Zagłębienie się w brutalny, ale fascynujący świat Warhammera 40,000 to jak powrót do domu dla tych, którzy kochają nieustanną akcję i epickie bitwy. „Warhammer 40,000: Space Marine II” nie tylko kontynuuje tradycje swojego poprzednika, ale podnosi poprzeczkę, wprowadzając nowe mechaniki, intensywniejsze walki i głębszą fabułę.
Od samego początku, gdy wcielamy się w Kapitana Titusa, czujemy, że jesteśmy w środku epickiego dramatu. Grę rozpoczyna misja „Voidsong”, która stanowi punkt centralny opowiadanej fabuły. W tej misji, razem z Titusem, towarzyszymy jego braciom z Ultramarines – Chaironowi i Gadrielowi. Atmosfera jest ciężka i mroczna, a każda walka to brutalna symfonia chaosu. Egzekucje, które pamiętamy z pierwszej części, powracają w jeszcze bardziej satysfakcjonującej formie. W momencie, gdy bohater rozrywa obcych na kawałki, czujemy niesamowitą moc i brutalność tego świata.
Space Marine II ma trudne zadanie, bo musi powtórzyć wielki sukces poprzednika. Tej wyjątkowo skomplikowanej misji podjęło się Saber Interactive, które ma dość zwariowaną historię (ekipa odpowiedzialna jest między innymi za port Wiedźmina 3 na Switcha). Przed moim pierwszym kontaktem z grą byłem dość sceptyczny. Po czterech godzinach w trybie jednoosobowym i kooperacyjnym, nie tylko uważam, że deweloperzy świetnie sobie poradzili, ale stworzyli także coś jeszcze bardziej autentycznego dla uniwersum Warhammera 40,000. To istny opad szczeny, a zarazem jazda bez trzymanki z poczuciem brania udziału w epickiej bitwie o wolność.
Space Marine to ogromny behemot, który ma ponad 3 metry wzrostu i prawie tyle samo szerokości
Tytułowi “Marines” w najnowszym Warhammerze poruszają się jak pociągi towarowe, z posturą przemysłowej zamrażarki i inteligencją emocjonalną przeciętnego zombie. Nie znają odwrotu, nie poddają się, a ich codzienność to walka z najgorszymi koszmarami. Lojalni żołnierze Cadian krzątają się wokół nas. To zwykli ludzie, którzy stanowią znakomite odniesienie do skali, gdy beztrosko przewyższamy ich wzrostem. Tu łatwo można się poczuć arcybogiem brutalnego środowiska. Wkraczamy na pole bitwy i dostrzegamy w oddali niewyobrażalnie ogromne miasto. Budynki sięgają nieba i rozciągają się we wszystkich kierunkach. Z naprzeciwka zmierzają Tyranidzi, których liczebność sięga aż po horyzont. Dostrzegamy bestie, które nimi dowodzą – wielkie góry mięśni pozbawione moralności.
To właśnie esencja tej gry. Na samym początku poczułem, że jestem potężną siłą całej ludzkości, by za chwilę wytracić rezon i schować odwagę do kieszeni. Kapitan Titus to ledwie drobny pyłek w całej tej wojnie, a świat Warhammera pełen jest straszniejszych, potężniejszych istot gotowych w każdej chwili przedrzeć się przez moje barykady. Walka podąża tymi samymi torami. To niebezpieczna fantazja mocy. Jestem uzbrojony w karabin wielkości wagonu kolejowego i miecz, który jest jednocześnie piłą łańcuchową. Przemykam przez mniejsze hordy wrogów jak rozgrzany tasak przez świeże mięso. Ale wśród roju są cięższe jednostki — snajperzy strzelający globami świecącego jadu, wojownicy z zabójczymi kościanymi mieczami, kameleonowi drapieżnicy i gigantyczne karnifeksy, które przewyższają nawet Titusa. Kiedy zaczynam dostawać ciosy, nie ma osłony, do której można by się wycofać. Muszę napierać, a to zmusza mnie do bycia coraz bardziej agresywnym.
Warhammer 40,000: Space Marine II – galeria zdjęć
O ile walka jest mięsista, krwawa i satysfakcjonująca, to są tu także pewne niedociągnięcia. System parowania ciosów bywa niespójny. Czasami wyświetla szalenie jaskrawe ostrzeżenia przed ciosem, a innym razem po prostu czeka, aż zauważysz ten jeden nadchodzący atak wśród fali tańczących uderzeń. Twórcy trochę też skąpią amunicji czy granatów. Gdy stoję moim gigantem w samym środku okrutnej wojny, wyposażony w śmiercionośną mega-broń, chcę po prostu szaleńczo strzelać, nie martwiąc się o pusty magazynek. Ale to wszystko są rzeczy, które można poprawić przed premierą lub w kolejnych aktualizacjach. Ogólny rytm i odczucie walki są tak sugestywne, że te drobne wpadki nie mają większego znaczenia.
Kluczowe są mordercze egzekucje. Gdy wróg jest oszołomiony, można do niego podbiec i uruchomić atrakcyjną animację tańca śmierci. Zazwyczaj bestię rozrywamy “gołymi” rękoma, albo przebijamy ją na wylot własnymi pazurami. Pozwala to odzyskać pasek pancerza blokujący nadchodzące ciosy. Szczególnie podoba mi się fakt, że nasi komputerowi towarzysze celowo nie wykonują egzekucji do ostatniej możliwej chwili, dając nam trochę przestrzeni na podjęcie decyzji.
Kampania wydaje się wciągająca i szczegółowa, chociaż nie widziałem zbyt wiele, więc trudno mi napisać coś więcej. Za to misje kooperacyjne idealnie wpisują się w szerszą narrację głównego wątku. Jedno z dostępnych zadań wymaga, żebyśmy wraz z dwoma towarzyszami odnaleźni tyrana roju, czyli śmiertelnie groźnego super-tyranida, który kontroluje rój paranormalnymi, mentalnymi mocami. Tylko od nas zależy, w jaki sposób go zatłuczemy. Szukanie drogi do realizacji tego celu było bardzo satysfakcjonujące. Gra stosuje system klas, aby wyróżnić swoich żołnierzy. Każdy typ Marine ma dostęp do różnych zestawów wyposażenia oraz zdolności specjalnej, która odnawia się co pewien czas.
Taktyczny “Space Marine” to wszechstronny żołnierz z elastycznym ekwipunkiem, który może również podświetlić pobliskich wrogów za sprawą skanera, czyniąc ich bardziej podatnymi na ataki. Z kolei “Assault” Marine to jego przeciwieństwo. Jego głównym przeznaczeniem jest walka wręcz, a do środka bitwy może wskoczyć za pomocą odrzutowego plecaka. Jest mobilny, a przy tym wyjątkowo agresywny. W grze znajdziemy też klasę obronną, dysponującą solidną tarczą. Nie zabrakło podstępnego zwiadowcy oraz specjalisty od ciężkiej broni z ogromnym karabinem maszynowym.
Oprawa audiowizualna i dźwiękowa zasługują na duże brawa
To, co naprawdę wyróżnia „Space Marine II”, to imponująca oprawa dźwiękowa, która dodaje surowości każdej bitwie. Obcy dosłownie wyją i przerażająco chichoczą, a ciężka broń potężnie ryczy ponad całym tym zgiełkiem. Nawet nasze kroki odbijają się donośnym echem, co buduje poczucie autentyczności. W końcu kroczymy w cholernie ciężkim, wspomaganym pancerzu. Wizualne i dźwiękowe efekty tej brutalnej, trzecioosobowej rzezi są niemal przytłaczające. Również graficznie to prawdziwa poezja. Doskonale oddaje brutalność i mroczną atmosferę uniwersum Warhammera 40,000. Od samego początku gra bombarduje gracza wizualnym spektaklem – znajdziemy tu ogromne, detaliczne środowiska, które wydają się niemal namacalne.
Nie tylko ludzkie stworzenia, ale też tyranidzi przedstawieni są z niesamowitą dbałością o detale. Animacja ich ruchów zasługuje na uznanie. Wprowadzają zupełnie nowy poziom grozy i napięcia, szczególnie w porównaniu do Orków znanych z poprzedniej części. Twórcy nie skąpili też efektów specjalnych. Krew leci tu z każdej strony, a ciosy zdają się wyjątkowo realistyczne i brutalne. Gdy nasz bohater rozrywa obcych na kawałki, czasem aż mamy ochotę odwrócić wzrok z przerażenia.
Zresztą, Warhammer 40,000: Space Marine II dostarcza mnóstwo zróżnicowanych przeciwników. Hordy obcych świetnie nadają się na mięso armatnie dla naszej gigantycznej piły łańcuchowej, ale gorzej wypadają latający przeciwnicy. Matko, jacy oni są irytujący. To Zoanthropy, lewitujące mózgi krwiożerczych Tyranidów. Ciskają w naszych żołnierzy jakimiś paranormalnymi pociskami, a pokonać je możemy tylko walką wręcz albo specjalnym uzbrojeniem. Dodatkowo potrafią flankować i łączyć się w grupy, wystawiając potężne tarcze, Są skubane tak potężne, że nieco kłóci się to z ideą arcywielkiego behemota, którego kontrolujemy.
Niemniej jednak, dla mnie “Space Marine II” to zabójcza fantazja mocy. Gra spełnia te proste założenia i rywalizuje z najlepszymi strzelankami na rynku. Zapowiada się na niezapomnianą przygodę, pełną krwi, flaków i trupów, z atrakcyjną oprawą wizualną i kapitalnym udźwiękowieniem. Premiera już 9 września na konsolach PS5, XSX/S oraz PC.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS