Chcąc nie chcąc, instytucje kultury muszą prowadzić z władzą swoje osobiste gry. Całkowita separacja nie jest ani najlepszą, ani nawet możliwą do zrealizowania strategią. Minister Gliński bardzo by się zresztą cieszył, gdyby tak było.
Właśnie ogłoszono wyniki kolejnej edycji konkursu na dotacje wydawnicze Ministerstwa Kultury w ramach programu „Literatura”. Rozdysponowano niebagatelną kwotę 3,4 mln zł, a wśród zwycięskich propozycji znalazły się „Samobójstwo Francji” skrajnie prawicowego i ksenofobicznego celebryty, kandydata na urząd prezydenta republiki Erica Zemmoura (wydawnictwo Biały Kruk), dwie książki i wywiad rzeka z katolickim fundamentalistą ks. Waldemarem Chrostowskim (wydawnictwo Frondy) czy też wydanie kolejnego tomu pism skrajnie prawicowego przedwojennego historyka Feliksa Konecznego (fundacja kwartalnika „Wyklęci”).
Pojawia się pytanie, czy należy startować w tego rodzaju konkursach, wiedząc z góry, że służą one finansowaniu wstecznych i reakcyjnych organizacji, których zapewnienia, że nie są antysemickie czy islamofobiczne, są tak samo wiarygodne jak odpowiedzi wilka na pytania Czerwonego Kapturka.
Czytaj też: Afera Zygielbojma. Jak Gliński przywłaszczył sobie film
Religia katolicka, mitologia nacjonalistyczna
„Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek” – wedle takiej logiki odbywa się redystrybucja środków publicznych w krajach rządzonych autorytarnie i woluntarystycznie przez oligarchię posługującą się którąś z dostępnych na rynku ideologii. Dotyczy to zwłaszcza finansowania kultury. Panu Bogu, czyli słusznym i związanym z rządzącą oligarchią instytucjom, diabłu – instytucjom kultury o charakterze liberalnym bądź lewicowym, z zasady niesprzyjającym żadnej władzy autorytarnej i skorej do jej krytykowania.
W warunkach polskich oznacza to, że instytucje kultury oddawane są w zarząd ludziom często zupełnie miernym i niekompetentnym, lecz posłusznym władzy oraz jej nacjonalistyczno-klerykalnej (narodowo-katolickiej) ideologii. W taki sposób „przejęte” instytucje, wraz z niepublicznymi podmiotami krzewiącymi wyznaniowy nacjonalizm, otrzymują środki budżetowe na „projekty” i „programy” propagujące to, co tej władzy odpowiada, to znaczy religię katolicką, mitologię nacjonalistyczną oraz jej duchowych i świeckich bohaterów.
Czytaj też: Na co Polska Fundacja Narodowa wydała miliony
Człowiek bez właściwości i nowe „Dziady”
Jednym z kanałów, którymi płyną środki na cele propagandowe, są właśnie konkursy na dotacje na różnego rodzaju przedsięwzięcia i wydarzenia kulturalne, jak koncerty, wystawy i publikacje. W konkursach tego typu zachowuje się pozory, czemu służą pomniejsze dofinansowania na takie czy inne projekty zgłaszane przez podmioty liberalne i generalnie władzy niechętne, pod warunkiem że będą to przedsięwzięcia względnie neutralne i nieatakujące tej władzy i jej ideologii jawnie i bezpośrednio.
Ponadto istnieje całkiem rozległa sfera kultury wypełniona dziełami i postaciami niestanowiącymi przedmiotu sporu ideologicznego, a za to bezspornie wartościowymi. Widać to jak na dłoni w wynikach konkursu „Literatura”. Radykalne, klerykalne i szowinistyczne podmioty dostają swoje, lecz przy okazji finansuje się również np. nowy przekład konserwatywnej powieści Musila „Człowiek bez właściwości”, nowy przekład jednoaktówek Czechowa, a nawet tom poezji noblistki Louise Glück.
Trudno też mieć za złe Piotrowi Glińskiemu, że jego komisja wsparła nowe krytyczne wydanie „Dziadów” Mickiewicza, choć preferencje wydawcy (Fundacja Augusta Cieszkowskiego) każą przypuszczać, że jej aparat krytyczny będzie nosił cechy silnie konserwatywnego światopoglądu, jakoż i konserwatywnego podejścia do zagadnień historycznych oraz filologicznych.
Czytaj też: Marsz, marsz do kasy. Władza sponsoruje fundamentalistów
Dają z pogardą, biorą z obrzydzeniem
Kohabitacja wolnej kultury z ideologicznym i klerykalnym reżimem zawsze wystawia prywatne i niezależne instytucje na ryzyko oportunizmu i – mimo wszystko – popadnięcia w zależność. Władza doskonale zdaje sobie sprawę z pokus i rozterek dręczących instytucje chlubiące się swoją niezależnością, korumpując je systematycznie i powoli. To paskudny i cyniczny proces, w którym rząd „daje” z pogardą, a fundacja czy wydawnictwo bierze z obrzydzeniem.
Niestety, najczęściej biorący jest w takim przypadku na przegranej moralnie pozycji. Najczęściej, lecz nie zawsze. Wprawdzie środki publiczne nie są własnością ministra Glińskiego i nie należy pozwalać mu na całkowite zawłaszczenie ich na cele ideologiczno-propagandowe rządu, lecz jednocześnie trzeba pilnować granic, co nie jest rzeczą łatwą.
Gdzie są te granice? Sądzę, że wyznacza je oportunistyczna przebiegłość, podpowiadająca niezależnym i liberalnym podmiotom, aby składać wnioski brzmiące wystarczająco „patriotycznie”, aby mogły liczyć na uzyskanie dofinansowania. To jest dokładnie to, na co liczy władza!
Czytaj też: Państwo Podziemne jak McDonald′s. Artyści walczą o niezależność
Czy wypada chodzić do Zachęty?
Analogiczne rozterki mają „konsumenci kultury”. Dziś cała liberalna Warszawa dyskutuje, czy chodzenie na wystawy do „przejętej” niedawno Zachęty nie oznacza przekroczenia czerwonej linii kolaboracji z reżimem. Cóż, Zachęta nie jest własnością PiS. Jeśli jakaś wystawa, zaprojektowana jeszcze przez poprzednią dyrekcję, dojdzie do skutku, to jej bojkotowanie uderzałoby w zupełnie niewinne osoby – artystów i organizatorów.
Nie unikniemy stosunków z władzą. Chcąc nie chcąc, musimy prowadzić z nią swoje osobiste gry i gierki. Całkowita separacja nie jest ani najlepszą, ani nawet możliwą do zrealizowania strategią. Minister Gliński bardzo by się ucieszył, gdyby wolna kultura schowała się do skorupki. Lepiej nie dawać mu tej satysfakcji.
Czytaj też: Awantura o galerię
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS