A A+ A++

– Czy przerabiałem już takiego seta? Wiele razy…ale teraz akurat tego nie pamiętam – rzuca z uśmiechem dziennikarzom w Bari Nikola Grbić. Ma za sobą długą, bogatą w sukcesy i dramatyczne mecze karierę siatkarską oraz prawie 10 lat doświadczenia w roli trenera. Ale trzecią partię ćwierćfinału mistrzostw Europy – w której prowadzona przez niego reprezentacja Polski wygrała 36:34, broniąc wcześniej osiem piłek setowych – z pewnością zapamięta na długo. A do tego jeszcze w wygranym 3:1 spotkaniu po drugiej stronie siatki byli jego rodacy. Teraz jednak skupia się już na półfinale ze Słowenią. Choć zaleca wymazać z pamięci wcześniejsze pojedynki Biało-Czerwonych z tym rywalem.

Zobacz wideo
Karol Kłos po nieudanym dla Polaków Memoriale Wagnera: Nie zawsze da się wygrywać

Szklana kula nie była potrzebna. Set-dreszczowiec lekcją cierpliwości

Z jednej strony, rywalizacja z rodakami, wśród których są nie tylko zawodnicy prowadzeni wcześniej przez Grbicia w reprezentacji Serbii, ale i jego dawni koledzy z boiska, dodawało temu meczowi ciężaru emocjonalnego. Z drugiej, szkoleniowiec Biało-Czerwonych sam był idealnym źródłem wiedzy o wtorkowym przeciwniku. Jeszcze przed tym spotkaniem wskazywał dziennikarzom kluczowe aspekty i podczas meczu można byłoby tylko odfajkowywać kolejne punkty jego wykładu. A on sam na bieżąco reagował zmianami, bo choć Serbowie niczym Polaków nie zaskoczyli, to i tak trudno było się przeciwstawić ich sile.

– Oczywiście, zagrali tak, jak się tego spodziewałem. Nie mam szklanej kuli, w której wszystko widzę, ale znam tych chłopaków i wiem, jak reagują w różnych sytuacjach. Można było tego oczekiwać. Z zewnątrz nawet widać, jak dobrą atmosferę mają w zespole. Rezerwowi po udanej akcji krzyczą, przekazują dobrą energię kolegom na boisku. Cieszę się, że zdołaliśmy pokonać takie trudności i szczerze mówiąc – mimo że straciłem pięć lat życia – wolę wygrywać w taki sposób niż gładko 3:0. Bo takie zwycięstwo daje odwagę i świadomość, że jest się w stanie wychodzić z takich trudnych sytuacji. Zyskuje się przeciwciała – podkreśla szkoleniowiec.

Wspomniane przeciwciała to jeden z najczęściej używanych przez niego terminów, który przejęli już też polscy siatkarze. Nie mieli szansy wytworzyć ich w fazie grupowej, bo wtedy w pięciu meczach stracili raptem seta. Ale pierwsze przejściowe kłopoty pojawiły się w 1/8 finału z Belgią, a prawdziwym sprawdzianem – i to niełatwym – był pojedynek z ekipą z Bałkanów. Zaczął się on od nieco słabszej gry wicemistrzów świata.

– Powiedziałem po nim zawodnikom tylko, że muszą ograniczyć błędy, bo podarowaliśmy Serbom aż 11 punktów. Oni nam 10, ale nie interesuje mnie, co oni robili. Mówiłem: starajmy się nie popełnić dwóch, trzech błędów. Wciąż będzie ich dużo, ale z tych kilku akcji może da się wygrać jedną lub dwie. To jednak nie jest aż tak ważne. Ważne jest to, że zdołaliśmy wrócić z tego mrocznego miejsca, w którym byliśmy w pierwszym secie. Wróciliśmy skoncentrowani, wywieraliśmy presję zagrywką i przejęliśmy kontrolę nad tym meczem – analizował Grbić.

Na pytanie, jaki wniosek wyciągnął zaś po wspomnianej już bardzo długiej i pełnej dramaturgii trzeciej partii, wskazuje szybko jeden aspekt – cierpliwość. Za dużo ryzykowaliśmy w pewnych momentach. Widzieliśmy, że rywale mieli problem na drugim side-oucie, a my psuliśmy drugą zagrywkę dwa albo trzy razy. Wiem, że chcę, by moi zawodnicy grali agresywnie, by odrzucić przeciwników od siatki, ale jeśli ci mają problemy w ataku, to nie z powodu poziomu przyjęcia. Chciałem to poprawić. Nie zawsze to robili, ale w czwartym secie podkreśliłem, że jeśli zdobędą break pointa, to przy kolejnym serwisie mają po prostu posłać piłkę na drugą stronę. Niech oni zapracują na ten punkt. Takimi doświadczeniami też zdobywa się przeciwciała przed kolejnymi meczami – zapewniał mistrz olimpijski z Sydney.

Leon odrodził się, ale i tak musiał zejść z boiska. Epizod Kurka i powrót Semeniuka

Postanowił on od początku na agresywną grę Serbów odpowiedzieć tym samym i dlatego w podstawowym składzie znalazł się Wilfredo Leon. Pierwsza partia jednak mu zupełnie nie wyszła.

– Psuł zagrywki, nie kończył ataków. W drugiej był już bardzo dobry, wrócił do gry. Rywale wiedzieli, że jeśli zostanie na boisku, to będą mieli problemy. Natychmiast zrozumiałem, że będą chcieli go zdjąć z boiska, a jedyny sposób, by to zrobić, to serwować mocno na niego. Kiedy Kamil Semeniuk pojawił się na parkiecie, to nie wiedzieli, na kogo zagrywać. Z nim na boisku byliśmy w stanie dogrywać piłkę bliżej siatki i mieliśmy więcej opcji w ataku – tłumaczył Serb.

W tym spotkaniu dosłownie na jedną akcję pojawił się na parkiecie Bartosz Kurek. Atakujący przyjął przechodzącą piłkę, ale zabrakło skutecznej finalizacji w zespole.

– Takie sytuacje mogą zmienić losy meczu. To jedna piłka. Trzeba wystawić długą piłkę na drugą stronę boiska. Jeśli przestrzeli się o 1,5 metra, czyli w sumie nie tak dużo…To jak różnica między życiem i śmiercią. Może być 24:22 lub 23:23. Każdy, kto wszedł w tym spotkaniu na parkiet, dał coś drużynie – zapewnił Grbić.

Gdy rozmawiał z dziennikarzami po tym spotkaniu, to większość kadrowiczów poszła już do autobusu albo była w drodze do niego. Po chwili na korytarzu pojawił się Semeniuk, który dopiero co kierował się do szatni. Trener uśmiechnął się na jego widok. Od początku sezonu kadrowego walczy o powrót do formy przyjmującego Perugii.

– Wrócił na dobre tory już jakiś czas temu. Chciałbym powiedzieć, że to mój Semen – ten, którego znam z Zaksy, z zeszłego roku. Jest w odpowiednim miejscu – ocenił szkoleniowiec Polaków.

Biało-Czerwoni w ćwierćfinale podtrzymali świetną dyspozycję w bloku. Od początku ME w każdym meczu notują dwucyfrową zdobycz punktową w tym elemencie. We wtorek dołożyli ich aż 18.

– Oczywiście, że blok był dobry, ale możemy pomówić o obronach Zatorskiego? (uśmiech) Zwłaszcza w pierwszym secie. Pracowaliśmy nad niektórymi rzeczami przez pierwszą część Ligi Narodów. I świetnie, że wyciągnęliśmy z tego wniosku, bo lepiej atakujemy i bronimy.

Mogę mieć najlepszą organizację gry i break pointy, ale jeśli nie zdobywa się wtedy punktów, to nic to nie znaczy. Cieszę się, że z tym podejściem zdobyliśmy dużo punktów, obroniliśmy dużo piłek i stworzyliśmy sobie okazje – przyznał trener.

W środę Polacy przenoszą się z Bari do Rzymu, gdzie rozgrywana będzie faza medalowa ME. W półfinale czeka ich po raz trzeci z rzędu pojedynek ze Słoweńcami. Oba poprzednie zakończyły się porażką Biało-Czerwonych. We wcześniejszych edycjach też nieraz właśnie ta drużyna była ich zmorą w czempionacie Starego Kontynentu. A jak wypada na tle Serbów?

– Słoweńcy mogą być lepsi w ataku. Wywierają również presję zagrywką, więc musimy oczekiwać mniej więcej tej presji w tym elemencie, jaką mieliśmy u Serbów. Mają lepszy blok i większe doświadczenie. Nie obchodzi mnie przeszłość. Nie ma znaczenia, co się wydarzyło cztery czy dwa lata temu. To nie pomaga. To mecz Polska – Słowenia teraz – zaznaczył Grbić.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPowiatowy Dzień Zdrowia – darmowe konsultacje medyczne i badania (Niedziela 17 Września – Ropczyce) OGŁOSZENIE PŁATNE
Następny artykułSelena Gomez w prześwitującej sukience. Odsłoniła niemal cały biust