Dzisiaj, 26 stycznia przypada 214. rocznica urodzin słynnego „Sabały” – górala, przewodnika tatrzańskiego, muzykanta, gawędziarza i pieśniarza, o którym pisali m.in. Sienkiewicz, Witkiewicz czy Jalu Kurek. Przypominamy (Gość Opolski nr 1/2008) opowieść jego prawnuka ks. Józefa Krzeptowskiego (zm. 2017), który był proboszczem w Modzurowie.
Jan Krzeptowski „Sabała” miał czterech synów, a mieszkał w Zakopanem na Starych Krzeptówkach, gdzie do dziś stoi jego dom. – Jeden jego syn Jan przisedł do Dzianisza, jak rozparcelowali dwór, kupił pole, tam się osiedlił, załozył rodzinę. Jan miał 3 synów, jeden zmarł mając 20 lat, jeden pojechał do Ameryki, a trzeci to był mój ojciec, juz tyz zmarł. Ja miałem dwóch braci, juz nie zyjom, siostra tez nie zyje, sam zostałem – mówi ks. Józef Krzeptowski, emerytowany proboszcz parafii Trójcy Świętej w Modzurowie, w prostej linii prawnuk legendarnego „Sabały”. Ksiądz opowiada o swoim życiu, o związkach z górami i z góralską kulturą. Raz mówi gwarą góralską, raz literackim językiem polskim. Jego piękną góralską mowę zapisywałem fonetycznie, starając się oddać jej brzmienie jak najwierniej, choć pewnie popełniłem jakieś błędy, które niech mi górale i Tatry wybaczą.
Baca, co został juhasem
Przez 30 roków byłem w Modzurowie bacom. Bacowałem tu na tej piyknej ziemi śląskiej i starołem się być jak nojlepsym bacom bom wiedział, ze jak baca dobry to i owiecki som lepse. A teroz już nie jestem bacom, teroz jestem juhasem, pomocnikiem bacy i siedze w tym sałasie domu katechetycnego w Modzurowie. Mom duzo casu. Siedzem i myślem. Tak jak to pedzioł jeden baca: co robicie jak mocie cas? – Jak mom cas to siedzem i myślem. – A jak ni mocie casu? – A to ino siedzem. Siedzem i myślem, starom się pomagać innym księdzom w dekanacie i poza dekanatem. Zeby się nie zasiedzieć. Zeby sie nie zamyśleć. Staram sie być spokojny, zyć radośnie, zeby kazdy dzień przezyć radośnie, z tóm nadzieją, z ufnością, ze istnieje Bóg, ze Bóg jest miłościom, z tym zaufaniem, ze mnie kocha, ze sie mną opiekuje, ze nic bez woli Bożej się nie dzieje w życiu i dlatego całe życie Mu powierzyłem. I śmierć. Nie boje się śmierci, bo śmierć to będzie najpiękniejsza chwila. No i nie myśle ani o przeszłości – bo to już ni ma sensu, bo już nic nie da sie naprawić. Nie myśle o przyszłości, bo nic nie wymyślem i nie ułoże tak jak ja myśle, nie przewidze przyszłości. Zyje tym dzisiejszym dniem, aby go dobrze przezyć, na większą chwałę Bożą.
Jak się na Śląsku znalazłem?
Chciałem być księdzem, ale w Krakowie w seminarium mnie nie przyjęli. Było za dużo powołań w tym czasie. To były jakieś wyjątkowe czasy. Jedźze do Nysy dziecko, powiedział mi ksiądz z krakowskiego seminarium.W Nysie mnie przyjął ks. rektor Tomaszewski, tu skończyłem seminarium i poszedłem na pierwszą placówkę do Zawadzkiego, tam byłem wikarym jeden rok, nastepnie 7 lat byłem wikarym w Nasiedlu, potem 10 lat proboszczem w Jakubowicach koło Branic, no i od 1976 do 2005 proboszczem w Modzurowie, 30 lat bez dokładnie sześciu miesięcy.
O góralskiej mowie
Gwara góralska, góralska mowa i ten akcent mi zostały we krwi. Czasem nieraz na ambonie mi to wyskoczyło, to chrząknałem, poprawiłem się. Wstydziłem się tego. Po po jednym słowie, nie widząc człowieka, poznam czy to góral czy nie góral. Nikt nie wypowie tak „Scynść Boze!!” jak góral. Z takim akcentem, z taką wymową. My górale się poznajemy po akcencie, tego akcentu nikt nie podrobi, żaden aktor. Raz sliśmy z kolegami do Morskiego Oka, a ja byłem nie po góralsku ubrany, tylko po cepersku. Tam jedna góralka sprzedawała oscypki i tak mówi: a panocku, a kupcie se oscypki. A jo widzioł, ze to oscypek fałsowany bo jo się na oscypkach znom! I jej tak odpowiedziołem: Wiecie co? Byście nie przynosili wstydu z tymi oscypkami, bo sprzedajecie fałsowane oscypki, a ktoś to kupi i wypluje i takom opinie o oscypku wyniesie stond! A ona: Wyście górol? A toście nie powinni tak godać. No i posli my dalej, śmiali my się, ale tak to było. Po góralsku jak się wchodzi do domu to się mówi: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! A „Scynść Boze” to się ino godo jak ktos pracuje. Niektórzy do mnie próbowali „po góralsku” mówić bo ja góral. A mnie to obrażało, bo to nie była góralska mowa. To było dla mnie jakby naśmiewanie , profanacja, bo dla mnie góralska mowa, zwyczaje i muzyka góralska – to jest największa świętość.
O góralskich portkach
Za mojej młodości wszyscy chodzili ubrani po góralsku. Nie do pomyślenia było, zeby jakiś górol nie po góralsku sie ubrał! Mój dziadek w takich szmacianych portkach (tu ksiądz pokazuje na swoje spodnie –przyp.AK) nigdy w zyciu nie był ubrany. Mój ojciec by sie spalił ze wstydu jak by miał w smacianych portkach się pokazać. Opowiem taki fakt. Po I wojnie światowej, mój krewny Pitoń, on mieskał w Kościeliskach, jechał do Poznania kupić ziemie.Ale w Poznaniu nie fcioł sie pokazać po góralsku, a tu z kolei nie mógł sie w szmacianych portkach pokazać. No i wymyślił tak, że posedł na pociąg w góralskich portkach i tak jechał aż do Chabówki, tam juz końcy sie Podhale. Kupił u krawcowej smaciane portki i wciągnął je na swoje góralskie i tak pojechał dalej. Kupił te gospodarke, ale z powrotem jak dojezdzał do Nowego Targu to fcioł te smaciane portki sciągnąć. Siedzioł w przedziale z jedną paniusią, ale zacoł ściągać, a paniusia widzi, ze coś białego mo chłop pod portkami, odwróciła się, bo myśli ze to kalesony i krzycy: co on robi, co on robi! Tak to było. Taki był głęboki folklor. A jak obraz Matki Boskiej szedł, w roku 1967 to wszyscy byli po góralsku. Tylko ci kapusie, milicjanci chodzili w zwykłych portkach i juz wszyscy wiedzieli, kto jest kto.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS