Na gruźlicę zachorowała nauczycielka z miejskiego przedszkola. Teraz leczyć się muszą dzieci i inni pracownicy.
Rodzice dowiedzieli się z pism z Sanepidu, że muszą leczyć dzieci, bo ich nauczycielka z przedszkola zachorowała na gruźlicę. Z prośbą o wyjaśnienie sprawy zwróciła się do redakcji „Regionalnej” czytelniczka.
– W Jasieniu, w przedszkolu, ok. 8 miesięcy temu pani (tu pada imię i nazwisko) miała gruźlicę. Teraz rodzice dzieci dostają wezwania z Sanepidu i przymus zgłoszenia się na leczenie zapobiegawcze na własny koszt w Wojnowie – alarmowała dziennikarzy.
Z pytaniami zwróciliśmy się do żarskiego Sanepidu. Otrzymaliśmy lakoniczną odpowiedź.
– Osoby z kontaktu z osobą chorą otrzymują informacje o konieczności zgłoszenia się do lekarza Podstawowej Opieki Zdrowotnej. Lekarz POZ obejmuje opieką pacjenta, to w jego kompetencji jest decyzja o sposobie prowadzonego nadzoru i ewentualnym leczeniu – informuje Dagmara Nerga, dyrektor PSSE w Żarach. I dodaje: – Osoby, które miały styczność z chorymi na gruźlicę płuc w okresie prątkowania podlegają nadzorowi epidemiologicznemu, badaniu klinicznemu, badaniom diagnostycznym, a w razie potrzeby profilaktycznemu stosowaniu leków.
Najpierw był covid
Z prośbą o szczegóły zwracamy się do przedszkola.
– To było w listopadzie. Nauczycielka zachowywała się, jakby miała mini udar. Miała niedowład ręki, dziwnie rozmawiała. Zadzwoniłam po karetkę. Po badaniach okazało się, że to był covid. Leżała 3 tygodnie w szpitalu w Słubicach. Nikt z przedszkola nie ma od tej pory kontaktu z tą panią, bo przebywa na zwolnieniu – tłumaczy Ilona Szutko, dyrektorka Przedszkola w Jasieniu. Wspomina, że wówczas wdrożyła standardową procedurę. – Poinformowałam burmistrza, a także Sanepid. Podałam wykaz dzieci, z którymi tego dnia ta pani była w sali. A także pracowników, z którymi się kontaktowała. Przez 2 tygodnie zarządzona była izolacja – wyjaśnia.
Tłumaczy, że nauczycielka po 3 tygodniach pobytu w szpitalu wróciła do domu, ale nie do pracy.
– Była u lekarza, wszystko było ok. Nic się nie działo. Po pewnym czasie dostała jednak wysokiej gorączki. Wyszło, że to gruźlica. Dopiero w czerwcu Sanepid mnie o tym poinformował. Tłumaczyli, że nie dostali powiadomienia ze szpitala. Nie chcę tego oceniać, podważać ani kompetencji pracowników szpitala, ani Sanepidu. Tak czy siak, po raz kolejny musiałam wdrożyć procedurę. Z tą różnicą, że nie podawałam numerów telefonów, jak w przypadku covida, tylko adresy. Żeby wszystkie te osoby dostały powiadomienia, że powinni porobić badania – mówi I. Szutko.
Dojechać trzeba, lekceważyć nie wolno
Zapewnia jednak, korzystając z doświadczeń pracowników przedszkola, że nikt nie musi za nic płacić.
– Pracownicy przedszkola, którzy mieli kontakt z tą panią, też musieli skontaktować się po otrzymaniu tego pisma z lekarzem. Panie poszły i wszystkie dostały skierowania na badania na fundusz zdrowia. Bezpłatnie. A dzieci, nawet osób bez ubezpieczenia, są objęte bezpłatnym leczeniem. Jedyne, o co prawdopodobnie chodzi, to wyjazdy do Wojnowa. Jest dość daleko, więc to kosztuje. To uciążliwość, ale przecież zaniedbać nie wolno – zaznacza.
– Gruźlica to choroba bakteryjna. Niestety, ta choroba, kiedyś zupełnie nieobecna, znowu się pojawia. I to wcale nie tak rzadko. Nie wolno lekceważyć zaleceń Sanepidu. Muszą być bezwzględnie respektowane. Pacjenci może trochę zapomnieli, jak groźna to jest choroba. My, lekarze pulmonolodzy, przestrzegamy przed bagatelizowaniem obowiązku leczenia. Musi być też profilaktyka. Podstawowe badanie to zdjęcie rtg. Dzieci muszą być zdiagnozowane i poddane leczeniu zapobiegawczemu. W tym celu podaje się leki wzmacniające odporność i mające działanie przeciwprątkowe. Trochę to trwa, ale rygorom bezwzględnie trzeba się poddać – mówi Sławomir Gaik, lekarz specjalista pulmonologii.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS