Trudno było się dziwić Nikoli Grbiciowi, gdy pod koniec meczu z Belgią wzdychał z rezygnacją i przymykał oczy. Wyszarpane 3:2 zwycięstwo powinno ukazywać się w wyszukiwarce Google, gdy ktoś będzie wpisywał hasło “mecz-męczarnia”. Tyle że trudno być zaskoczonym, bo taki możliwy scenariusz zapowiadał trener Polaków jeszcze przed wylotem do Chin, a już po zdobyciu mistrzostwa Europy. W drodze po ten tytuł Biało-Czerwoni w 1/8 finału pokonali właśnie Belgów. Po trzech tygodniach znów się z nimi zmierzyli. W spotkaniu z jednej strony o dość odmiennym przebiegu, ale jednak całkiem podobnym.
Największy rywal Polaków? Jest po tej samej stronie siatki. Frustracja drużyny Grbicia
– Naszym głównym przeciwnikiem w tym turnieju będziemy my sami, a nie zawodnicy po drugiej stronie siatki. Jeśli utrzymamy swój poziom, to wygramy. Ale to nie będzie łatwe. Zaczęliśmy zgrupowanie 8 maja, a teraz jest koniec września. Trudno utrzymać wysoki poziom przez długi czas – podkreślał Grbić, gdy na początku tygodnia rozmawiał w Spale z grupą dziennikarzy.
Zwracał też uwagę na inny aspekt – dla niektórych drużyn, z którymi Polacy będą mierzyć się teraz w Xi’an, ten turnieju kwalifikacyjny to praktycznie jedyna szansa wywalczenia przepustki na igrzyska. Bo w przypadku światowego rankingu (to druga opcja, która wyłoni pozostałych uczestników w przyszłym roku) są raczej na straconej pozycji. Ewentualnie mogą też być dodatkowo zmotywowani szansą na powalczenie z liderami tego zestawienia, by zdobyć cenne punkty.
To wszystko było widoczne od początku spotkania z Belgami. Gra Polaków mocno falowała. Raziła zaś przede wszystkim nieskuteczność w ataku. To – tak jak i słabszą zagrywkę – częściowo można wytłumaczyć tym, że był to ich pierwszy mecz w tej hali. Dodatkowo, z powodów logistycznych zrezygnowali z porannego treningu (jak podawali komentatorzy telewizyjni, musieliby wyjechać o godz. 7 rano, by zrobić tam rozruch, a mecz grali o 16 miejscowego czasu).
Ale i tak po minach Grbicia i samych zawodników widać było, że tak wielka nieskuteczność i mnożące się błędy ich samym mocno frustrowały. Aleksander Śliwka skrzywił się mocno po jednej z zepsutych zagrywek, choć najbardziej wszyscy przed telewizorami skrzywili się, widząc, że nie skończył żadnego z siedmiu ataków w pierwszym secie. Potem nowy kapitan zespołu (z powodu kłopotów zdrowotnych nie ma w składzie Bartosza Kurka) podbudowywał zniechęconego własną pomyłką Tomasza Fornala.
Po pierwszym wyraźnie słabszym secie wydawało się, że Biało-Czerwoni uporali się z kryzysem, ale od czwartego znów wróciło kopanie pod sobą dołków. Trzeba oddać Belgom, że świetnie grali w obronie, długie fragmenty dobrej gry notowali 20-letni atakujący Ferre Reggers i starszy o 11 lat przyjmujący Sam Deroo. Ale w końcówce czwartej partii Polaków pogrążyły też błędy własne. To dlatego Grbić wtedy wzdychał ciężko i przymykał oczy.
– Jeśli tylko zdarzy nam się zlekceważyć któregokolwiek z przeciwników, to może być jak w meczu ME z Danią, gdzie nagle w pierwszym secie na tablicy pojawia się wynik 12:17. Myślę, że wszyscy pamiętamy takie nauczki. To jest wielkie niebezpieczeństwo, bo jeśli doprowadza się do gry na przewagi z jakimkolwiek rywalem, jest ryzyko, że ktoś od nich pójdzie na zagrywkę, zagra 120 km/h w linię i nic się z tym nie zrobi. Dlatego trzeba być bardzo czujnym i zwracać uwagę na wszystkie elementy od początku każdego seta – mówił ostatnio libero Paweł Zatorski w rozmowie ze Sport.pl.
Aż tak ani razu Belgowie nie odskoczyli, ale dwukrotnie Polacy przegrali końcówki. W przypadku pierwszego seta ważny punkt zdobył wtedy Seppe Rotty, który zagrywką ustrzelił właśnie Zatorskiego.
Kochanowski nie mógł się uśmiechnąć jak w poprzednim meczu z Belgią. Ile lat z życia stracił Grbić?
Gdy potem gra zaczęła się układać, to pojawiło się nieco więcej luzu i uśmiechu. Środkowy Jakub Kochanowski w końcówce drugiego seta cieszył się bardzo z udanej obrony jeszcze w trakcie akcji. Wtedy mógł sobie na to pozwolić, bo wicemistrzowie świata prowadzili 24:19.
W tej części meczu Kochanowski był siłą napędową mistrzów Europy. Od początku – jako jedyny obok Łukasza Kaczmarka – świetnie radził sobie w ataku. Kończył kolejne próby z miną killera. Gdy Belgowie doprowadzili do tie-breaka, to i on miał już nietęgą minę. Nie było wtedy mowy o uśmiechu, jaki posłał Samowi Deroo pod koniec meczu 1/8 finału ME, gdy go zablokował w pojedynkę. O tamtej akcji mówił potem, że wtedy wiedział już, że Polacy raczej nie przegrają, a jego były klubowy kolega zdał sobie sprawę, że jego zespół raczej nie wygra. W sobotę do końca faworycie nie mogli czuć się bezpieczni.
– Spodziewam się, że będzie to wyglądało jak dwa ostatnie sety 1/8 finału – rzucił przed sobotnim występem Grbić na antenie TVP Sport.
I miał rację. Choć wtedy bardzo dużo punktów Polacy zdobywali blokiem. Wówczas w hali w Bari 18 razy puszczano charakterystyczne “monster block” po udanych akacjach w tym elemencie Biało-Czerwonych. Tym razem było ich znacznie mniej, bo siedem. Ale znaczenia niektórych nikt nie może podważyć. W ten sposób zapewnili sobie pierwszą piłkę meczową i w ten sposób nieco później zakończyli ten dreszczowiec. Po emocjonującym ćwierćfinale ME z Serbami Grbić mówił, że stracił pięć lat życia. W sobotę raczej aż tak źle nie było, choć konkretną dawkę nerwów też dostał. Pozostaje liczyć, że w kolejnych dniach jego zawodnicy będą nieco bardziej litościwi.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS