A A+ A++

Tydzień z… to nowy cykl na Sport.pl, w którym codziennie, przez siedem dni publikujemy artykuły dotykające wspólnego tematu. Od 30 marca do 5 kwietnia piszemy o upadłych polskich klubach. 

Sporo o Groclinie mówi baner wiszący pośrodku głównej trybuny. Jest o wielkich sukcesach: “Groclin Dyskobolia: Mistrz Polski 2002-03 2004-05”, ale i o oszustwach, gdy dostrzeże się dopisany malutkim drukiem przedrostek “vice”. Bo Groclin mistrzostwa Polski nigdy nie zdobył, dwa razy był za to na drugim miejscu. Ma też dwa krajowe puchary, zwycięstwa z Manchesterem City i Herthą Berlin w Pucharze UEFA i wstydliwą kartę historii w związku ze sprawą, która wciąż toczy się w Sądzie Rejonowym w Gorzowie Wielkopolskim. Były właściciel, Zbigniew Drzymała, jest oskarżony o kupienie trzech meczów – w tym wygranego w 2005 roku finału Pucharu Polski. A w niższych ligach za wyniki płacił jeszcze częściej. I do tego akurat sam się przyznaje.

Piłkarze nie mieli wyjścia, musieli się skupić na trenowaniu

Ludzie w Grodzisku mówią tak: Dyskobolia była i przed Drzymałą, i po Drzymale. Wielu lubiło ten klimat lokalnego grania, do której przez kilkadziesiąt lat w 15-tysięcznym mieście wszyscy zdążyli się przyzwyczaić i nie podzielali ekstraklasowej obsesji nowego właściciela. Ale on graniem tylko w okolicy się nie zadowalał. Miał wielkie plany. Ambicję i pieniądze też. Dorobił się na produkcji akcesoriów samochodowych: zagłówków, fotelików dziecięcych, później też foteli i tapicerki. “Forbes” umieścił go na 33. miejscu listy najbogatszych Polaków.

Drzymała zawsze sprzedawał romantyczną historię, o tym jak zainteresował się Dyskobolią. Oto na początku lat 90. miał zobaczyć pewną beznadziejnie grającą drużynę w turnieju dla zespołów z niższych lig. Słabi piłkarze, w dodatku w brzydkich strojach. Gdy dowiedział się, że to zespół jego miasteczka, miało mu się zrobić jej żal, więc poszedł do zawodników po którymś z meczów i zaproponował, że jeśli wygrają, to on ich odpowiednio wynagrodzi. I ku zaskoczeniu wszystkich – wygrali, a biznesmen zaczął ich wspomagać drobnymi kwotami. Ale czy Drzymała mógł nie znać klubu założonego w 1922 roku, z charakterystycznym dyskobolem w herbie? Wątpliwe. Łatwiej uwierzyć w to, że widział, jak Jacek Rutkowski inwestuje w Amicę Wronki, w sportowym biznesie dostrzegł promocyjny potencjał i chciał być jego częścią.

I tak w 1993 roku zaczęła się niesłychana, trwająca ponad dekadę, historia klubu z małej mieściny, który na swoim kameralnym, ale bardzo nowoczesnym stadionie, witał gości z Manchesteru czy Berlina i rzucał wyzwanie najlepszym polskim zespołom. Po pięciu latach napędzana pieniędzmi Drzymały Dyskobolia awansowała do najwyższej ligi. Na ile sportowo? O to zapytał właściciela Groclinu dziennikarz “Gazety Wyborczej”, Wojciech Staszewski. – Czy Groclin kupował mecze? – Nie był ani lepszy, ani gorszy od innych zespołów, które w tamtych czasach grały w pierwszej lidze. Natomiast od momentu, kiedy weszła w życie ustawa o odpowiedzialności karnej za korupcję, Groclin meczów nie kupował – odpowiedział Drzymała bez większego skrępowania. A że przed wejściem ustawy można było wszystko i każdy kupował mecze, to i wstydzić się, jego zdaniem, nie ma czego.

Zresztą, w Drzymale zamykało się wiele najgorszych cech przypisywanych właścicielom klubów piłkarskich: że wtrącał się trenerom do taktyki – dzwonił w przerwie, a osobiście fatygował się do szatni po meczach, że kupował piłkarzy, bo takie miał widzimisię, że był chorobliwie ambitny. Do tego stopnia, że wielkim ryzykiem było pokonanie go na korcie tenisowym. I najgorsze: że każde miejsce było według niego dobre, by kupić mecz. Na przełomie wieków przed przyklejonym do stadionu hotelem wbił tabliczkę: “Nowa wizja sportu na nowe tysiąclecie”. Była to wizja pełna gwiazd i uznanych trenerów. W Groclinie grali Sebastian Mila, Andrzej Niedzielan, Grzegorz Rasiak, Tomasz Wieszczycki, Radosław Sobolewski, Ivica Kriżanac. Trenowali ich Bogusław Kaczmarek, Maciej Skorża, Jacek Zieliński i Duszan Radolski. Doskonały ośrodek treningowy otoczony był polami. Dyskotek i innych pokus nie było, więc piłkarze nie mieli wyjścia i skupiali się tylko na trenowaniu.

Piłkarze Manchesteru City myśleli, że to boisko treningowe – czyli jak Groclin wyeliminował Anglików z pucharów

Drzymała tłumaczył, że w futbolu szuka przede wszystkim emocji. Kochał rywalizować, a dzięki inwestycji w klub piłkarski mógł to robić co tydzień. Ambicje miał wielkie. Gdy eksperci mówili, że będzie walczył o utrzymanie, kończył w czubie tabeli. Gdy mówili, że za chwilę odpadnie w Pucharze UEFA, on przechodził przed kolejne rundy i eliminował znacznie bogatsze zespoły. 

Zobacz wideo Co z Premier League? Na szali wielkie pieniądze

Był 2003 rok, gdy Dyskobolia po raz pierwszy awansowała do Pucharu UEFA. Jej pierwszym poważnym rywalem była Hertha Berlin. 0:0 na wyjeździe, 1:0 u siebie i to Polacy grali dalej. Trafili na Manchester City, który nie był wtedy tak znakomitym zespołem jak dziś, nie wydawał tak wielkich pieniędzy na transfery, ale i tak – przy bardzo skromnym w europejskiej skali Groclinie – był zespołem z innej rzeczywistości. Wrażenie robił nowy City of Manchester Stadium, przechrzczony lata później na Etihad. Dyskobolia miała kupionego za niespełna 350 tysięcy funtów Andrzeja Niedzielana, a Manchester w dwa okienka wydał na transfery 55 milionów i zgarnął do tego za darmo Stevena McManamana i Davida Seamana. Gdy wielkie angielskie gwiazdy przyjechały do Grodziska Wielkopolskiego były pod wrażeniem kameralnego stadioniku. Wzięły go jednak za obiekt treningowy, a później zaczęły pytać, gdzie jest ten właściwy stadion, na którym następnego dnia mają zagrać mecz. Ponoć wielu angielskich kibiców w ogóle nie zobaczyło tego spotkania. Przylatywali do Poznania, łapali taksówki i prosili o podwózkę do Grodziska. A cwani kierowcy jechali, jechali, jechali… 300 kilometrów do Grodziska Mazowieckiego.

W Grodzisku Wielkopolskim skończyło się bezbramkowym remisem, a mecz w Manchesterze przeszedł do historii polskiej piłki. Oto pojawiła się drużyna, która skazywana na porażkę, na przytłaczająco wielkim stadionie, potrafiła odpowiedzieć na gola Nicolasa Anelki. Na 1:1 z rzutu wolnego wyrównał Sebastian Mila. – Jeśli chciałeś wykorzystywać stałe fragmenty, to musiałeś pokazać na treningach, że się do tego nadajesz, a proszenie o to w trakcie meczu nie wchodziło w rachubę. Pamiętam doskonale, że ćwiczyliśmy z Tomkiem Wieszczyckim rzuty wolne z obu stron, motywując się naszą rywalizacją. Hierarchia była jasna i nie śmiałbym nawet powiedzieć wtedy do niego, by oddał mi piłkę. Sam zadecydował, że to ja powinienem kopnąć piłkę w tamtym momencie. Nigdy nie zapomnę zdania, które do mnie powiedział. Gdy Seaman ustawiał mur i mieliśmy chwilę na naradę, Tomek stwierdził: “Ty uderzysz ten rzut wolny. Gdybym teraz strzelił gola, nic w moim życiu by się już nie zmieniło. Jeśli ty to zrobisz, odmienisz swoje”. Co było dalej, wszyscy pamiętają – opowiadał w wywiadzie dla TVP Sport.

Maciej Iwański zaczynał wtedy komentować mecze w telewizji. Wspomina powrót czarterowym samolotem do Poznania: – Jeden z piłkarzy w trakcie lotu powiedział do reszty: „Co chłopaki, podobało się jak kozacy w piłkę grają?”. Podobało się wszystkim, bo tamta drużyna umiała grać i udowodniła, że najpierw liczą się upór, ambicja i konsekwencja, a o całej reszcie można rozmawiać później. 

Piękna pucharowa przygoda skończyła się w kolejnej rundzie. W dwumeczu z Girondins Bordeaux Groclin przegrał aż 1:5. Wciąż odnosił jednak sukcesy w kraju: wicemistrzostwo i Puchar Polski w kolejnym sezonie, następny Puchar w 2007 roku i dwa- mniej znaczące – Puchary Ligi Polskiej.

Koniec Drzymały w piłce, ale nie koniec piłki w Grodzisku

Klub wydawał się mieć solidne fundamenty, był bezpieczny finansowo, ale w całości zależał od Groclinu, więc gdy w 2008 roku przyszedł gospodarczy kryzys, który mocno odczuła również branża motoryzacyjna, oznaczało to koniec wielkiej piłki w Grodzisku. Drzymale wcale nie znudził się futbol, ale okoliczności zmusiły go do pożegnania. Inwestował akurat na Ukrainie, a spanikowane kryzysem banki zaczęły domagać się spłaty zaciągniętych kredytów. Poza tym doszedł do ściany. Uznał, że w małym miasteczku nie da się już robić wielkiej piłki, jak jeszcze kilka lat temu. Z myślą o Euro we Wrocławiu, Gdańsku, Poznaniu i Warszawie powstawały wielkie stadiony. Tam byli kibice, sponsorzy i zyski z dnia meczowego. U niego, w Grodzisku, frekwencja regularnie spadała. Na meczach pojawiało się po dwa tysiące kibiców.

– Ludzie w Grodzisku byli trochę przytłoczeni najwyższym poziomem rozgrywkowym. Nie byli przyzwyczajeni do wielkich gwiazd w ich małym mieście. Tęsknili za czymś bardziej swojskim, co zresztą pokazywały mecze rezerw Groclinu, które grały w czwartej lidze i miały zbliżoną frekwencję na meczach jak pierwszy zespół – mówi Filip Groszczyk, prezes Naszej Dyskobolii, która jest spadkobiercą dawnej Dyskobolii.

Drzymała dogadywał połączenie się ze Śląskiem Wrocław, by ten na licencji Groclinu Dyskobolii mógł grać w ekstraklasie. Doszło nawet do podpisania przedwstępnej umowy z Rafałem Dutkiewiczem, prezydentem Wrocławia, ale Drzymałę ostatecznie pogonili kibice Śląska. Tak samo było w Szczecinie, gdzie biznesmen próbował w podobny sposób dogadać się z Pogonią. Wreszcie, zniecierpliwiony, za 20 milionów złotych sprzedał akcje klubu Józefowi Wojciechowskiemu, dzięki czemu jego Polonia Warszawa na licencji Groclinu mogła grać w najwyższej lidze. Tak Drzymała zniknął z piłki, a Dyskobolia z zawodowych lig. – Czasy się zmieniają. Wszystko ma swój koniec – pożegnał się biznesmen.

Później przypominał o sobie kibicom albo głośnymi wywiadami, albo kolejnymi rozprawami w Sądzie Rejonowym w Gorzowie Wielkopolskim w sprawie kupionych przez niego meczów. Wrocławska prokuratura postawiła mu zarzuty dotyczące trzech spotkań:

  1. Groclin Grodzisk Wielkopolski – Amica Wronki 1:1 (7 maja 2004)
  2. Groclin Grodzisk Wielkopolski – Amica Wronki 4:0 (16 kwietnia 2005)
  3. Groclin Grodzisk Wielkopolski – Zagłębie Lubin 2:0 (finał Pucharu Polski, 18 czerwca 2005)

Sprawa toczy się od maja 2018 roku, ostatnia rozprawa odbyła się grudniu 2019. Drzymała nie przyznaje się do winy. – Mój zespół był na poziomie europejskim – czy on potrzebował wsparcia w meczach z zespołami pętającymi się w naszej lidze? – tłumaczył w wywiadzie dla Onetu.

Dyskobolia jak Athletic

W kolejnych latach utworzony w 2008 roku Klub Sportowy Dyskobolia rywalizował w lokalnych ligach – od czwartej po A-klasę, aż upadł w 2015 roku. Przez półtora roku w Grodzisku Wielkopolskim nie było klubu. Dopiero w 2017 powstała Nasza Dyskobolia. – Czujemy się kontynuatorami tego, co trwa już blisko sto lat. Okres Groclinu to tylko mały wycinek tej historii, który przełożył się na rozpoznawalność naszego klubu. Za dwa lata będzie okrągła, setna rocznica istnienia i chcemy do tego czasu wrócić do nazwy Dyskobolia Grodzisk Wielopolski – mówi Groszczyk, prezes Naszej Dyskobolii.

Nad historyczną nazwą “Dyskobolia” na razie czuwa kurator. – Dawne stowarzyszenie mocno ją zadłużyło. Mowa tutaj o sporej kwocie, której nie udźwigniemy, ale chcemy skontaktować się z ludźmi i firmami, którym poprzednie stowarzyszenie zalega z opłatami i postarać się, by nie rościli ich sobie od nas w razie zmiany nazwy na historyczną – tłumaczy prezes.

Nasza Dyskobolia gra w lidze okręgowej, zajmuje dziesiąte miejsce. “Gazeta Wyborcza” pisała, że niektórzy rywale wciąż podchodzą do meczów w Grodzisku w wyjątkowy sposób. Gdy wygrywają z Naszą Dyskobolią, świętują jakby właśnie pokonali drużynę, która ograła wielki Manchester City. – Rywalom wydaje się, że znów w Grodzisku są duże pieniądze. A wydaje mi się, że do tego wniosku prowadzi tylko to, że gramy na głównym boisku i dbamy o nasze media społecznościowe. Nikt nie odpowiada sobie na pytanie, ile za to płacimy i ile nas to kosztuje czasu i pracy społecznej. Żeby grać na głównej płycie stadionu i móc tam częściej trenować zapłaciliśmy spore pieniądze, ale też wyremontowaliśmy i uporządkowaliśmy trybuny – odpowiada Groszczyk. 

W klubie trzymają się zasady, której przestrzega też Athletic. W klubie grają tylko zawodnicy mający coś wspólnego z Grodziskiem. – Athletic był naszą inspiracją, ale widzieliśmy też, jak wyglądał klub, gdy po spadku z ekstraklasy grali w nim zawodnicy nie mający z Grodziskiem nic wspólnego. Przyjeżdżali, grali, zarabiali pieniądze i specjalnie im nie zależało. Przez to brakowało później na inne wydatki i stąd wziął się też dług, o którym mówiłem. Teraz 90 procent naszej kadry stanowią chłopcy urodzeni i wychowani w naszym mieście. Chcemy, by grodziszczanie grali dla grodziszczan. Jednego piłkarza mamy z województwa lubuskiego, ale ma dziewczynę z Grodziska, więc też u nas gra. I mamy zawodnika z Tunezji, który znalazł pracę w naszym mieście. To zdaje egzamin, bo nie dość, że na boisku widać większe zaangażowanie, to w tej trudnej sytuacji związanej z koronawirusem, nie mamy żadnego problemu z wypłacaniem zawodnikom pensji czy oddaniem pieniędzy za paliwo – cieszy się prezes.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułCzęstochowskie24: Obostrzenia w handlu w związku z koronawirusem
Następny artykułZderzenie dwóch samochodów ciężarowych na DK9 w Chmielowie (zdjęcia)