A A+ A++

Żartobliwie można powiedzieć, że polskim siatkarzom nie wypadało wręcz zakończyć turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk w Xi’an inaczej niż zwycięstwem w pięciosetowym dreszczowcu. Mówiąc już bardziej poważnie – kibice patrzący na to, jak męczą się w meczu z Chińczykami, męczyli się razem z nimi. Potwierdziły się też wcześniejsze przypuszczenia – po ostatniej piłce wszyscy poczuliśmy wielką ulgę. Z wywalczenia awansu cieszyliśmy się już po sobotnim zwycięstwie z Argentyną, choć wtedy westchnień ulgi też nie brakowało. Dzień później poza ulgą, że to już koniec męczarni, została jeszcze radość z przedłużenia serii wygranych spotkań (24), ale przede wszystkim z tego, co Biało-Czerwonym udało się osiągnąć w tym długim sezonie.

Zobacz wideo
Co z premiami dla siatkarzy? “Nie ma co liczyć na to, co w piłce”

Główny przeciwnik Polaków? Oni sami. Pochwała i “ale”

Pierwsze tegoroczne zgrupowanie Polaków rozpoczęło się 8 maja. W niepełnym składzie, bo wówczas zjechało się do Spały tylko 16 z 30 powołanych przez Grbicia zawodników (kolejni tradycyjnie dołączali w późniejszych terminach). Dokładnie pięć miesięcy później 14 graczy ze składu na turniej kwalifikacyjny do igrzysk mogło wznieść w górę ręce i powiedzieć z ulgą: “Wreszcie”. Bo krzyczeć raczej nie mieli już pewnie siły.

Od początku było wiadomo, że to będzie długi i ciężki sezon i powtarzał to zarówno szkoleniowiec, jak i siatkarze. Ale gdy się ich obserwowało i słuchało w ostatnich dniach, można było odnieść wrażenie, że ostatni etap dał im się mocniej we znaki, niż zakładali. Trudno zliczyć, ile razy przez minione dziewięć dni Grbić wzdychał, spuszczał głowę czy zakrywał twarz dłonią, gdy patrzył na kłopoty swojej drużyny z teoretycznie trochę lub znacznie słabszymi rywalami. Choć przewidywał to tuż przed wylotem do Chin, a ponad tydzień po zdobyciu mistrzostwa Europy.

– Naszym głównym przeciwnikiem w tym turnieju będziemy my sami, a nie zawodnicy po drugiej stronie siatki. Jeśli utrzymamy swój poziom, to wygramy, ale to nie będzie łatwe. Zaczęliśmy zgrupowanie 8 maja, a teraz jest koniec września. Trudno utrzymać wysoki poziom przez długi czas – zwracał wtedy uwagę.

Po trudnym fizycznie i emocjonalnie ćwierćfinale ME z Serbami mówił, że stracił pięć lat życia. Ile stracił przez minione dziewięć dni – trudno powiedzieć, ale pewnie też trochę. Bo gra Polaków mocno falowała, a w meczach z Belgią i Kanadą dosłownie uciekali katu spod topora (w obu było 17:15 w tie-breaku). Po wspomnianym ćwierćfinale z Serbią Grbić mówił o zaletach wygrywania spotkań, w których wychodzi się z trudnych momentów. Użył lubianego bardzo przez siebie określenia o wytwarzaniu się wówczas w zespole przeciwciał, co procentuje w kolejnych meczach. W przypadku turnieju w Xi’an jednak raczej nikt o tym nie myślał – chodziło o to, by tylko wygrać i zachować jeszcze trochę sił na kolejne spotkania.

Mecz z Chinami był dla Biało-Czerwonych 40. występem w tym sezonie, a 31. o stawkę. Bilans w spotkaniach o punkty mają świetny – przegrali tylko dwa w fazie interkontynentalnej Ligi Narodów. Na początkowym etapie tych rozgrywek trener oszczędzał większość podstawowych zawodników, którym dał odpocząć po długim sezonie klubowym. Wtedy w składzie było sporo nowych twarzy, a zestawienia meczowe były dość eksperymentalne. Efektem była nierówna gra i czasem mocniejsze słowa szkoleniowca podczas przerw. Dokładnie tak samo, jak w ostatnich dniach. 

O czym jeszcze – poza wytwarzaniem przeciwciał – często wspomina Grbić? Po każdym meczu przypomina od razu swoim siatkarzom o kolejnym celu. Zawodnicy wręcz ze śmiechem przyznają, że jego stała zasada to pochwała za zwycięstwo, po której zawsze pojawia się jakieś “ale”. Tak też było, gdy wrócili do Spały kilka dni po zdobyciu ME.

– Jeden do jednego to się wydarzyło. Pogratulował nam jeszcze raz tego zwycięstwa, a potem wymienił kilka rzeczy, na których musimy się skupić i które może nie do końca działały tak, jakby sobie tego życzył – opowiadał niedawno Sport.pl Jakub Kochanowski.

Po piątkowym zwycięstwie nad Argentyną (3:1), które bardzo mocno przybliżyło Polaków do wyjazdu na igrzyska, Grbić tradycyjnie zebrał zawodników na środku boiska. – Zostały jeszcze dwa – rzucił wtedy krótko z poważną twarzą, czym nawiązał do ówczesnej liczby meczów pozostałych do rozegrania.

Dzień później – w wywiadzie dla Polsatu Sport po awansie – zaznaczył, że wciąż zależy mu na tym, by zawodnicy zachowali koncentrację do końca turnieju. Zdawał sobie jednak też sprawę, jak może to być odbierane i zaśmiał się krótko, zanim powiedział:

– Wiem, jeszcze jeden ważny, trudny mecz. Ale to już ostatni w tym sezonie – dodał. W podobnym stylu przemawiał później do zawodników w szatni. W niedzielę wyjątkowo nie musiał im przypominać o kolejnym spotkaniu w tym sezonie.

Grbicia czeka olimpijski debiut. Polacy jak Turczynki. Spokojny zwykle Serb jednym pytaniem się zdenerwował

Dla 50-latka wywalczenie biletu do Paryża też ma wyjątkowe znaczenie. Jako zawodnik brał udział w igrzyskach czterokrotnie – w Sydney wywalczył złoto, a w Atlancie brąz. Jako trenera za rok czeka go olimpijski debiut – gdy prowadził własną drużynę narodową, dwukrotnie nie zdołał się z nią zakwalifikować. W 2019 roku, w walce o przepustkę do Tokio, Serbowie pogrzebali swoje nadzieje w eliminacjach w Bari. W tej samej hali, w której we wrześniu Polacy wygrali mecz 1/8 finału i ćwierćfinał ME. Ten ostatni, jak już było wspomniane, właśnie z Serbami.

Przed wylotem do Chin Grbić powtarzał też, że jego zawodnicy muszą zapomnieć o wcześniejszych sukcesach z ostatnich miesięcy. Jednocześnie jednak przyznał, że mają one także działanie motywujące.

– Wygrywanie trofeów to potwierdzenie tego, że droga, którą obraliśmy, była dobra. Mogę opowiadać siatkarzom najlepsze historie motywacyjne, podpierać je przykładami innych zespołów, ale jeśli samemu się nie wygrywa, to nie ma to aż takiego efektu. Niewiele drużyn wygrało dwie imprezy w sezonie, ale znowu musimy teraz o tym zapomnieć – zaznaczał.

Mimo ciężarów w Chinach Polacy zakończyli sezon w wymarzony sposób – do triumfu w LN i złota ME dołożyli kwalifikację olimpijską. Tym samym powtórzyli tegoroczny wyczyn tureckich siatkarek.

Grbić od początku nastawiał się w tym sezonie na korzystanie z szerokiej kadry i kłopotu bogactwa. To w dużym stopniu pomogło przetrwać niedawne męczarnie w Chinach. Kłopot ten był tak duży, że szkoleniowiec nie mógł zdecydować się, kogo z piątki przyjmujących – Aleksander Śliwka, Wilfredo Leon, Tomasz Fornal, Bartosz Bednorz i Kamil Semeniuk – skreślić przed finałami LN i ME. Do tego stopnia miał z tym problem, że na pytanie dotyczące składu po Memoriale Wagnera spokojnie zwykle odpowiadający Serb zareagował nieco bardziej emocjonalnie.

– Dlaczego to takie ważne? Dlaczego to takie ważne, by znać te 14 nazwisk? Dowiecie się tego, ale dlaczego musicie wiedzieć to teraz? – zwrócił się wtedy do dziennikarzy.

Ostatecznie wówczas – jak przy turnieju finałowym LN – zostawił w składzie całą piątkę, kosztem jednego środkowego. Ten sam manewr powtórzył w kwalifikacjach olimpijskich. Czy może zrobić to również w przypadku igrzysk? Trudno to całkowicie po tym sezonie wykluczyć, ale warto pamiętać, że skład na turniej olimpijski jest tylko 12-osobowy.

– Nawet nie chcę sobie wyobrażać przyszłego roku – rzucił przed ME Grbić, czym odniósł się do skali trudności kolejnych wyborów personalnych.

Jak zdrowo myśleć o igrzyskach

Jego tegoroczne plany nieraz weryfikowały kłopoty zdrowotne. Po LN do końca sezonu wypadł środkowy Mateusz Bieniek. Od półfinału tych rozgrywek z powodu problemów zdrowotnych nie grał kapitan Bartosz Kurek, który w ME pojawiał się na boisku w ograniczonym mocno stopniu, a w Chinach w ogóle go zabrakło. Podczas ME dodatkowo pomocą podczas treningów był środkowy Mateusz Poręba, ale przed fazą pucharową rozciął na treningu głęboko palec i wrócił przedwcześnie do domu.

Kłopoty jednych dały szansę potwierdzić swoją wartość innym. Jednym z głównych bohaterów tego sezonu był z pewnością Łukasz Kaczmarek, który od półfinału LN niemal w pojedynkę obstawiał pozycję atakującego. I robił to przez długi czas świetnie. A to, że grał bardzo dużo, dało o sobie jednak znać w Chinach, gdy widać było, że brakuje mu już sił. Na środku z kolei, pod nieobecność Bieńka, błyszczał Norbert Huber – jeden z większych nieobecnych poprzedniego sezonu kadrowego (wyeliminowała go wtedy poważna kontuzja). 

Grbić rok temu nie miał żadnych wątpliwości co do obecności Kaczmarka w drużynie narodowej, choć pierwsze skrzypce na ataku grał Kurek. Wtedy też trener konsekwentnie stawiał w szóstce na Śliwkę, choć nie wszyscy go w tym wyborze popierali. Tego lata obaj byli bardzo cennymi punktami drużyny, bez których trudno było sobie ją wyobrazić. Po tym sezonie zaś na pewno szkoleniowcowi trzeba zapisać w rubryce zasług odbudowę Semeniuka. Po słabym sezonie w Perugii przyjmujący, który wcześniej mocno błyszczał, był cieniem samego siebie. Serb mimo to bardzo często posyłał go tego lata do gry, choć zbierał za to nieraz krytykę, bo 27-latek potrzebował czasu.

– Wiem, że trener obdarzył mnie dużym kredytem zaufania i bardzo się cieszę, że nie zapomniał tego, co się wydarzyło w ubiegłym roku w kadrze. Czy czuję przez to presję lub coś w tym rodzaju? Raczej nie. Bardziej to plusik, takie światełko w tunelu. Gdy trwa ta nasza rywalizacja i jakiś sparing lub mecz LN mi nie wyszedł, to z tyłu głowy było gdzieś tam, że trener we mnie wierzy, pamięta, jak się prezentowałem w tamtym sezonie i wierzy, że potrafię wrócić do tej gry. Myślę, że ten kredyt zaufania, którym mnie obdarzył, powoli spłacam swoją grą – opowiadał Sport.pl Semeniuk podczas ME.

W tym turnieju i w kwalifikacjach kilka razy w ważnych momentach brał na siebie odpowiedzialność i nie zawodził. Jak choćby w niedawnym tie-breaku z Kanadą.

Polacy wrócą więc z Chin z awansem na igrzyska, dzięki czemu w przyszłym roku będą mogli w spokoju szykować się do nich. Bez nerwowego zerkania na światowy ranking. Podczas ME udało im się wreszcie wygrać w tej imprezie po latach ze Słowenią (przegrali z nią m.in. dwa poprzednie półfinały), teraz pora, by rozprawili się z klątwą ćwierćfinału igrzysk. Od 2004 roku bowiem zawsze żegnają się z nimi na tym etapie.

Kochanowski wspominał w niedawnym wywiadzie, że o wadze olimpijskiego ćwierćfinału z ogromnym wyprzedzeniem cały czas przypominał Biało-Czerwonym ich poprzedni trener Vital Heynen. Grbić ma zaś inne nastawienie.

– Droga do sukcesu nie prowadzi w taki sposób, by codziennie myśleć o finale igrzysk. Trzeba się skupiać na bieżących sprawach – na budowaniu formy, na poprawianiu szczegółów, i tylko tak można dojść do wysokiej formy, która jest potrzebna do osiągnięcia sukcesu. Myślę, że ta grupa od dwóch lat żyje w ten sposób i nie spodziewam się, by to się zmieniło – ocenił Kochanowski.

Ale – jak z kolei relacjonował nam Paweł Zatorski – wszyscy kadrowicze mają w głowie myśl o tej imprezie. Obecny szkoleniowiec też od tego nie ucieka, a wręcz przeciwnie.

– Tak naprawdę też od początku przygody z nami wspomniał, że to jest nasz cel. Mówił, że jeżeli chcemy myśleć w ogóle o medalu olimpijskim, o walce o najwyższe trofea w tym turnieju, to od pierwszego dnia współpracy musimy się zachowywać, jakbyśmy rzeczywiście zasługiwali na taki medal. Myślę, że to jest właściwa droga. Nie obudzić się na tydzień czy miesiąc przed turniejem, że nagle musimy się przygotować i mentalnie zachowywać jak prawdziwi zwycięzcy. Tylko tak naprawdę dawać z siebie od pierwszego dnia zgrupowania – które odbyło się trzy lata przed igrzyskami – wszystko, co możemy, być w pełni dyspozycyjni. Tego wymaga od nas trener i myślę, że każdy z nas, niezależnie od roli w zespole, tak do tego podchodzi – zaznaczył doświadczony libero.

Być może więc jednak Grbić zachował swoją tradycję i po zakończeniu kwalifikacji olimpijskich powiedział zawodnikom: “Dobra robota. Ale pamiętajcie, że nasz główny cel jest w przyszłym roku”.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułGdzie nie będzie prądu 9 października w Wielkopolsce?
Następny artykułWYŁĄCZENIA PRĄDU 09.10 – 15.10