A A+ A++

W tej sytuacji mieliśmy prawo oczekiwać od szefa rządu, że będzie miał w środę odpowiedź na pytanie, jak jego gabinet chce teraz dojść do kompromisu z Europą, tak, by nie dopuścić do utraty unijnych środków przez Polskę.

Święta granica i wina Tuska

Pierwszym przystankiem była granica polsko-białoruska. Rano premier, wspólnie z ministrem Maciejem Wąsikiem z ministerstwa spraw wewnętrznych oraz przedstawicielami policji i straży granicznej wziął udział w posiedzeniu sztabu kryzysowego w Kuźnicach.

Z tej okazji wystąpił na konferencji prasowej. Nie powiedział na niej nic nowego i ważnego w sprawie sytuacji na granicy i planów rządu w kwestiach bezpieczeństwa. Wykorzystał ją za to do tego, by powtórzyć propagandowy przekaz własnej partii, rozwijany, odkąd późnym latem zeszłego roku na granicy zaczął się kryzys.

„Jestem tu, by jeszcze raz powiedzieć, że polska granica to jest świętość. Ten, kto nie potrafi obronić swojej granicy, jednocześnie naraża się na ogromne niebezpieczeństwo, nie jest szanowany przez innych i pokazuje swoją słabość. Polska, Polacy należą do tych państw, tych narodów, które bronią swoich granic, bo ta granica jest też uświęcona krwią — krwią naszych przodków, dlatego jest ona naszą świętością” – mówił premier.

Słuchając słów premiera o krwi i granicach można zastanawiać się nad jego znajomością powojennej historii Polski. Poza południowymi w zasadzie żadna z granic Polski po 1945 roku nie jest przecież odwieczną, bronioną przez ofiarę krwi kolejnych pokoleń granicą państwa. Polska w obecnym kształcie powstała w wyniku decyzji mocarstw, które wspólnie pokonały Niemcy w II wojnie światowej. Przedwojenne granice Polski zostały w Jałcie – z obu stron – radykalnie przesunięte na zachód. Ostatecznego międzynarodowego uznania bardzo dla nas korzystnych granic na zachodzie też nie uzyskaliśmy, przelewając krew, tylko prowadząc mądrą dyplomację z Niemcami.

Premier, w końcu historyk z wykształcenia, pewnie wie o tym wszystkim, a o krwi i uświęconych nią granicach opowiada, by nacjonalistycznie pobudzić i zmobilizować elektorat. Brzmi przy tym, jakby świat podzielony murami, zasiekami, granicami strzeżonymi przez ciężką artylerię, karabiny maszynowe i miny przeciwpiechotne był jakimś ideałem, do którego powinniśmy dążyć. Tymczasem, można przypuszczać, że nawet większość wyborców PiS wolałaby, by polskie granice wyglądały w większości podobnie jak ta między Polską a Czechami, niż jak ta między Polską a Białorusią czy Koreą Północną i Południową. Choć w najbliższej wyobrażalnej przyszłości otwarcie granicy z Białorusią i niestety pewnie też Ukrainą nie będzie możliwe, choć ochrona polskiej wschodniej granicy jest czymś dziś faktycznie koniecznym, to zmilitaryzowana, radykalna retoryki polskiego premiera brzmi co najmniej niepokojąco.

Premier sięgnął jeszcze w Kuźnicach po dwa inne ulubione rekwizyty swojej propagandy: uchodźców i Donalda Tuska. „Gdyby kilka miesięcy temu Polska wpuściła migrantów z Bliskiego Wschodu, dziś byłoby ich w naszym kraju nawet kilkaset tysięcy” – straszył premier. Trudno uwierzyć w te liczby. Nawet zakładając, że Łukaszenko byłby w stanie przerzucić przez Białoruś taką liczbę migrantów, bez destabilizacji swojego kraju, to przecież Polska miała narzędzia, by zatrzymać ten strumień, np. naciskając na linie lotnicze, którymi migranci z Syrii i Iraku przedostawali się do Mińska.

Motyw „setek tysięcy migrantów” pojawił się też w wątku poświęconym przez Morawieckiego opozycji: „Łapię się za głowę, kiedy myślę, co by było, gdyby np. partie pana Tuska i Hołowni dziś rządziły i kierowały się swoimi racjami wzdłuż polsko-białoruskiej granicy. Ta granica byłaby jak szwajcarski ser. Przechodziłoby przez nią setki tysięcy migrantów”. Taki język nie służy temu, czego dziś w Polsce potrzebujemy wobec serii realnych kryzysów najbardziej: ponadpartyjnemu porozumieniu w kwestiach bezpieczeństwa. Zamiast je budować, Morawiecki szuka okazji, by przestraszyć wyborców tym, że opozycje ściągnie tu setki tysięcy migrantów. Może PiS skoczy dzięki temu o pół punktu procentowego w następnym sondażu, ale z punktu widzenia wyzwań stojących przed państwem taka polityka jest przeciw skuteczna.

Droga w każdym powiecie

Po Kuźnicach premier zjawił się w gminie Latowicz w województwie mazowieckim. Tam zapowiedział rządowy program budowy dróg lokalnych. „Chcemy tak przebudować system dróg w Polsce, aby centra powiatów, stolice gmin czy siedziby danego regionu były miejscami, do których można się łatwo dostać” – mówił premier.

Zapowiedział też, że z Rządowego Funduszu Dróg 2,73 miliardy złotych trafią na budowę i remonty dróg lokalnych i gminnych. Najwięcej ma trafić do województwa mazowieckiego, następnie lubelskiego, wielkopolskiego małopolskiego i podkarpackiego. Poza wielkopolskim są to województwa, gdzie obszary niemetropolitalne przeważająco głosują na PiS – choć i na zachodzie Polski poza miastami rządzący obóz poczynił po 2015 roku znaczne postępy.

O ile rano w Kuźnicach Morawiecki mówił do twardo prawicowego, nacjonalistycznego i nastawionego wrogo do uchodźców elektoratu, to chwilę później w Latowiczu do innej, równie ważnej dla PiS grupy: elektoratu socjalnego, zamieszkującego peryferyjne obszary, dalekie od większych ośrodków miejskich, do ludzi, którzy przed 2015 rokiem czuli się opuszczeni przez państwo.

Dobrze, że PiS ma ofertę dla tego elektoratu, bez wątpienia inwestycje w drogi łączące ze stolicami gmin i powiatów ich najbardziej peryferyjne obszary są konieczne. Pytanie tylko kto ma wozić ludzi po tych drogach? Bo jeśli rząd wyłoży miliardy na reformy dróg, ale nic nie zrobi z transportem publicznym, to zmiana na lepsze będzie w najlepszym przypadku połowiczna.

Wielkim problemem polskiej prowincji jest przecież to, że państwo nie dociera do niej w postaci regularnie kursującego pociągu, lub autobusu, a ludzie skazani są na transport indywidualny, który choćby z racji kosztów ekologicznych powinniśmy jednak ograniczać. A jeśli chodzi o przywracanie połączeń lokalnych, to osiągnięcia PiS są w ostatnich sześciu latach bardzo skromne.

Czy premier chce oddać narrację Ziobrze?

Najważniejsze pytanie, jakie nasuwa się, gdy słuchamy premiera w Kuźnicach i Latowiczu brzmi jednak: Czemu szef polskiego rządu zajmuje się tym właśnie dziś? Przecież w związku z wyrokiem TSUE jego europejska polityka właśnie zaczyna się chwiać, jeśli nie walić. Obrona granicy i drogi powiatowe są szalenie ważne, ale w takim dniu oczekujemy od premiera, że powie co, dalej robimy z polityką europejską.

Bo na razie, gdy premier zajęty jest propagandą na innych frontach, narrację przejmuje Zbigniew Ziobro. Czy na pewno tego chce premier Morawiecki?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułStacja Sucha Beskidzka po przebudowie. Zapomnieli o niepełnosprawnych?
Następny artykułZ usług jakiego detektywa warto skorzystać?