Jak zagłosują Amerykanie? Odpowiedź wbrew pozorom nie jest wcale taka prosta i zależy od wielu czynników: stanu w którym mieszkamy, rasy, wykształcenia, od tego w jakim stopniu dotknął nas COVID. Ja mieszkam w jednym z najbardziej liberalnych stanów USA, w Massachusetts, ale moje hrabstwo jest podzielone dość równo między demokratów i dość liberalnych republikanów. Już samo to mocno komplikuje obraz.
Po drugie, jako pastor muszę uważać, bo jestem przecież pastorem wszystkich parafian, niezależnie od ich poglądów politycznych. Oni wiedzą, co sądzę o obecnym prezydencie i lubią ze mnie żartować, ale co innego moje prywatne poglądy polityczne, a co innego wypytywanie o nie wiernych przez duchownego. To nie uchodzi i stąd na potrzeby tego tekstu nie rozmawiałem ze swoimi parafianami.
Po 4 latach jego prezydentury – na ile można wierzyć sondażom i deklaracjom wyborczym?
Generalnie prawidłowość jest na moje oko następująca: osoby, które na niego nie zagłosowały w 2016 roku, na pewno nie zagłosują na niego dziś. Dotyczy to zarówno Demokratów jak i Republikanów, którzy w 2016 roku nie mogli go znieść. „Kretyn” – tak go ocenił jeden z bogatych biznesmenów w okolicy, biały, heteroseksualny mężczyzna, który dzięki jego obniżce podatków zyskał bardzo dużo. Aż uderzyła pandemia i prawie stracił cały biznes który budował od 20 lat. „Na pewno na niego nie zagłosuję!” – odpowiada i dość obrazowo mówi mi jakąż to czynność seksualną prezydent powinien wykonać na samym sobie.
Inni znajomi z Bostonu, Republikanie starej daty, powiedzieli to samo: „I co z tego, że Wall Street ma się świetnie, skoro nie mogę odwiedzić rodziców w domu opieki? Ani nie ściskałam wnuczka od sześciu miesięcy? A ten błazen mówi, że idzie ku lepszemu”. Wśród takich niezadowolonych wyborców prezydent jeszcze sobie szkodzi, choćby sugerując, że zwolni szanowanego doradcę zajmującego się epidemią, dr Antoniego Fauci…
Czy zagłosują na Bidena? Tutaj robi się ciekawiej. Z kilku wypytanych przeze mnie zadeklarowanych Republikanów i Republikanek spod znaku „Trump? Nigdy!”, tylko jedna powiedziała, że tak, zagłosuje po raz pierwszy w życiu na Demokratę: „Mam go [Trumpa – przyp. red.] dość – po prostu dość!” Ale inna kobieta, 40-latka, którą znam z chóru, na moje pytanie dosłownie się rozpłakała: „Jestem Republikanką z dziada pradziada i nie mogę zagłosować na Demokratę!”. Gdy delikatnie dopytałem, czy w związku z tym zagłosuje na Trumpa, powiedziała przez łzy: „Nie, nie mogę, nie! Ale co mam zrobić?!”.
Osobiście trudno zrozumieć mi, jak w ogóle można sobie stawiać takie pytanie, ale obiecałem sobie, że nie będę agitował. „Zagłosuj zgodnie ze swoim sumieniem” – mówię jej, bo wiem, że jest praktykującą luteranką. „W ogóle mi tym nie pomogłeś” – odparła półżartem, półserio. Reszta kolacji przebiegła w uroczej atmosferze. Jej mąż zagłosuje jak ona. Ich córka – na Bidena.
Nie znalazłem ani jednego zadeklarowanego Demokraty ani Demokratki, którzy by chcieli zagłosować na Trumpa. Jedna z bardziej umiarkowanych, które znam – Carol, 45-letnia nauczycielka – powiedziała dosadnie: „Ten sku…n mnie chce mnie wykończyć!”. Chodziło o wypowiedź prezydenta z ostatniej debaty, że „niektórzy nauczyciele się zarażą, trudno.”
Wśród młodszych wyborców Biden ma przewagę miażdżącą, ale da się znaleźć wyjątki. Przykład? Pracujący w lokalnym Starbucksie 22-letni Kevin, amator trawki, który twierdzi, że może – zamiast wybierać między Trumpem i Bidenem – wpisze na karcie nazwisko Berniego Sandersa. Sanders był bożyszczem młodych lewicujących Amerykanów, ale prawybory przegrał. Jego kampania była brutalna i brudna, i stąd wielu jego dawnych zwolenników ma żal, że kandydują „dziadkowie” Trump (74) i Biden (77 lat). Fakt, że Sanders ma lat 79 w żadnym wypadku nie burzy toku rozumowania Kevina. Przy wyborach o takiej stawce, głosowanie na niestartującego Sandersa jest, moim zdaniem, mocnym dowodem na szkodliwość palenia trawy. Ale Kevin jeszcze nie jest do końca zdecydowany. „Może zagłosuję na śpiocha-Joego” – mówi, śmiejąc się i używając przezwiska na Biedna, które nadał mu prezydent. „A na Trumpa nie?” – pytam go, ale w odpowiedzi słyszę szyderczy śmiech: „Co ty, pastorze, też palisz zioło?!”
Mimo wszystkich zastrzeżeń Trump ma dalej swoich zagorzałych zwolenników. Raz na przyjęciu u znajomych użyłem niezbyt pochlebnego przymiotnika o nim. To, co usłyszałem od pewnej 70-latki w odpowiedzi, przyprawiło mnie o gęsią skórę. Ostatnio zajrzałem na jej profil na Facebooku: kolejne posty, jakim to jest geniuszem i prawdziwym chrześcijaninem. Biden natomiast jest złodziejem, kłamcą i komunistą.
Tacy wyborcy są nie tylko odporni na fakty („Nie oglądam fake-newsów” – mówi mi o mediach głównego nurtu Henry, też 70-latek) ale i absolutnie pewni siebie. Po pierwszej prezydenckiej debacie, gdy Trump przerywał, kłamał i zachowywał się jak rozwydrzone dziecko, napisałem na Facebooku, że „mam dość kłamstw i potoku chamstwa”. Nawet nie wymieniłem z imienia i nazwiska prezydenta. Zupełnie nieznana mi osoba skomentowała, że jako pastor powinienem docenić, że „Trump jest chrześcijańskim prezydentem pro-life” i że w ogóle powinienem unikać polityki w kościele. Po czym poinformowała mnie: „Jako Pana parafianka, jestem oburzona taką postawą”. Nigdy jej na oczy nie widziałem, ani nie ma jej w spisie parafian z ostatnich 30 lat. Możliwe, że w kościele bywa równie często, co jej kandydat…
Niezdecydowanych wyborców jest wyraźnie mniej niż cztery lata temu i trzeba uważać, czy naprawdę są niezdecydowani, czy tylko takich udają. I tak np. 50-letni biały znajomy z klubu książkowego – John, od lata na swoim Facebooku hamletyzował, że nie wie na kogo głosować. Ale wyraźnie napisał, że nigdy nie zagłosuje na Bidena, bo ten jest za aborcją, a on poprze „tylko prezydenta pro-life.” Aborcja, jako problem moralny, w ogóle nie występuje na kartach Biblii, bo w Judaizmie (a Jezus był przecież Żydem), życie zaczyna się w chwili urodzenia. Pojęcia „dziecka poczętego” Biblia nie zna. Na moje pytania, czy bycie pro-life pozwala mu głosować na człowieka, który rozdziela rodziny i zamyka dzieci w klatkach, napisał długi esej, który sprowadził się do: „TAK, jeśli jest przeciw aborcji”. Przedwczoraj John ogłosił, że zagłosuje na Trumpa. Gdy skomentowałem to słowami „szok”, zablokował mnie na Facebooku.
Czasami poparcie dla prezydenta trudno wytłumaczyć racjonalnie. Moja znajoma, Sheri, lewicowa Demokratka, opowiedziała mi niedawno, że przestała rozmawiać ze swoim bratem gejem i jego mężem, 40-latkami. Brat zagłosuje na Trumpa, „bo to biznesmen.” Jego mąż, latynoski imigrant, też na niego zagłosuje, bo jako praktykujący katolik „musi głosować za życiem”. Sheri kwaśno to skomentowała: „Zapytałam go, czy aby bycie praktykującym katolikiem nie przeszkadza mu w sypianiu z moim bratem. No i się rozłączył. Geje, a kretyni!”.
Poparcie dla Trumpa – budującego poparcie na antyimiganckich hasłach – wśród latynoskich mężczyzn na poziomie 30 proc. jest fenomenem, który bardzo trudno wytłumaczyć. Żaden z Afromerykanów, których znam, nie zamierza na niego głosować.
Z czwórki znanych mi rzeczywistych wyborców niezależnych, żaden nie zagłosuje na Trumpa, a z nich dwoje odda głos na Bidena. Karl, 30-letni prawnik, przed pandemią myślał o poparciu dla Trumpa, ale zmienił zdanie. Powód? Zachorował na COVID i spędził dwa dni w szpitalu. „Nikomu nie życzę widoku intubowania chorego i podłączania go do respiratora. Gdy wypisali mnie ze szpitala po dwóch dniach, w samochodzie płakałem jak dziecko. To, co ten człowiek robi, to jest zbrodnia” – mówi.
Inny, David, 80-letni były zawodowy żołnierz, zwykle głosował na republikanów, choć w 2008 i 2012 roku zagłosował na Obamę. Teraz odda głos na Bidena: „Nie dlatego, że go lubię, bo to stary pierdziel jak ja. Ale jest uczciwy. I słucha naukowców”. Po czym dodaje drżącym głosem: „Mój brat umarł na COVID. Nie mogłem nawet uczestniczyć w jego pogrzebie. W armii odpowiedzialność ponosi dowódca. On jest naczelnym dowódcą. I nas zawiódł”.
Tak naprawdę o losach wyborów zadecyduje doświadczenie koronawirusa. Ci, których dotknął bezpośrednio chorobą bliskich lub ich samych, w miażdżącej większości zagłosują na Bidena. Ci, którzy pandemię bagatelizują, raczej zagłosują na Trumpa. Pomaga w tym niezwykle głęboki podział wśród Amerykanów: Demokraci oglądają CNN, umiarkowani (jak ja) ABC, a Republikanie Fox News. Na czym polega różnica? Kiedy ostatnio oglądałem wieczorne wiadomości ABC z parafianką, która jest Republikanką, ta skomentowała na sam koniec: „Wow! W Fox News temat pandemii już w ogóle nie istnieje”. Dla uzmysłowienia sobie o skali manipulacji i dezinformacji: w zeszłym tygodniu mieliśmy w USA prawie 100 tys. potwierdzonych przypadków dziennie, a liczba chorych przekracza liczbę z kwietniowej pierwszej fali. Nie tylko głosujemy na inne partie, ale i zaczynamy żyć w innych światach.
Dzwoni do mnie znajoma: „Jestem w sklepie monopolowym. Ile butelek wina ci kupić? Czy wolisz wódkę i martini? Masz oliwki? Ser? Krakersy?” Odpowiadam, że proszę o sherry. Kupuje, ale bez przekonania: „Chcesz się upić sherry? Słodkim alkoholem? Ja zamierzam się urżnąć w trupa” – mówi. „Na trzeźwo nocy wyborczej nie wytrzymam.” Organizujemy wirtualna imprezę na Zoomie. 40 osób z całego świata i całego USA. Nikt nie popiera Trumpa – ale to o niczym nie świadczy. To będzie długa noc.
`
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS