A A+ A++

W dniach 16 lipca – 2 sierpnia 1977 roku Jerzy Grotowski – założyciel wrocławskiego Teatru Laboratorium, jeden z najważniejszych twórców i reformatorów teatru XX wieku – realizował w Grodźcu projekt „Góra Płomienia”- kulminacyjny etap rozpisanego na miesiące „Przedsięwzięcia Góra”.

To parateatralny eksperyment na psychice 120 ochotników z Polski i ze świata. Wyrwani z codzienności, wybici z rytmu dnia i nocy, pod wpływem psychicznego i fizycznego wysiłku popadali w stany, które – zdaniem Grotowskiego – przed wielu wiekami legły u źródeł teatru.

Marzenie o prawdzie

Powojenna historia zamku w Grodźcu splata się z legendą Jerzego Grotowskiego, bo przez trzy lata (1975-1978) zabytkowa warowania służyła za siedzibę Instytutu Aktora Teatru Laboratorium. Było to po oszałamiającym sukcesie jego ostatniego przedstawienia „Apocalipsis cum figuris”, w okresie kiedy Grotowskiego nie interesował już teatr jako taki. Porzucił robienie spektakli na rzecz parateatralnych poszukiwań. Pochłonęło go marzenie o prawdzie; utopia stworzenia teatru, który nie będzie teatrem, z aktorem nie będącym aktorem i widzem, który nie jest widzem. W wywiadzie udzielonym w 1976 roku Trybunie Ludu, mówił o dziele, które będzie kolektywnym procesem dziejącym się tu i teraz, otwartym na nowe możliwości i za każdym razem innym, w odróżnieniu od gotowego „twórczego produktu” w jakie zamienia się książka, film, przedstawienie teatralne. Do stworzenia takiego dzieła Jerzy Grotowski wykorzystał zamek w Grodźcu.

Przedsięwzięcie Góra”

„Przedsięwzięcie Góra” miało trzy fazy. Wstępną stanowił realizowany we Wrocławiu od września 1976 r. cykl „Nocnych Czuwań” – 44 otwartych dla wszystkich wielogodzinnych improwizacji, w pustej przestrzeni, bez rekwizytów czy jakiegokolwiek technicznego wsparcia. Drugą fazą była „Droga”, w tym trwająca czasem dwie doby, czasem siedem piesza wędrówka w niewielkich grupach prowadzonych przez przewodnika w stronę Grodźca, gdzie Jerzy Grotowski ze swymi współpracownikami przygotował jednorazowy, niepowtarzalny finał pod nazwą „Góra Płomienia”. W całym projekcie wzięło udział prawie 600 osób, a w działaniach na zamku – 120, z czego jedną trzecią stanowili cudzoziemcy z kilkunastu krajów. Ich rekrutacja zaczęła się w sierpniu 1976 roku, wraz z ukazaniem się w prasie komunikatów Instytutu Aktora Teatru Laboratorium o poszukiwaniu „kandydatów do prac artystycznych o charakterze badawczym”. Nie żądano studiów w szkole teatralnej ani praktyki artystycznej. Nie było też ograniczeń wiekowych. Każdy miał szansę się zgłosić. Kultura, tak jak ją pojmował Grotowski, nie mogła być domeną elit.

Buty do chodzenia po górach

Profesor Zbigniew Osiński, teatrolog, w roku 1977 miał 38 lat. Zafascynowany Jerzym Grotowskim zgłosił się do udziału w eksperymencie. Potem 24 lata zwlekał z opublikowaniem robionych na bieżąco zapisków z tego zdarzenia, tak nieadekwatne, nieudolne i bełkotliwe wydawały mu się w zestawieniu z tym, czego doświadczył w Grodźcu. W jego „Notatkach z Góry Płomienia”, wydrukowanych po raz pierwszy przez Pamiętnik Teatralny w 2001 roku, rzeczywiście, sporo jest prozaicznych szczegółów. Wśród nich iście buchalteryjny spis ekwipażu, jaki telefonicznie polecono mu spakować na tydzień wyjazdem: „buty do chodzenia po górach, lekkie, wygodne obuwie (tenisówki), trzy pary bawełnianych skarpet, trzy zmiany bielizny, dwie pary spodni, trzy koszulki trykotowe, dwie koszule z długim rękawem, sweter, pelerynę przeciwdeszczową, plecak, śpiwór, podkładkę pod śpiwór, 120 złotych na opłacenie żywności…”

Szli przez las jak zwierzęta

Miejscem zbiórki był Wrocław. Od połowy lipca do siedziby Teatru Laboratorium w Przejściu Żelaźniczym na Rynku docierali uczestnicy eksperymentu. Formowano z nich małe, kilkuosobowe grupy, które dzień w dzień wywożono starym jelczem kilkadziesiąt kilometrów za miasto i zostawiano przy autostradzie. Resztę trasy trzeba było pokonać pieszo. Każda grupa miała swoich przewodników. Oni jako jedyni znali trasę i cel wędrówki. Reszcie przekazano tylko ogólne założenia organizacyjne. Kiedy szli przez las mieli czuć się nie jak turysta, który podziwia krajobraz, ale jak zwierzę, dla którego to miejsce do życia. Musieli przywyknąć do plecaka jakby odtąd nie stanowił ciężaru, ale integralną część ciała. Zakazane były zegarki. Mówić wolno było tylko szeptem, i tylko wtedy, kiedy to naprawdę konieczne. Wszystkim obiecano ten sam wysiłek i wszyscy dostawali to samo jedzenie, proste i pożywne: chleb z serem, kawałek słoniny, herbatę. Wędrówka znosiła przywileje i hierarchie, bez których trudno się obyć w codzienności. Ten czas był potrzebny, aby od niej odwyknąć, odpaść jak dojrzałe ziarno od kłosa. Także aby wyzwolić się z rytmu nocy i dnia podzielonego dodatkowo godzinami posiłków.

Zmysły chłonne i otwarte

Szli więc zarówno nocą, jak i w dzień, spali w śpiworach i na plandekach rozłożonych między drzewami, nieregularnie, krótko, intensywnie, wśród narastającego z każdą godziną zmęczenia. „Ale zmysły coraz bardziej chłonne i otwarte: widzę coraz ostrzej i wyraźniej to, na co najpewniej w innych warunkach nie zwróciłbym w ogóle uwagi. Otworzyła się inna percepcja, doznawanie wszystkiego i wszystkich, także samego siebie” – zanotował w drugim dniu marszu Zbigniew Osiński.

Dlaczego na plakacie „Przedsięwzięcia Góra”, który Jerzy Grotowski zamówił u Krzysztofa M. Bednarskiego – wówczas 23-letniego studenta rzeźby – nie ma Grodźca? Zamiast niego jest święta hinduska Arunaćali – Góra Czerwonego Płomienia, miejsce pielgrzymek. W jaskini na jej zboczu żył Bhagawan Śri Ramana Mahariszi, indyjski święty, mistyk i mędrzec, zmarły w 1950 r. Ramana Mahariszi jako 16-latek miał doświadczenie śmierci. Pod jego wpływem porzucił dom i zamieszkał wśród skał Arunaćali, w pustce i ciszy. Wyzwolony od zewnętrznych bodźców, przez 7 lat trwał pogrążony w samandhi, stanie medytacyjnego pochłonięcia, co spowodowało skrajne wyczerpanie ciała, bo prawie nic nie jadł.

Uczestnicy „Przedsięwzięcia Góra” mogli potraktować plakat Bednarskiego jako wskazówkę, czego spodziewają się organizatorzy grodzieckiego eksperymentu. Jedyną wskazówkę, bo ani Jerzy Grotowski, ani aktor Jacek Zmysłowski, który kierował tym projektem, celowo nie próbowali formułować wobec nich żadnych oczekiwań.

Zamek Grodziec

Górą Płomienia, do której w końcu – senni, psychicznie i fizycznie zmęczeni – docierali leśni wędrowcy był Grodziec, wygasły wulkan z zamkiem na szczycie. Jacek Zmysłowski grał na gitarze. W kominku palił się ogień. Jerzy Grotowski dyskretnie zaglądał do sali, nie chcąc koncentrować na sobie uwagi. Zbigniew Osiński wspomina ulgę, z jaką zrzucił plecak i sięgnął po przygotowaną dla nich gorącą herbatę. „Chleb, pasztety, masło, sól, pomidory, ogórki, jajka, biały i żółty ser, do picia herbata, kawa, mleko – wszystko świeże, najprostsze potrawy, które smakują tutaj wyśmienicie” – zanotował. W kolejnych dniach jedne grupy docierały na zamek, inni wyjeżdżali do domów. Towarzystwo było wielonarodowe, różnojęzyczne jak pod wieżą Babel.

– Powtarzano nam: pamiętaj, nie wolno wchodzić w relacje seksualne, nie wolno używać żadnych narkotyków, nie wolno używać alkoholu – opowiada inny uczestnik „Przedsięwzięcia Góra”, prof. Mirosław Kocur, antropolog teatru z Uniwersytetu Wrocławskiego.

Przez cały czas w zamku odbywają się kolejne „Czuwania”, czasem kilka w ciągu doby. Nie ma czasu na sen, więc zmęczenie z fazy wędrówki stale się pogłębia. Dzień zaczyna się wcześnie. Podczas „Góry Płomienia” witano wschodzące słońce, biegano, skakano, tarzano się w trawie, tulono do drzew. Osiński wspomina, jak Grotowski ze Zmysłowskim weszli między pasące się na łące pod zamkiem krowy i czule obejmowali je za łby. Pisze o nocnych wyjściach do lasu. Wyczekiwaniu na zwierzynę. O przestawieniu się na tryb nocny. O wyostrzających się zmysłach. O zmianach w percepcji otoczenia. „Próbujemy być obecni w lesie, żyjąc jego życiem z minuty na minutę, z godziny na godzinę, porami dnia i porami nocy” – notuje. Po latach dodaje: „ Było to dla mnie trudne, bolesne i dramatyczne doświadczenie. Nie było w nim nic z sielanki, łatwizny, rutyny. (…) Najsurowsze wymagania, jakie kiedykolwiek spotkałem, a jednocześnie niezwykła delikatność i czułość, z którymi w takim natężeniu nie zetknąłem się ani przedtem, ani potem w żadnej grupie ludzkiej (…) Jest w tym taka delikatność wobec człowieka. Czułość, a zarazem konkretność, surowe wymagania (nie głupi dryl czy reżim) i prostota we wzajemnym odnoszeniu się do siebie. Żadnego sentymentalizmu i rozpaćkania.”

Niepowtarzalne dzieło

Choć Jerzy Grotowski uznał późnej przeprowadzony w Grodźcu eksperyment za porażkę, „Góra Płomienia” zaowocowała dziełem, o którym opowiadał w 1976 roku dziennikarzowi Trybuny Ludu. Jednorazowym i niemożliwym do powtórzenia, nieuchwytnym w żadnym języku, przeżywanym indywidualnie dziełem-procesem, tak różnym od dzieła produktu. Wydarzenia, do których doszło latem 1977 roku na zamku w Grodźcu, stały się częścią historii teatru. Piszą o nich w podręcznikach, uczą na uniwersytetach.

Piotr Kanikowski

FOT. INSTYTUT IM. JERZEGO GROTOWSKIEGO

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMartyniuk ma niezdrowy nałóg. Nie może z nim wygrać od 33 lat
Następny artykułZe sobą idąc przez życie