A A+ A++

 

Gruzja – Co warto zwiedzić ?

 

Termin: 22-27.06.2014r
Ilość osób: 1

Koszty:

  • Przejazd Lublin- Warszawa- Lublin- 60 zł (Contbus)
  • Przelot Warszawa- Kutaisi- Warszawa- 280 zł (Wizzair)
  • Marszrutka (bus) Kutaisi lotnisko- Kutaisi dworzec kolejowy – 5 Gel ok. 9 zł
  • Pociąg Kutaisi-Tbilisi – 17 GEL – ok. 30zł
  • Marszrutka (bus) Tbilisi- Kazbegi 15 GEL (z postojami na fotki) – ok.27 zł
  • Marszrutka (bus) Kazbegi- Tbilisi 10 GEL (bez postojów 🙂
  • Bus Tbilisi- Sighnaghi – 6 GEL –  ok.10 zł0
  • Taxi Sighnaghi – Szlak winny- Tbilisi- 30 Gel – ok 55 zł
  • Pociąg Tbilisi-Zugdidi – 18 GEL – ok. 32 zł
  • Marszrutka (bus) Zugdidi- Mestia -20 GEL – ok.35 zł
  • Marszrutka (bus) Mestia- Kutaisi – 25 GEL – ok. 45zł
  • Taxi Kutaisi- Jaskinia Promoteusza- Lotnisko Kutaisi 8 GEL/os – ok. 15 zł

 

Gdzie nocować w Gruzji ?

Kazbegi    35GEL/os ( z całodziennym wyżywieniem- ok. 60 zł
Sighnaghi 30 GEL/os z całodziennym wyżywieniem- ok. 55 zł
Mestia   35 GEL/os z całodziennym wyżywieniem- ok. 60 zł

Suma kosztów (bez wyżywienia): ok. 800 zł/os

Korzystając z okazji, niezależnie od miejsca noclegu, które wybierzecie, zachęcam Was do skorzystania z poniższej zniżki na pierwszą rezerwację. Możecie obniżyć jej koszt nawet o 100 zł. Przy tej okazji ja otrzymam 50 zł od Airbnb. Oprócz kasy dla Ciebie, będzie to świetny sposób na docenienie mojego wkładu w przygotowanie tej praktycznej relacji z podróży.  Jeśli to jest dla Ciebie ok, kliknij na poniższy baner i poznaj szczegóły:

 

 

Możecie też wyszukać najbardziej odpowiadający Wam nocleg przez Booking.com
 

 

27 czerwca, kiedy wracałem z Gruzji, dowiedziałem się, że podpisała ona właśnie tego dnia umowę stowarzyszeniową z Unia Europejską. Jest to więc symboliczny krok do zmian, które jeszcze tu zajdą w najbliższym czasie. Mam jednocześnie nadzieję że to, co w niej piękne- ludzie, zwyczaje, miejsca- pozostaną jak najdłużej dziewicze.

  

Po przylocie do Kutaisi z Warszawy ( zmiana +2h do czasu Polskiego), marszrutką odjeżdżającą spod lotniska dojechałem do dworca kolejowego Kutasi I (5 GEL). Mimo znalezionych w internecie informacji, jakoby pociąg odjeżdżał spoza Kutaisi, jest to zdecydowanie miejsce w obrębie miasta. Razem ze mną na pociąg nocny- kuszetkę do Tbilisi czekało jeszcze fajne małżeństwo Polaków.

Dworzec wydawał się opuszczony, przez pewien czas zastanawiałem się nawet jak się do niego wchodzi 😉 a jedynym pozytywnym jego elementem był mały sklep całodobowy z wódką. Razem z nowymi znajomymi nie omieszkaliśmy go odwiedzić jeszcze kilka razy przed odjazdem. Pociąg odjechał punktualnie o 00:25- był to wagon doczepiony nieco później do większego składu, jadącego z Batumi.

  

Mimo wcześniejszych ostrzeżeń wyczytanych na farach, ukazujących zadymiony, nie do wytrzymania duszny wagon, okazało się, że nikt tam nie palił a na dodatek w każdym 4 miejscowym przedziale z łóżkami jest coś co przypomina klimatyzator 🙂 

Około 6:30 dotarłem do Tbilisi. Spało się wygodnie i każdemu polecam tą formę transportu, jako alternatywę dla marszrutki, którą jedzie się mniej komfortowo i dociera do stolicy Gruzji ok 02:00 co wymaga organizowania noclegu i płacenia za niego. Nocny pociąg załatwia ten problem idealnie 🙂

 

Z dworca kolejowego, który jest raczej w dość opłakanym stanie (z wyjątkiem części kasowej), od razu pojechałam metrem (0,5 Gel za przejazd- kupujecie plastikową kartę, którą doładowujemy dowolną kwotą w okienku kasy na każdej stacji. Każde przejście przez bramkę metra pobiera własnie 0,5 GEL) do stacji , z której odjeżdżają m.in. busy do (inna nazwa to Stepancminda).

Czekałem ok godziny, aż uzbiera się cały bus chętnych na ten kierunek i jak się okazało, byli to sami Polacy. Czekając na zebranie się kompletu, zaczęliśmy wymieniać się informacjami o planach, praktycznych informacjach itp. Od razu wytworzyła się między nami fajna atmosfera. Nikt nie gwiazdorzył, a na to jestem szczególnie uczulony. Na ludzi, którzy starają się stworzyć wrażenie, że wszędzie byli i już wszystko widzieli 🙂 Tu nikogo takiego nie było.

Do Kazbegi ruszyliśmy ok. 9:00 i jechaliśmy ok. 3 godzin (cena 15 GEL). W międzyczasie zatrzymywaliśmy się w ciekawych miejscach na fotki- Jezioro Żinwalskie, nad którym znajduje się szesnastowieczna twierdza Ananuri, i robiącą niezwykłe wrażenie widokowe- pomnik… jak na ironię- przyjaźni rosyjsko- gruzińskiej. Tam koniecznie trzeba się zatrzymać. Widoki niezapomniane. Bardzo przypominają mi klimaty, które zapamiętałem z .

  

  

Pomnik przyjaźni gruzińsko- rosyjskiejPomnik przyjaźni gruzińsko- rosyjskiejPomnik przyjaźni gruzińsko- rosyjskiejPomnik przyjaźni gruzińsko- rosyjskiej

W międzyczasie namawiam resztę grupy na zatrzymanie się w , u której mam już zarezerwowany nocleg. Reszta grupy jeszcze nie raz będzie się podśmiewać, że mam jakiś gratis od Nazi za bycie naganiaczem 😉 Nazi okazuje się niezwykle sympatyczna gospodynią. Lokuje nas wszystkich- 7 osób w jednym pokoju. Od razu możemy też posmakować pysznych przekąsek, które dla nas przygotowała, zanim jeszcze wyjdziemy w trasę.

  

I tak po krótkiej regeneracji sił, jesteśmy gotowi na trasę do klasztoru Cminda Sameba. Droga zajmuje nam pieszo ponad godzinę, a wybieramy dosyć hardkorową drogę, bo w dobrym towarzystwie nawet trudna trasa jest jakby łatwiejsza. Co jakiś czas mijają nas samochody terenowe, w których zapewne zastanawiają się, po cholerę się tak męczyć na piechotę 😉

  

Tuż przed szczytem spotykamy niezwykłą przylepę- przeuroczego psa, który okazał się świetnym obiektem do zdjęć. I nie prosił za to nawet o 1 GEL 🙂

Liczyliśmy na super widoki i takie też są, choć czujemy się nieco rozczarowani brakiem widoku górującego nad tym terenem Kazbegu. Mamy więc powód aby powrócić tu następnym razem. Klasztor, choć niewielki, ma w sobie jakąś niezwykłą aurę tajemniczości. Do środka można wejść tylko po przepasaniu się zakrywającym nogi materiałem, a kobiety dodatkowo z nakryciem głowy. Można je bezpłatnie pożyczyć na miejscu. W samym miejscu świętym panuje przejmująca cisza.

  

Wracamy do Nazi w międzyczasie zahaczając o restauracyjkę, w której zamawiamy pierożki chinkali. Są pyszne. W centrum miasta kupujemy 5l butlę z rzekomo dobrym, czerwonym winem i czaczę. Po drodze urocze widoki.

Wieczorem po przepysznej, obfitej kolacji, siedzimy do późnych godzin, bo Rafał postanowił ku uciesze nas wszystkich nauczyć nas gry w Tryktraka (zwanego też Backgammon’em)- planszowej gry narodowej Gruzinów. Co chwile dolewamy wina, które do czasu dotarcia do Kachetii taszczymy jeszcze ze sobą, wierząc, że nie jest takie złe. Po Kachetii każde inne wino jest grzechem przeciwko winiarstwu 🙂

Wspaniali ludzie maja w sobie siłę przyciągania, dlatego zmieniam plany, i choć miałem zostać dzień dłużej w Kazbegi, postanawiam jechać z nowymi znajomymi do Kachetii przez Tbilisi. W samym Tbilisi każdy z nas próbuje kupić na dworcu kolejowym interesujące nas połączenia na kolejne dni. Każdy, mimo tego, że na całym dworcu tylko jeden kasjer mówi po angielsku, ostatecznie załatwia sprawę po jego myśli. Większość pojedzie wieczornym pociągiem do Batumi, a ja wybiorę inny kierunek.

 

Do Sighnaghi, jednej z najpiękniejszych jak się później okazało miejscowości w Gruzji docieramy marszrutką z dworca Samgori (kilka stacji metrem z dworca kolejowego) i już na miejscu, po testowaniu u naszych gospodarzy – Mai i Geli w , domowego wina ( najlepszego jakie do tej pory piłem, a niejedno już piłem 😉 wybieramy się na piechotę do Monastyru Bodbe, niedaleko Sighnaghi.

  

 

Monastyr Bodbe, to miejsce gdzie znajdują się . Odradzam jednak schodzenie do samego źródła, jeśli coś poważnego Wam nie dolega, policzyliśmy z chłopakami – to ok 1300 stopni w obie strony. Poza tym na prawdę poważnie chory nie dotrze tam, po padnie po drodze 😉

Koniecznie napijcie się wina po drodze z Bodbe do Sighnaghi w małej restauracyjce z zapierającym dech w piersiach widokiem na okolicę i góry Kaukazu.

 

  

Po powrocie, w związku z urodzinami Pawła, wspólnie biesiadujemy do późna przy towarzystwie tego najlepszego pod słońcem wina.

Następnego dnia super sprawa- przez naszą gospodynię, zamawiamy dla 5 osób (Kasia niestety musiała po śniadaniu wracać, bo tego dnia miała lot powrotny do domu 🙁 trip taksówka po tzw. Wine Road. Ustalamy, że podstawiony będzie jakiś bus lub duży samochód, bo z kierowcą 6 osób to na zwykłą osobówkę za mało i jak się okazuje… przyjeżdża zwykły osobowy. Justyna na kolanach swojego chłopaka Pawła przejedzie w tej pozycji kilkugodzinny kawałek 😉

  

Samo Wine Road okazuje się strzałem w dziesiątkę i każdemu to polecam. Za 30 GEL/os odwiedzamy oddalone o ok godzinę drogi 3 winiarnie, a w każdej z nich możemy posłuchać o historii wina, jego różnych smakach, procesie produkcji itp. Możemy również wypróbować różne smaki. Przy okazji po drodze piękne, górskie widoki i budynki.

  

Nie trzeba być smakoszem win, żeby mimo to taki sposób zwiedzania okazał się na prawdę fajny.

  

Po winiarniach jedziemy do Tbilisi. Zatrzymujemy się jeszcze na pyszne, soczyste, tanie arbuzy. Stoisk przy drodze jest całkiem sporo.

 

Docieramy do Tbilisi. Po przepysznym obiedzie, reszta załogi wyjeżdżą pociągiem ok 18:30 w okolice Batumi, a ja zwiedzam Tbilisi.

 

 

 

 

Mam na to ok 3 godzin. Mam super pogodę (która z resztą towarzyszyła mi przez cały wyjazd) i z , przy którym jedliśmy fantastyczne Chinkali i Chaczapuri, udaje się pieszo pod  20 metrowy monument Kartlis Deda- Matki Gruzji, skąd rozpościera się genialna panorama, po czym kolejką gondolową zjeżdżam na dół do parku, przy którym znajduje się. m.in. “most- podpaska” 😉 – most pokoju oraz budynek w kształcie dwóch połączonych tub- teatr- już na ukończeniu budowania.

  

Docieram w końcu metrem na pociąg nocny- kuszetkę, gdzie razem z moimi poznanymi pierwszego dnia znajomymi jadę do . Pociąg wyjeżdża o godz. 21:10 a na miejsce dociera ok 06:25.

  

Spod dworca odjeżdża już po chwili marszrutka do Mestii, stolicy Swanetii (20 GEL). Bagaże są zapakowane przez kierowcę na górny bagażnik. Nie jest zaskoczeniem, że to głównie turyści stanowią pasażerów busa.

Jedzie z przerwami na zdjęcia (głównie przy robiącej oszałamiające wrażenie zapora Inguri- druga największa na świecie betonowa zapora łukowa 272 m wysokości). Trzeba mieć jednak sporo szczęścia, żeby zobaczyć ja w całej okazałości, ponieważ tereny te … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułJAK PRZETRWAĆ ATAK DZIKICH ZWIERZĄT
Następny artykułWywiad z Maciejem Brenczem, autorem książki “Farerskie Kadry. Wyspy, gdzie owce mówią dobranoc”.