Warszawa, budynek Wydziału Wzornictwa ASP przy ulicy Myśliwieckiej tonie w zieleni. Okoliczne parki są piękne, bo to połowa 2013 roku. Dla studentów: końcówka roku. Ola stoi przed wykładowcą. Za chwilę utonie we łzach, na razie ma lekko mokre oczy. Zdruzgotanym tonem błaga siwiejącego mężczyznę o – jak to określa – sylwetce bociana, by w końcu powiedział, co konkretnie trzeba poprawić w projekcie ubrania, który przyniosła na zaliczenie.
Przed momentem przedstawiła kolejną modyfikację i znowu dowiedziała się tylko, że praca jest do niczego. Ale ciągle nie wie, jaka być powinna. Przy poprzedniej wersji za recenzję musiało jej wystarczyć „gówno jak z wesela w Kielcach”. Innym razem projekt był „tandetą jak z Rossmanna”.
Teraz Ola znowu jest zagubiona. Stoi przed nauczycielem akademickim i prosi o wsparcie. – Nawet na mnie nie spojrzał. Pisał coś na telefonie oparty o stół i rzucił tylko „skończyłem z panią rozmawiać” – wspomina Aleksandra Łukasiewicz (studentką Katedry Mody była w roku akademickim 2012/13). Wyszła wtedy z sali i poszła się wypłakać.
Tylko czy słowo „zagubiona” jest wystarczające? Nie jest. Oznaczałoby, że studentce jest trudno, ale gdzieś z tyłu głowy wie, że z tej sytuacji da się wybrnąć. Że musi się przyłożyć i da radę. Więc nie, tamta Ola nie jest zagubiona. Tamta Ola od niemal roku na ASP żyje w przekonaniu, że jest beznadziejna, do niczego się nie nadaje, że jej pomysły to „wiocha, a nie sztuka”. Psycholog mówi, że dziewczyna jest zdekompensowana. Ona mówi „kompletnie rozjebana”.
Bez klasy
Zobaczyć swoje nazwisko na króciutkiej liście przyjętych do szkoły dla wybranych, to euforia. Najstarsza uczelnia artystyczna w kraju ma dziś niecałe półtora tysiąca studentów, gdy mieszczący się po drugiej stronie Krakowskiego Przedmieścia Uniwersytet Warszawski ponad 45 tysięcy. Lista najwybitniejszych absolwentów stołecznej ASP zajmuje kilka stron i zaczyna się od Abakanowicz. Potem są między innymi Edward Dwurnik, Antoni Krauze, trzech Młodożeńców, Roman Opałka.
Barbara R. miała 18 lat, gdy przeżyła to uniesienie, bo zobaczyła swoje nazwisko wśród 12 przyjętych do Katedry Mody. Potem jej emocje już tylko szorowały po dnie. Po kilku dniach na uczelni zrozumiała, że wykładowcy oczekują od studentów kompletnej rezygnacji z życia towarzyskiego.
– Usłyszeliśmy, że nie powinniśmy się z nikim spotykać, bo nie ma na to czasu. Rzeczywiście, terminy na oddanie projektu potrafiły być ekstremalnie krótkie – wspomina. Typowe zadanie: zrobić cały szkicownik. Termin: na jutro.
Proces oceniania prac? – Wykładowca brał po kolei książki ze zrobionej przez nas sterty i każdą rzucał o ścianę. Krzyczał, że te prace są gówno warte, że nikt z nas nie powinien tu studiować – opowiada Barbara.
Grupa usłyszała, że dokładniej przejrzane zostaną tylko te szkicowniki, które przetrwają zderzenie z murem. „Test rzutu” nie był niczym zaskakującym, bo szeroki repertuar zachowań wykładowcy obejmował też cięcie całego uszytego stroju, darcie go, wyrzucanie przez okno lub do śmietnika.
– Koleżanka z roku musiała wygrzebywać swoją pracę z kontenera na oczach prowadzącego zajęcia – mówi Barbara. Jak u wszechwładnego, impertynenckiego i przemocowego jurora z żenującego telewizyjnego „talent show”, tyle że bez wielkiej widowni.
Bez godności
Katedra Mody powstała w 2010 roku, by – jak można przeczytać na stronie internetowej uczelni – „prowadząc badania z historii mody i ubioru, teorii kultury, literatury, filmu i sztuk plastycznych oraz poznając idee i kierunki współczesnego kształcenia uniwersyteckiego, wprowadzać modę w świat nauk społecznych i humanistycznych, traktując ją jako niezbywalną część kulturowego dorobku współczesnego świata”. Gdy na jaw wyszła afera w łódzkiej filmówce, byli i obecni studenci Katedry zaczęli wymieniać się wspomnieniami z ASP. Ktoś napisał, że u nich przecież zawsze było tak samo. Inni potwierdzali, opisywali swoje doświadczenia. Wynika z nich, że nowoczesne kierunki kształcenia uniwersyteckiego wcale nie są tak bliskie wykładowcom „od mody”, jak to deklarują.
Były student pisze, że na zajęciach, niedługo po rozpoczęciu nowego roku akademickiego, prowadzący podzielił jego grupę na pół. Jedni mieli usiąść po lewej, drudzy po prawej. Usłyszeli, że ci po jego lewej to osoby, które ów wykładowca zostawiłby na studiach, a ci po prawej to te, które z miejsca by wyrzucił, gdyby tylko mógł. Nikt nie ośmielił się zareagować i przeciwstawić. Także opisujący scenę chłopak, choć był w grupie uznanych za lepszych.
Część wspomnień to posty publiczne, więc Dziekan Wydziału Wzornictwa ASP, pod którym funkcjonuje Katedra Mody, opublikował list otwarty.
Jest w nim „smutna konkluzja”, że uczelnia „zawiodła jako instytucja edukacyjna, która poza uczeniem ma obowiązki w zakresie wychowania i kształtowania młodych ludzi”. Ale wcześniej w tym samym liście można przeczytać, że Katedra Mody kształci bardzo dobrze, co potwierdzają sukcesy wielu absolwentów. „Jednak, jak dowiadujemy się z wpisów, niektóre z tych osób odczuwają czas spędzony na ASP jak okres traumatyczny, który wymagał w kilku przypadkach terapii psychologicznej. Należy wyjaśnić, na ile było to skutkiem zdarzeń na Katedrze Mody, a na ile reakcją wyjątkowo wrażliwych osób na inne okoliczności życia” – pisze dziekan.
Co na to Barbara R.? Ona – podobnie jak Aleksandra Łukasiewicz – również ma w pamięci indywidualną rozmowę z wykładowcą. Nie żeby jedynym, który traktował studentów z góry, ale tego nazywa „najbardziej okrutnym”. Było to po weekendzie ciężkiej pracy Barbary nad ubraniami. Szyła przez całe noce, była skrajnie przemęczona.
– Poprosił mnie na rozmowę. Usłyszałam, że przez weekend pewnie się obijałam, że nie traktuję niczego poważnie i nie rozumiem niczego, co się do mnie mówi. Zebrało mi się na łzy, ale ponieważ nikt z nas nie chciał pokazywać słabości, bo zazwyczaj było to później przez wykładowców wykorzystywane, pobiegłam się rozpłakać do łazienki. Z kabiny wyszła wtedy dziewczyna studiująca na innym kierunku. Jak tylko zobaczyła, w jakim jestem stanie, zapytała tylko, czy jestem z Katedry Mody – relacjonuje dziewczyna.
Inna była studentka wspomina: częstym widokiem w szkole był płacz, mieliśmy nawet specjalną przestrzeń nazwaną pokojem płaczu. Duża część z nas była na antydepresantach.
Czytaj też: „Jesteś g****m, nigdy nic nie osiągniesz”. Aktorki opowiadają o przemocy w szkołach teatralnych
Bez pamięci
Przemoc psychiczna, szczucie i fizyczne przytłaczanie studentów ilością pracy ponad ludzkie możliwości nie było na ASP domeną jednego człowieka. Fakt, w większości relacji jest pierwszoplanowy czarny charakter. Ale we wspomnienieniach upokorzeń, zarywania nocy nad projektami i przemęczenia pojawia się wiele nazwisk wykładowców. Według Aleksandry Łukasiewicz takie działanie w Katedrze Mody miało charakter systemowy. Tylko pojedynczy nauczyciele akademiccy zachowywali się inaczej lub próbowali coś z tym problemem zrobić.
O mobbing i przeciążanie studentów pracą „Newsweek” zapytał Janusza Noniewicza, Kierownika Katedry Mody. Odpowiedział, że relacje studentów i byłych studentów są mu znane i z uwagą się im przygląda, a Akademia rozpoczęła w związku ze sprawą procedury wewnętrzne.
Chcieliśmy również wiedzieć, czy Noniewicz rozpoznaje w tych relacjach własne zachowania wobec studentów. Odpisał, że na razie nie może odnieść się do naszych pytań.
„Jestem bowiem zainteresowany dokładnym i przejrzystym wyjaśnieniem wszelkich spraw, wynikających z pojawiających się wpisów personalnych. Jedne z nich należy sprawdzić w oparciu o wspomnienia obu stron, ale są i takie w których być może dochodzi do złamania prawa i próby świadomego wyrządzenia szkody konkretnym pracownikom. Przyglądam się więc im uważnie przy udziale prawników” – pisze Janusz Noniewicz.
Zapewnia też, że nie przypomina sobie, jakoby kiedykolwiek dopuścił się wobec kogokolwiek mobbingu czy innego intencjonalnego działania na szkodę studentów czy studentek. „Przyglądam się natomiast tym głosom i weryfikuję je, by zrozumieć punkt widzenia tych, którzy czują się pokrzywdzeni. Chcę bowiem powiedzieć, że słyszę głosy Studentów i Studentek, i ich nie lekceważę, a moją postawę wobec wszystkich tych, którzy odczuwają żal do mnie lub do całej szkoły wyraziłem w liście otwartym” – odpisał w mailu do „Newsweek” kierownik Katedry Mody ASP.
Bez snu
Główne skojarzenie z Katedrą jest dla większości studentów identyczne: dwie godziny snu na dobę przez cały rok akademicki, od października do egzaminów końcowych. I nie z powodu studenckich balang, tylko przez ciągłą pracę nad kolejnymi projektami. Ktoś pisze, że zaprzęgał do pracy mamę, by pomagała w szyciu. Ktoś inny wspomina, jak budził się nad ranem przykryty tkaninami, z których właśnie coś próbował szyć. Zajęcia, wykłady, warsztaty trwały od rana do 18, więc siłą rzeczy na własne projekty były tylko noce.
– W drugim semestrze pół naszego rocznika leciało na małych dawkach amfetaminy, żeby nie spać tylko pracować nad projektami. Inaczej nie dawało się rady. Wcześniej były próby z jakimiś lekami bez recepty, z kodeiną czy pseudoefedryną, jednak było to mało skuteczne. Amfetamina działała dużo lepiej, mini-kreska obok maszyny do szycia i człowiek od razu przestawał nad nią zasypiać w trakcie szycia projektów – wspomina Łukasiewicz. Wieść niesie, że niektórym studentom wspomaganie się narkotykami, by skończyć projekt, proponowali sami wykładowcy.
Studenci przyznają też, że atmosfera przymusowego zaharowywania się była oczywista. Na modzie już tak jest – mówiono. „Jeśli ktoś narzekał, że jest niewyspany, zazwyczaj kwitowano to śmiechem, albo szydzeniem. Pojawił się wręcz trend niespania, każdy wiedział, że wszyscy są nieprzytomni, bo spali dwie godziny maksymalnie” – wspomina na Facebooku jedna ze studentek, przyznając, że nawet dziś, gdy myśli o tamtych czasach, towarzyszą jej silne emocje, wśród nich strach.
Na pierwszym roku studenci wymyślają nawet sposób, aby złapać trochę snu. – Korzystaliśmy z materaca schowanego na antresoli, pod belką materiału. Każdy mógł się tam przespać chociaż z godzinę. Z uczelni potrafiliśmy zamawiać taksówkę o 5 rano, jechać do mieszkania na krótką drzemkę i wracać na zajęcia o 9 – słyszymy.
Bez żadnego trybu
W czerwcu 2013 roku Aleksandra Łukasiewicz przystępuje do egzaminu rocznego.
– Wykładowca jechał po mnie i moich pracach, a cała reszta prowadzących tylko siedziała i przytakiwała, mimo że wcześniej zaakceptowali prace zrobione pod ich kierunkiem – opowiada. Podczas opowieści kobieta jest wyraźnie rozemocjonowana, a wspomnienie nadal żywe.
Może dlatego po chwili dodaje już mniej akademickim językiem: – Ujebał mi egzamin końcowy, zjebał moje wszystkie projekty z góry na dół tekstami typu „skąd ten ohydny kolor?”. Odczuwam okropny i straszny żal do niego, bo w ciągu kilkunastu minut wywalił do kosza rok mojej ciężkiej pracy, łez, problemów psychicznych. Wszystko stało się bez znaczenia, bo on tak chciał – mówi.
Zobacz również: Molestowanie w teatrze. „Kiedy opowiadała, jak bardzo czuła się przez niego zeszmacona, mówił, że chciał tylko robić piękną sztukę”
Do indeksu Ola dostaje dwójkę, za to nie dostaje możliwości poprawy. Wylatuje w takim momencie roku akademickiego, że jest już za późno, by starać się o przyjęcie na inny kierunek dzienny. Wybiera więc wieczorowe studia na ASP. Za Sztukę Mediów musi płacić. Ale przynajmniej jest już normalnie – bez poniżania, napięć psychicznych i braku snu.
Wcześniej przez chwilę Łukasiewicz walczyła o powrót do Katedry Mody, która była dla niej spełnieniem marzeń. Dokładnie opisała przebieg egzaminu, a list zaniosła do Działu Nauczania ASP. Skierowała go do prorektora ds. studenckich oraz do władz Wydziału Wzornictwa, któremu podlega Katedra Mody.
– Już składając dokument usłyszałam komentarz, że tak to już jest na „modzie”, że tam dużo osób skreślają. Jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Potem dostałam oficjalną odpowiedź, w której przeczytałam, że tak to już jest i, choć jest im przykro, nic nie mogą zrobić. Dopiero kilka lat po studiach dowiedziałam się, że brak możliwości poprawy egzaminu jest niezgodny z oficjalnymi zasadami studiów na ASP, więc z listy studentów zostałam usunięta arbitralnie – mówi Łukasiewicz dodając, że wiele jej koleżanek pisało oficjalne skargi na sposób przeprowadzania egzaminów rocznych. Pierwszy rok oprócz niej zaczynało 11 osób, na drugi przeszło 5.
Bez wiedzy
O mobbingowe praktyki, które według byłych i obecnych studentów są szeroko stosowane w Katedrze Mody, pytam rektora Akademii Sztuk Pięknych.
Za pośrednictwem rzeczniczki prasowej uczelni dostaję informację, że sprawa jest świeża, ale już znana Akademii, która „dokłada wszelkich starań, aby wnioski i refleksje były wyciągnięte bez zbędnej zwłoki”, jednak będzie na nie trzeba trochę poczekać.
Na pytanie, czy rektor wiedział wcześniej o tym, co od lat dzieje się w Katedrze, pada krótka odpowiedź: „Dotychczas Pan Rektor prof. Błażej Ostoja Lniski nie otrzymał żadnych oficjalnych sygnałów dotyczących mobbingu w Katedrze Mody”.
Z kolei na pytania o to, czy ASP ma regulacje wewnętrzne zapobiegające podobnym sytuacjom, dostaję odpowiedź: „Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie posiada wdrożone rozwiązania i narzędzia mające na celu pomoc w sytuacjach nadużyć. Na ASP działa: Komisja Etyki, Komisja Studencka Równość, istnieje stanowisko Koordynatorki ds. Etyki i przeciwdziałania dyskryminacji. Na Uczelni odbywają się również szkolenia antydyskryminacyjne”.
Jak się dowiadujemy, Komisja ds. Etyki działająca na uczelni w ciągu dwóch ostatnich lat prowadziła pięć postępowań. Trzy dotyczyły zgłoszeń od studentów, dwa od pracowników. Jak zapewnia ASP „większość zgłoszonych spraw została wyjaśniona w drodze mediacji – poprzez podjęcie działań przez Dziekanów lub członków Komisji ds. Etyki”. Tylko w jednym przypadku, po zgłoszeniu studenta, pracownikowi dydaktycznemu „został ograniczony kontakt ze studentami poprzez odebranie realizacji zadań programowych”.
Bez wakacji
Barbara R.: W trakcie roku akademickiego nie było ferii ani weekendów. Potrafiliśmy dostawać maile od jednego z wykładowców w czasie przerwy świątecznej przypominające o terminie przesłania gotowego projektu na 27 grudnia. Przyjaciółka z roku w szpitalnym łóżku rysowała projekty, bo po powrocie miała pokazać, że wszystko ma nadrobione. Nie była to jedyna osoba, która trafiła do szpitala z przemęczenia.
Aleksandra Łukasiewicz mówi, że całe życie była odporna. I przed i po ASP bardzo rzadko chorowała. Ale studiując na Katedrze w ciągu roku akademickiego miała anginę, grypę i zapalenie oskrzeli. Pierwsza choroba pojawiła się tuż przed Bożym Narodzeniem na pierwszym roku. W Wigilię Ola bardzo gorączkowała i miała mocny ból w klatce piersiowej. Musiała interweniować karetka. – Jednak nie mogłam wyleżeć tego do końca przerwy świątecznej, bo przecież musiałam pracować, zaraz koniec semestru. Więc między świętami a sylwestrem dalej jeździłam do krawcowej i gdzieś pod Warszawę, żeby plisować materiał na spódnicę – wspomina kobieta. Potem były powikłania pogrypowe, koszmarne wyniki morfologii i stanowcze stwierdzenie lekarki, że na horyzoncie jest zapalenie mięśnia sercowego. – Oczywiście mimo to wyszłam na uczelnię kilka dni przed końcem zwolnienia, żeby zaliczyć projekt – mówi Ola.
W sieci można znaleźć też taką relację:
„Nigdy, NIGDY, nie czułam się tak sponiewierana, jak na Katedrze Mody ASP, zarówno psychicznie jak i fizycznie. Przez pierwsze trzy miesiące schudłam 5 kilogramów, co doprowadziło mnie do wagi, którą miałam mając 13 lat… Totalnie zaprzestałam kontaktów towarzyskich, ograniczyłam spotkania z chłopakiem do minimum, a spotkania z moją mamą polegały na wyznaczaniu jej prostych zadań, które pomagały mi w realizacji projektów. Nie jestem osobą wycofaną, trudno mnie onieśmielić, znam swoją wartość, a jednak w trakcie studiów na Katedrze permanentnie czułam się jak osoba leniwa (pomimo pracy non stop), nieambitna, niewystarczająco zdolna, pozbawiona kreatywności i polotu”.
Dla Łukasiewicz, której „przygoda” z Katedrą Mody zakończyła się 7 lat temu, wspomnienia stamtąd nadal są traumą. Nadal pracuje nad nimi podczas psychoterapii. Tuż po wyrzuceniu z uczelni musiała być pod opieką psychiatry. Tak jak wielu innych studentów i byłych studentów Katedry Mody, brała silne leki antydepresyjne i przeciwlękowe. I jak wielu innych milczała przez lata.
– Moda i projektowanie to było coś, co określa mnie jako człowieka. Po tym, co przeszłam przez ten jeden rok na Katedrze, mam wrażenie, że ktoś mi to zabrał. Od tamtego czasu nawet raz nie otworzyłam pokrowca maszyny do szycia – podsumowuje.
Polecamy: Relacja z nimi to prawdziwe wyzwanie. Jak przebić się do wrażliwości narcyza?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS