A A+ A++

To pierwszy od ośmiu lat sezon, w którym Nikola Grbić nie prowadzi żadnej drużyny klubowej. Ma skupić się wyłącznie na reprezentacji Polski siatkarzy. Od czasu do czasu pojawia się na meczach PlusLigi, na spotkaniach z władzami PZPS i PLS, a w miniony weekend obserwował na żywo turniej finałowy Pucharu Polski. Opracowuje wciąż plan na tegoroczny sezon kadrowy, którego podstawowymi punktami będą Liga Narodów (faza interkontynentalna: 7.06-9.07, turniej finałowy: 19-23.07), mistrzostwa Europy (28.08-16.09) i turniej kwalifikacyjny do igrzysk (30.09–8.10). Serb obserwuje dotychczasowych i potencjalnych kadrowiczów, a dziennikarze i kibice coraz mocniej zastanawiają się, na kogo tym razem postawi i czy znów zaskoczy.

Zobacz wideo
Efekt nowej miotły nie pomógł Skrze Bełchatów. Spotkanie skomentował trener Ślepska Malow Suwałki, Dominik Kwapisiewicz

Agnieszka Niedziałek: W klubowej siatkówce już niedługo zacznie się kluczowa część sezonu. Myśli pan, że wtedy tym bardziej będzie mu brakować tej adrenaliny?

Nikola Grbić: Szczerze mówiąc, to sądzę, że do tego czasu przejdzie mi to. Pochłania mnie oglądanie meczów, czytanie, nauka. Staram się zachować energię na pracę z reprezentacją, byśmy zaczęli gotowi na wszystko, co może pójść źle. To nie jest łatwe, bo w tym roku mamy trzy turnieje, więc muszę zarządzać tak, by przygotować najlepsze zestawienie drużyny na te wszystkie imprezy. To nie jest łatwe i dlatego dobrze, że mam tyle czasu, by wszystko dobrze zorganizować.

Załatwiliśmy już sprawy meczów towarzyskich, zgrupowań w Spale i Zakopanem, Memoriału Huberta Jerzego Wagnera. Było już naprawdę wiele rzeczy, nad którymi trzeba pracować. Byłem też na spotkaniu władz PlusLigi, by porozmawiać o systemie rozgrywek w kolejnym sezonie. Nie byłbym prawdopodobnie w stanie tego zrobić, gdybym pracował też w Perugii. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Cieszę się obecnym życiem.

Miał pan wrażenie, że był w stanie przekonać kierownictwo PlusLigi do zmian?

– Nie wiem, czy moja obecność na spotkaniu z jej szefami nie była tylko gestem uprzejmości. Ale mam nadzieję, że zrozumieli mój przekaz. Powiedziałem: “To są wasi siatkarze, to jest dla nas wszystkich. Wyobraźcie sobie, że zdobywamy złoto igrzysk w Paryżu. Wygrywa polska siatkówka, a nie tylko 12 zawodników i kilka osób ze sztabu szkoleniowego”. W naszym wspólnym interesie jest zrobić wszystko, co możemy. Każdy ma tu swoje zadanie i każdy musi dać z siebie wszystko, by spróbować mieć szansę na triumf. Mam nadzieję, że wezmą to pod uwagę i nieco skrócą walkę o mistrzostwo.

Tyle że występuje tu konflikt interesów.

– Oczywiście. Dałem im kilka wskazówek. Przy 16 zespołach w lidze – jak to jest teraz – w przyszłym sezonie zawsze możesz podzielić je na dwie grupy. By skrócić fazę zasadniczą. Można też rozegrać ją w normalnej formule, a potem zorganizować Final Six. Jeden turniej i tyle. Są różne sposoby. Nie wiem, co wolą działacze – play-off krótszy czy dłuższy. Dla mnie ważne, by zawodnicy zakończyli walkę o mistrzostwo na tyle wcześnie, by mieli wystarczająco czasu, by odpocząć i rozpocząć przygotowania.

A kiedy zaczną się tegoroczne?

– Zarezerwowaliśmy termin 8 maja. Wciąż nie wiemy oczywiście, ilu zawodników będzie wtedy dostępnych. Zawsze daję graczom tydzień wolnego po sezonie klubowym. Łatwiej jest opóźnić rozpoczęcie zgrupowania niż je przyśpieszyć, stąd ten wczesny termin. Zbierzemy się w jego okolicy. Im bliżej tego etapu będziemy, tym bardziej precyzyjnie będziemy w stanie wskazać dokładną datę.

Od pewnego czasu w polskim środowisku siatkarskim trwa dyskusja dotycząca dużej liczby meczów jako skutku 16-zespołowej PlusLigi. Pan – jako widz czuł – czasem przesyt?

– Jest ich za dużo, zdecydowanie. Jak zerkasz w jakąś aplikację, to zawsze jest jakieś spotkanie, każdego dnia. A jak gra się tak dużo, to ogólna jakość spada. Bo ona niejako rozkłada się na tę większą liczbę drużyn i jest niższa. To także jeden z powodów, dla których podczas spotkania z władzami PlusLigi powtarzałem, że dla dobra tych rozgrywek i zawodników lepiej byłoby za dwa lata zmniejszyć liczbę drużyn do 14. Wówczas jest też wystarczająco dużo czasu, by zrobić tradycyjną fazę zasadniczą i normalne play-offy, a całość skończyć – nazwijmy to – w normalnym terminie.

Dzwonił pan w ostatnich tygodniach do niektórych zawodników, by dłużej porozmawiać o kadrze? Czy na razie to były głównie krótkie pogawędki na żywo przy okazji meczów?

– Dotychczas byłem w Polsce w tym sezonie trzy-cztery razy. Widziałem niemal wszystkich chłopaków przynajmniej raz. Z wieloma z nich rozmawiałem trochę przed lub po meczu. Oczywiście, byłem w kontakcie np. z Bartkiem Kurkiem [kapitanem reprezentacji – red.] odnośnie do paru spraw organizacyjnych itp. Staram się być w kontakcie z wszystkimi. Rozmawiałem z niektórymi, którzy na pewno znajdą się na liście powołań na kolejny sezon. Jedna z dobrych rzeczy związanych z tym, że pracuję tylko z kadrą, to właśnie to, że jestem w stanie przyjeżdżać, by oglądać mecze.

Pod koniec grudnia w jednym z wywiadów zapowiedział pan, że latem do reprezentacji wrócą Wilfredo Leon i Norbert Huber. Ilu jeszcze graczy może być pewnych powołania?

– Obecnie możemy umieścić na liście trzydziestu zawodników, czyli o pięciu więcej niż rok temu. Na pewno będzie Wilfredo Leon, którego poprzednio wyeliminowały kłopoty zdrowotne. Co do Norberta Hubera, to nie wiem. Bo widzę, że jeszcze nie wrócił na stałe do gry i ma problem. Wiedzieliśmy, że będzie potrzebował czasu na powrót do zdrowia po operacji, ale nie widzę zbytnio, by grał, więc zobaczymy. Owszem, w finale Pucharu Polski zaliczył udany występ, wchodząc z ławki. Mam nadzieję, że to będzie dla niego pozytywny impuls. Kiedy będzie czas na podanie listy powołanych, to będziemy każdego sprawdzać – pod względem statystycznym i medycznym. Wszystkie elementy weźmiemy pod uwagę.

Czy wśród graczy, z którymi pan rozmawiał, był Fabian Drzyzga?

– Przywitaliśmy się, gdy byłem na meczu Resovii z Zaksą. Rzeszowianie przegrali, więc uznałem, że nie był to dobry moment. Praktycznie więc nie rozmawialiśmy.

Resovia jak na razie świetnie sobie radzi w lidze, sporo pochwał zbiera też Drzyzga. Dość szybko pojawiły się uwagi ekspertów i dziennikarzy pt. “Fabian w takiej formie musi być w kadrze”.

– Oczywiście (śmiech). Tak, jak wcześniej było najpierw “Dlaczego wziąłeś Karola Butryna?”, potem “Dlaczego go nie wziąłeś?”, “Dlaczego postawiłeś na tego i tamtego?”. Przywykłem już do tego. To nie tak, że nie obchodzą mnie te głosy. Staram się wyjaśniać powody swoich wyborów. Ale to moja odpowiedzialność, to ja jestem z tego rozliczany. Szukam optymalnego rozwiązania we wszystkich aspektach. To nie tak, że kto zdobędzie najwięcej punktów, ten będzie grał. Nie chcę jeszcze spekulować na ten temat.

Do kiedy ma pan czas na zgłoszenie powołań?

– Szczerze mówiąc, to nie wiem. Zmieniono kilka rzeczy odnośnie do zasad, zwiększono liczbę powołanych, dopuszczane są także późniejsze niż dotychczas zmiany wynikające z kontuzji.

Po czterech miesiącach obserwacji zawodników w klubach pojawia się coraz więcej odpowiedzi czy coraz więcej pytań?

– Dla mnie istotne jest, by zawodnik był zdrowy. Bo każdy może mieć zły dzień, ale jeśli u młodego gracza jest jakość, nad którą można pracować, to oczywiste jest dla mnie, że muszę takiego zawodnika wziąć pod uwagę. Nie mówię, że będzie od razu z nami na turnieju olimpijskim w Paryżu. Tego nie wiem. Widzę już dwóch lub trzech takich, którzy są gotowi, by być z drużyną. Mają potencjał. Na pewno dołożę kogoś takiego do listy.

Będzie się pan musiał mocno głowić nad selekcją, bo rozpatruje znacznie więcej potencjalnych kandydatów do gry niż wspomnianych 30?

– Prawdopodobnie zrobimy tak, jak w poprzednim sezonie. Zaczniemy z jedną grupą, która wystąpi w pierwszym turnieju, a potem wprowadzani będą kolejni siatkarze. Wciąż jest jeszcze za wcześnie na decyzje. Nadal muszę zrozumieć, jak najlepiej zorganizować całe lato. Wciąż nie wiemy choćby, kto będzie gospodarzem turniejów kwalifikacyjnych do igrzysk. Zostało jeszcze sporo czasu, bo impreza będzie rozgrywana właściwie jesienią, ale ta informacja będzie nam przydatna. By wiedzieć, gdzie i z kim będziemy grać. Czekamy więc.

A co z mistrzostwami Europy? Pojawiały się wcześniej sugestie, że może pan zabrać na ten turniej drugi skład.

– Ta opcja nie wchodzi w rachubę. Nie mamy na takie rozwiązanie czasu. Nie mogę wysłać na ME drugiego składu, a dwa tygodnie później grać najważniejszej imprezy w sezonie. Ale to, co mogę zrobić, to wykorzystać ME w taki sposób, by uzyskać wynik, ale przygotować zespół do kwalifikacji olimpijskich. Wciąż nad tym pracujemy. Staramy się opracować kwestie podróży i przygotowań jak najlepiej. 

Świetne w polskiej siatkówce jest to, że jest tak wielu dobrych zawodników, którzy chcą grać i robią wszystko, by być w kadrze. To bardzo ułatwia mi pracę. Dzięki temu mogę niektórym dać odpocząć bez straty na jakości.

Synonimem dużej jakości w poprzednim sezonie był przede wszystkim Kamil Semeniuk. W sobotę Perugia w składzie z nim i Leonem przegrała pierwszy mecz w sezonie. Jak pan ocenia grę Semeniuka i byłego klubu?

– To zupełnie normalne, gdy niektórzy zawodnicy mają w trakcie sezonu lepsze i gorsze momenty. To pierwszy sezon Kamila we Włoszech, a tamtejsza liga jest wyjątkowa. To bardzo trudne rozgrywki pod wieloma względami – emocjonalnym, technicznym, fizycznym. Jest znacznie trudniej niż w Polsce. Kamil jest tam pierwszy sezon, a to, co zrobił przez minione trzy lata…Od gościa, którym był, gdy przyszedłem do Zaksy do MVP Ligi Mistrzów i siatkarza roku w Europie.

W Perugii musi się zaadaptować do gry Simone Giannellego, z Leonem u boku. Perugia nie przegrała do teraz ani jednego meczu w sezonie. Cała ta presja spoczywała na ich ramionach. Ale jestem pewny, że wrócą. W pojedynczym meczu możesz mieć z nimi szansę, ale jak trzeba wygrać trzy razy to już zupełnie inna historia. Jestem też pewny, że Kamil na koniec sezonu będzie lepszy niż był, gdy trafił do Italii.

W Polsce sporo rozmawia się o kryzysie PGE Skry Bełchatów. Ma pan wytłumaczenie, skąd tak fatalna postawa tego klubu w lidze?

– To coś, co trudno zrozumieć, gdy nie jesteś wewnątrz drużyny. Nie wiemy, co jest w ich głowach. Czy myślą o kłopotach finansowych, czy jest jakiś problem w szatni? Trudno o tym rozmawiać, będąc z zewnątrz. Nie chcę tu spekulować. Ale nie da się zaprzeczyć, że jest to dziwne. Nie mówię, że to najmocniejszy zespół w stawce, ale mają naprawdę dobrych zawodników, którzy nie grają dobrze jako drużyna. Nie wiem, dlaczego.

Pojawiały się teorie, że mogło to mieć związek z tym, iż były już trener Skry – Joel Banks – nie miał doświadczenia i poważania w drużynie. Czy sukcesy, które dają szacunek, są niezbędnym elementem u szkoleniowca drużyny takiego formatu jak ta z Bełchatowa?

– Są pewne przykłady trenerów, którzy bez doświadczenia i wcześniejszych sukcesów przyszli do mocnego klubu, a zyskali szacunek od razu. Jak jesteś kompetentny, znasz się na swojej robocie, przekonasz zawodników, że wiesz, co robisz, to zdobędziesz ich zaufanie. Nie mogę wypowiadać się na temat Joela, bo nie znam go. Rozmawialiśmy raz. Jak rozmawiałem z chłopakami ze Skry, gdy przyjechałem na początku sezonu, a nie było wtedy tyle kłopotów finansowych, to mówili, że jest ok. Nie dawali sygnałów, że coś jest nie tak, nie narzekali. 

Co do zmian trenerów, to wydaje się to łatwe rozwiązanie. Niektórzy myśleli, że jak przyjdzie Andrea Gardini, to bełchatowianie wygrają 10 meczów z rzędu, a to nie nastąpiło. Jest naprawdę ciężko czasem zrozumieć, dlaczego coś takiego się przytrafia zespołowi.

Dotarły do pana informacje, że Mateusz Poręba miał podpisać jednocześnie umowy z dwoma klubami?

– Tak. Ale tu też najpierw trzeba zrozumieć, co tam się wydarzyło. A to wiedzą osoby, które były zaangażowane w tę sprawę. Ja tego nie wiem. Indykpol AZS Olsztyn to chyba jedna z nielicznych drużyn, której nie widziałem jeszcze na żywo w tym sezonie. Mam na myśli zespoły mające w składzie kadrowiczów. W przypadku zmian klubów moich zawodników powtarzam im: “Od kontraktów masz menadżera. Dla mnie ważne, byś grał w mocnym zespole, który chce wygrywać i byś grał”. Nie wskazuję nikomu, do którego konkretnego klubu ma iść lub nie.

Związanie się z dwoma klubami jednocześnie nie brzmi dobrze.

– Istotne jest to, by wiedzieć, co jest zawarte w umowie przedwstępnej. Bo jeśli jest tam podane, że nie możesz wykonać takiego ruchu, to jak zbierzesz wszystko razem, to wyjdzie, że druga umowa nie byłaby ważna. Nie wiem, jak brzmi to porozumienie. Druga sprawa, możesz rozważać to pod kątem moralności pewnych decyzji i zawodników. Pamiętamy przypadek Tine Urnauta z Jastrzębskim Węglem (zwrócił się do klubu o rozwiązanie kontraktu, by przenieść się do Zenita Sankt Petersburg – red.), była też sprawa Murilo. Ale nie oceniam tu i nie wypowiadam się.

Jak idzie panu nauka języka polskiego? Jak określiłby pan swój poziom?

– Nie wiem (uśmiech). Rozumiem, ale nie mówię dobrze. [wszystko powiedziane po polsku – red.]

Podobno czyta pan w ostatnich miesiącach książki o komunikacji.

– O komunikacji, mowie ciała, tonie głosu, wszystko to się liczy. Czasem nie jest ważne, co mówisz, tylko jak. Stan emocjonalny obu stron może sprawić, że dasz komuś właściwą informację, ale w zły sposób. To wpływa na jej odbiór. Chcę dawać jasny przekaz, by nie było żadnych wątpliwości. Czytałem już o tym, gdy byłem trenerem reprezentacji Serbii i wiele się dzięki temu nauczyłem. Pomogło mi to zrozumieć, jak różne osoby mogą odmiennie postrzegać różne sytuacje.

Pracuję nad własnym modelem tego, jak chcę rozwiązywać problemy i zarządzać zawodnikami. To musi być autentyczne dla mnie, nie mogę przejąć metody kogoś innego, kto zupełnie co innego uznaje za swój rdzeń. Są trenerzy, którzy są bardzo surowi, obrażają innych, ale mają z takim podejściem wyniki. Ale to nie jestem ja. Nie wierzę w taką metodę.

Nie chcę być policjantem. Chcę dotrzeć do zawodnika, by to on sam siebie “cisnął”. Gdybym musiał robić to codziennie, to uznałbym, że coś zrobiłem źle. On ma to robić dla siebie, nie dla mnie. Bo jeśli to wychodzi z zewnątrz, to po zniknięciu źródła przestanie ciężko pracować. A jeśli ma to nastawienie w sobie, to zostanie ono z nim, nawet jeśli mnie już nie będzie obok. To jest moje podejście.

Skoro nie policjant, to jak scharakteryzować pana rolę?

– Zawsze będę kimś, kto dowodzi. Bo muszę organizować wszystko, przygotowywać, wybrać taktykę. Takie są moje zadania. Nie mogę być przyjacielem graczy i być z nimi na równi, bo mam swoją odpowiedzialność. Każdy ma własną, to bardzo ważne. Gdy każdy robi swoje, to drużyna staje się coraz lepsza.

Wspominał pan kiedyś, że nowością po przejęciu reprezentacji Polski było bardzo duże zainteresowanie ze strony mediów. Teraz jest już łatwiej?

– Znamy się lepiej, udzieliłem wielu wywiadów. Rozumiem chęć dziennikarzy do zadawania pytań, których jeszcze nikt nie zadał i uzyskania informacji. Staram się być otwarty wobec wszystkich, wyjaśniać, zmniejszyć jak to tylko możliwe pole do spekulacji. Dlaczego ten, a nie ten? Dlaczego tak, a nie inaczej? Pamiętam choćby sytuacja z Aleksandrem Śliwką z poprzedniego sezonu, a wystarczy przypomnieć sobie co było na koniec sezonu. Był jednym z najlepszych w zespole.

Nie mówię, że robię to lepiej niż inni. Jest tak wielu świetnych szkoleniowców, ale mam pomysł na to, jak chcę grać i pracować. Miałem przywilej pracować z tymi chłopakami każdego dnia, więc znam ten zespół. Wiem, jak reagują na trudności, na presję, trudne sytuacje itp. itd. Nie mogę pozwolić, by wpływały na mnie opinie osób komentujących moje wybory znad kawy czy piwa i sprzed telewizora. Rozumiem, że każdy ma taką możliwość, ale powtarzam – to moja praca i moja odpowiedzialność, by wybrać i prowadzić ten zespół. Jeśli ci się to podoba, to świetnie, jeśli nie, to…”sorry not sorry” (uśmiech).

Tuż po zakończeniu ubiegłorocznych mistrzostw świata, w których Polacy wywalczyli srebro, mówił pan, że drużyna jest jak bokser po nokaucie. Potem czytałam, że potrzebował pan półtora miesiąca, by się z rozczarowaniem finałową porażką oswoić. Już przeszło?

– Oczywiście, wciąż jest ono we mnie. Kiedyś nie miałem nic do roboty, siedziałem i pomyślałem: “Czy teraz – znając wynik – zmieniłbyś coś? Zaczął z trzema innymi zawodnikami?”. Ale na koniec pojawiła się myśl: “O czym tym w ogóle gadasz?” (uśmiech). Oczywiście, teraz każdy wie, jak powinieneś był zacząć, jakich zmian dokonać. Jestem spokojny i wiem, że w tamtym momencie zrobiliśmy to, co uważaliśmy za najlepsze. Bo tu nie chodzi tylko o mnie, ale o wiele osób. Rozmawiałem z członkami sztabu. Potrzebowałem od nich informacji zwrotnej, innej perspektywy. Oczywiście, finalnie ja podejmowałem decyzję, ale oni pomagali mi w tym. 

Naprawdę uważam, że to był dobry turniej w naszym wykonaniu. Biorąc pod uwagę małą ilość czasu, jaką mieliśmy na to, by się poznać. I że nie byliśmy w najmocniejszym możliwym zestawieniu. Bo zespół z Leonem i bez niego to inny zespół. Ale daliśmy radę. Zacięte mecze i zwycięstwa nad USA i Brazylią w ćwierćfinale i półfinale kosztowały nas dużo. Bardziej emocjonalnie niż fizycznie, a potem trzeba było jeszcze grać dalej. Wciąż jest we mnie to rozczarowanie, ale jest coraz mniejsze. Myślę, że świetny wynik w igrzyskach pomoże mi z tym (śmiech).

A 8 maja to rozczarowanie może się jeszcze tlić?

– Nie, nie będzie na to czasu. Teraz mam czas, by o tym myśleć. Spisałem wszystkie notatki dotyczące MŚ. Chcę czerpać z nich naukę i wyciągać wnioski na przyszłość.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł“Działamy szybko”. Prezes TK zabrała głos ws. noweli ustawy o SN
Następny artykułOddajemy krew nie dla siebie, choć też możemy jej potrzebować [ Wiadomości ]