił Cuomo. Mądrze. Jego wskaźniki popularności skoczyły do 87 proc., wśród republikanów – 70 proc. Podczas konferencji prasowych łączy się z kolegami w innych stanach, ekspertami, lekarzami, pielęgniarkami, zwykłymi obywatelami narzekającymi na codzienne problemy. I bratem.

Chris Cuomo – prowadzący wieczorny program publicystyczny CNN – zaraził się koronawirusem, ale nie przestał pracować. Nadaje z domu, robi wywiady, komentuje wydarzenia, opowiada o objawach choroby: dreszczach tak silnych, że ukruszył sobie ząb, wywołanych gorączką halucynacjach, nieznośnych bólach stawów. Jedni uważają, że bracia Cuomo robią sobie reklamę. Zdaniem innych zachowują się normalnie, po ludzku, jak kochająca rodzina: trudno, by gubernator udawał, że nie ma brata w mediach i się o niego nie martwi.

Jeśli chodzi o wielkość budżetu, jest drugim po prezydencie administratorem w kraju. Skoro Rudy’ego Giulianiego okrzyknięto burmistrzem Ameryki, Cuomo niewątpliwie zasługuje na tytuł takiegoż gubernatora. Nie schodzi z telewizyjnych ekranów, bo każdego interesuje sytuacja w Nowym Jorku, który przebił liczbą zachorowań wszystkie państwa globu poza USA.

Jedyny kandydat do prezydenckiej nominacji demokratów Joe Biden schronił się w piwnicy i publikuje nieudolnie nagrane wystąpienia na portalach społecznościowych. Bez reszty pochłonięte epidemią media rzadko zaszczycają go uwagą. Gubernator jako jedyny polityk lewicy ma dostęp do elektoratu porównywalny z oglądalnością Trumpa. W przeciwieństwie do lokatora Białego Domu wie, o czym mówi, robi to charyzmatycznie, emocjonalnie, erudycyjnie, słucha specjalistów, nie knebluje dziennikarzy zadających niewygodne pytania. Pokazuje, jak powinno wyglądać przywództwo w trudnych czasach.

Niektórzy demokratyczni działacze i liberalni publicyści zastanawiali się, czy leciwy 77-letni ekswiceprezydent nie powinien scedować nominacji na młodszego o 15 lat Cuomo. Teoretycznie to możliwe. Elektorzy nie muszą wskazać kandydata, któremu zostali przypisani. Jednak nagła wolta niewiele miałaby wspólnego z demokracją – na śmietnik wyrzucono by miliony głosów oddanych podczas prawyborów.

Choć gubernator świetnie sobie radzi w obliczu kryzysu, dużo brakuje mu do ideału. „Podobnie jak Trump jest wojującym egomaniakiem – powiedział „New York Timesowi” prawicowy strateg Mike Murphy. – Tylko kompetentnym”. Partia uznaje go za outsidera. Regularnie zawierał śmierdzące kompromisy z republikańskimi ustawodawcami. Nie ma układów w komitecie krajowym, więc nie może liczyć na entuzjazm establishmentu. Na radykalnych zwolenników Berniego Sandersa też nie. Pamiętajmy jednak, że takimi samymi nowojorskimi outsiderami byli Theodore i Franklin Delano Rooseveltowie. A następne wybory już za cztery lata.

Oryginalne źródło: ZOBACZ

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułŚledztwo pełne pytań
Następny artykułOperowy włóczykij