A A+ A++

Pierwszy Nier na pewno nie zachwycał grafiką. System walki również nie był idealny, ale siłą gry był przed wszystkim unikalny, pokręcony świat napędzany rewelacyjnym scenariuszem, znakomicie wykreowanymi postaciami i muzyką, która sprawiła, że zakupiłem oryginalny soundtrack. A nie robię tego zbyt często. Pierwszego Niera uważam więc za jedną z najbardziej niedocenionych gier na PS3/X360. Jak najbardziej zasłużony sukces NieR: Automata sprawił, że oryginał dostał drugą szansę. Osoby, które ominął zaszczyt jego poznania mogą teraz nadrobić zaległości. Po spędzeniu z grą ponad 12 godzin napiszę tylko jedno – warto.

Pytania i odpowiedzi [aneco]

Za pierwowzór odpowiedzialne było studio Cavia, które niestety pożegnało się już z rynkiem gier wideo. Z kolei za remake odpowiada Toylogic. Chociaż muszę tutaj wspomnieć, że remake remake’owi nierówny. Tytuł na pewno nie doczekał się takiego odświeżenia jak choćby Resident Evil 2, Final Fantasy VII Remake czy nawet Shadow of the Colossus. Z drugiej strony zmiany są na tyle istotne, że nazwanie produkcji remasterem byłoby dla niej bardzo krzywdzące. W kwestii oprawy największe wrażenie robi podbicie klatek animacji z 30 do 60. Przez większość czasu gry stabilnych, chociaż przy większych zadymach trafiło się kilka dropów. Świetnie prezentują się nowe animacje, a cieszyć mogą też ulepszone modele postaci. Szare i rozmazane tekstury otoczenia znane z pierwowzoru nabrały życia i detali.

Tak, otoczenie wyraźnie zyskało na jakości, w czym duża też zasługa znacznie lepszego oświetlenia i cieni rzucanych na elementy świata. Miasta nabrały charakteru, a piękne, majestatyczne widoki upadłej cywilizacji rozciągają się po horyzont, zaskakując bardziej wyrazistą i soczystą paletą kolorów. Można powiedzieć, że niektóre obszary zyskały nowe życie, choć z drugiej strony da się odczuć, że w pewnych elementach, jak choćby geometria obiektów, nie pokuszono się o większe zmiany. Tytuł nie doczekał się też wsparcia 4K, więc grać możemy “tylko” w 1080p. Dziwi też, że nie poradzono sobie z loadingami, które towarzyszą nam nawet podczas wejść do niektórych pomieszczeń w obrębie danego miasta. Ostatecznie NieR Replicant ver.1.22474487139  to gra na pograniczu remeke’u i remastera, jednak z naciskiem na to pierwsze. Nie zrozumieliście? Witajcie w świecie, w którym pytań stawia się więcej niż odpowiedzi.  

O muzyce wspomnę tylko z obowiązku, bo jak pisałem we wstępie, to klasa światowa. Keiichi Okabe ponownie zajął się ścieżką dźwiękową, tworząc zarówno zupełnie nowe kawałki, jak i odpowiednio dopieszczając te z oryginału wliczając mistyczny wokal Emi Evans. Efekt? ponownie piorunujący. Pomijam fakt, że teraz wszystkie postacie, w tym NPC, doczekały się dubbingu, na co w oryginale zabrakło budżetu. Tytuł pozwala nam na wybór jednej z dwóch wersji językowych – angielskiej bądź japońskiej (pierwszy raz w historii). Normalnie z zamkniętymi oczami brałbym tą drugą, ale nie tym razem. Dlaczego? W angielskiej na pierwszy plan wysuwa się Grimoire Weiss, towarzysząca nam gadająca książka, która przemawia głosem Liama O’Briena. I przemawia Oscarowo. Raz. Weiss jest złośliwy, arogancji, sarkastyczny, często rzuca aluzjami do bohatera i innych postaci, potrafi się przekomarzać z Nierem w trakcie walk z bossami i ma genialny, brytyjski akcent. Dwa. W trakcie przygody dołącza do nas Kaine. Dziewczyna tak oryginalna, że ciężko ją zakwalifikować do jakichkolwiek norm jeśli chodzi o płeć piękną w grach. Wulgarna, agresywna, rzuca miechem na lewo i prawo, czasami ciężko ją nawet lubić, ale ten jej charakter budowany jest między innymi przez świetny głos Laury Bailey. Dodajmy, że głosem Niera przemawia między innymi (dlaczego między innymi, nie będę zdradzał) Ray Chase, znany z roli Noctisa z Final Fantasy XV.

Był ojciec, jest brat [an meiso]

NieR Replicant ver.1.22474487139 Wioska

Nier: Replicant Ver. 1 to remake wersji japońskiej gry. Oznacza to jedno – dostajemy tytuł nigdy nie wydany na Zachodzie. W wersji na rynek samurajów głównym bohaterem był brat dziewczynki, którą zabijała tajemnicza choroba. W wersji na Zachód, nazwanej NieR Gestalt, japońskiego bishonena zastąpiono osiłkiem, który funkcjonował jako ojciec dziewczynki. Szczerze? Zabrzmi to może trochę dziwnie, bo zdaję sobie sprawę z tego, że wersja bohatera na nasz rynek miała odpowiadać stereotypowi mięśniaka walczącego ze złem, ale osobiście wołałem relację ojciec – córka niż brat – siostra. Być może ma na to wpływ fakt, że dziś sam jestem ojcem i odbieram to trochę inaczej. Niemniej jednak cała reszta została na swoim miejscu. Czytaj, surrealistyczna, pełna dziwnych postaci, filozoficznych rozważań nad życiem i człowieczeństwem oraz wypełniona całą masą elementów burzących czwartą ścianę opowieść. Opowieść, która jest kamieniem węgielnym dla Automaty. Przynajmniej kilka razy podczas gry miałem ciarki na plecach obserwując zwroty akcji tudzież samo zakończenie historii w oryginale, godne Hideo Kojimy. Chociaż nie. Yoko Taro stworzył tak unikalną wizję świata, wywodzącą się jeszcze z serii Drakengard, że porównywanie jej do innych gier byłoby tu niestosowne.

System walki doczekał się kilku usprawnień, zwłaszcza pod kątem animacji. Wygładzono go i lekko usprawniono, by bliżej mu było do Automaty, ale nie ma się co oszukiwać – sama walka w zwarciu nie ma takiej głębi jak w przypadku sequela, gdzie za element ten odpowiedzialne było Platinum Games. Wciąż mamy ataki odpowiedzialne za lekkie i mocne szlagi, mozliwość turlania się, blokowania i parowania ataków (chociaż ciężko wyczuć tu czasem okienko, w którym mamy się zmieścić). Mashowanie przycinków nie niesie za sobą praktycznie żadnych kar, więc można szlachtować wrogów wykorzystując do tego różne bronie – od lekkich mieczy, po dwuręczne, masywne ostrza, na włóczniach kończąc. Czuć moc zadawanych ciosów, ale jest to dość prosty system nawet jeśli na plus można zaliczyć możliwość zmiany broni w locie. Zabawę ubarwiają magiczne zaklęcia, które możemy odpalać dzięki sojuszowi z gadającą książką – wspomnianym Grimoirem Weissem. Robimy to za pomocą spustów, ale myk jest taki, że im dłużej je przytrzymamy tym mocniejszy jest atak (choć zużyje też więcej MP), a czasami jest to niezbędne do przełamania obrony wroga. W ferworze walki, latających pocisków i momentami szalonej pracy kamery (tak, namierzanie ponownie nie zawsze działa idealnie i czasami uderzamy nie tego wroga, którego chcemy), trzeba uważać i obliczyć na ile nam się to opłaca. W czasie przygody zbieramy też specjalne “słowa”, dzięki którym można ulepszać i modyfikować bronie oraz zaklęcia naszej nadętej książki. Albo gdy nas to przerasta, pozwolić, by za modyfikacje odpowiadała konsola. 

Mimo iż do testów dostałem pełną wersję gry, na bazie której zaktualizuję za jakiś czas ten playtest na recenzję, na ten moment mogę Wam napisać tylko ogólne wrażenia z trzech obszarów. Pierwszy to Junk Heap, znany z oryginału dungeon będący tak naprawdę fabryką wypełnioną nastawionymi bojowo wobec nas robotami. To etap, który wręcz idealnie pasuje do klimatu Nier: Automata. W  tej sekcji walczymy z Weissem u boku w poszukiwaniu pewnej kobiety. To dość powtarzalna lokacja, w której otwieramy kolejne drzwi i złomujemy kolejne fale robotów w podobnych, szaro-burych korytarzach. Względem oryginału zmieniło się niewiele, i tak jak tam ostatecznie musimy stawić czoła bossowi, wielkiemu robotowi, którego skrótowo nazwijmy Geppetto. Walki z bossami są często szalone. To właśnie w pierwszym Nierze twórcy zaprezentowali dynamiczną zmianę kamery podczas walk, gdzie akcja zza pleców potrafi przejść na 2,5D, albo widok z góry. To właśnie tutaj, gatunek slasherów mieszał się ze strzelaninami, gdzie musieliśmy unikać setek wystrzelonych kul albo skakać unikając laserów i innych zabójczych ataków. Dlatego Niera czasami ciężko jest wrzucić do jednego, gatunkowego wora. Aby pokonać Geppetto trzeba być zwinnym i czekać na nadarzającą się okazję, by zaatakować jego łapy. A w późniejszych fazach – wrzucać do otwartej gęby bomby. Tak, bossowie to zdecydowanie jeden z najlepszych elementów Niera jeśli chodzi o gameplay.

Pustkę widzę [ćęiseizd]

NieR Replicant ver.1.22474487139. Walka z bossem

Drugi etap, o którym mogę pisać, rozgrywa się w górskiej wiosce Aerie, której domy zbudowane są na kilku poziomach w ogromnym kanionie. Mieścina jest unikalna nie tylko ze względu na design, ale również społeczność, ksenofobiczną i nastawioną bardzo negatywnie do przybyszów. Rozmawianie z mieszkańcami przez zamknięte drzwi ma niesamowity klimat, który podbija walka ze świetlistą jaszczurką. To kolejny boss, który wymaga od nas zwinności. Tutaj graczowi towarzyszy już Kaine, która dołącza do zespołu. I całe szczęście autorzy gry nie wpadli, zgodnie z panującą dziś modą, na pomysł cenzurowania jest bardzo skąpego ubrania, które po części buduje jej egzotyczny i często niezrozumiały charakter. No może do czasu, gdy poznajemy jej motywację i ciężar, jaki nosi na swoich barkach. Wracając jednak do bossa – jaszczurka nos stop się porusza skacząc w kolejnych fazach walki po platformach z domami wiszącymi setki metrów nad ziemią. Trzeba nie tylko atakować jej kolejne części ciała, ale też regularnie ubijać przydupasów, przemieszczając się po wąskich pomostach między kolejnymi platformami. Oczywiście w rytm chóralnej muzyki pompującej adrenalinę. Na hardzie (w menu są trzy poziomy trudności), prawdziwa rzeźnia.

Ostatnim obszarem, o którym mogę wspominać bez spoilerowania i łamania NDA jest Northern Plains. To duży i dość pusty obszar, jednak dzięki ulepszeniu oprawy pozwalający jeszcze mocniej poczuć klimat upadku cywilizcji. Tak, zgodzę się po części z tym, że w Nierze takich pustych terenów jest dużo, że poza ukrytymi skarbami i kilkoma pobocznymi questami (dość sztampowymi i niemającymi startu do takiego Wiedźmina) nie ma tu za bardzo co robić. A jednak, w tym wypadku cała ta pustka działa jeszcze mocniej na gracza. W tym względzie pierwszy Nier przypomina trochę Shadow of the Colossus, gdzie lokacje, po których się przemieszczamy również pełnią pewną funkcję, rolę w budowaniu opowieści. Atmosfera tych zapomnianych i zrujnowanych przez czas pustkowii jest niepokojąca, wręcz depresyjna, zwłaszcza gdy poznajemy kolejne postacie tego dramatu, jak choćby Emila borykającego się z jeszcze większym brzemieniem niż Kaine. 

Nier: Replicant to bardzo wierny oryginałowi remake, ale już udało mi się wyłapać przynajmniej jeden ważny smaczek, którego nie było w pierwowzorze. Znając Yoko Taro, artysta takich sekretów poukrywał sporo i osoby znające pierwszą część jak własną kieszeń będą miały sporą frajdę z ich odkrywania. Tytuł z pewnością mogę polecić fanom Automaty, którzy mogli czuć się poszkodowani nie znając wydarzeń mających przecież ogromny wpływ na to jak wyglądał świat w kontynuacji Niera. Ale również tym, którzy chcieliby zacząć przygodę z tą niesamowitą marką, ale boją się zapytać. To bardzo specyficzne uniwersum, ale naprawdę warto dać mu szansę. Ja dałem i uważam dwie części Niera za jedno z najlepszych doświadczeń growych jakie dane mi było przeżyć. Zrozumieli? To teraz usiądę na chwilkę przy TEJ fontannie posłuchać pięknego i kojącego nerwy głosu Devoli. Ale tylko na chwi….lkę…..0810081008100810… [tnakilper ot regor], [1,2,3 icęimap einawosak], [ęis jugolyw], [?zsatyzc ot jelad], [ękługip ąnrelohc ęt źew], [!ĘIS ŹDUBO]….

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł​LE piłkarzy ręcznych. Orlen Wisła – Sporting 25:28
Następny artykułŻelazne asteroidy mogą być warte fortunę – NASA zbada największą z nich