A A+ A++

Po skończeniu podstawówki dziecko wkracza w zupełnie inny świat. Stare przyjaźnie umierają, środowisko brutalnie segreguje nowych wedle wyglądu, zamożności rodziców, sprawności fizycznej i tajemniczego, niezdefiniowanego kryterium, które za moich czasów nazywało się „cool”. Wszyscy chcielibyśmy przeprowadzić pociechy przez bagno społecznego ostracyzmu suchą stopą, niestety ulegamy własnym lękom.

Syfiarze i laski

Kiedy moja córka poszła do gimnazjum, przeżywałam gehennę. Nie należała do tak zwanych „trudnych” nastolatków, a jednak nie mogłam patrzeć na jej rozterki stanowiące psychologiczny odpowiednik chińskiej kary tysiąca cięć. Nie byłam jedyna. Każdy rok szkolny rozpoczynamy od smutnej konstatacji, że siódma, ósma tudzież dziewiąta klasa były, są oraz będą do kitu, i nic na to nie poradzimy.

Co ciekawe, broń składają wówczas nawet ci rodzice, którzy wcześniej nie godzili się na żadne ustępstwa. Mało tego – sami zmieniają się w gimnazjalistów: plotkują, analizują odzywki obcych uczniów, stają po stronie którejś ze zwaśnionych frakcji.

Czytaj też: Przyzwyczailiśmy się nagradzać dzieci za dobre sprawowanie, a za niepożądane stosować kary. Ale ani jedne, ani drugie nie sprzyjają budowaniu bliskiej relacji z dzieckiem

Akceptują i podtrzymują subkulturę kastowych podziałów na nerds (kujonów), geeks (syfiarzy), losers (łamagi) oraz władających kafeteriami jocks (atletów), princesses (laski) tudzież beatiful people (arbitrów smaku), używając wartościujących określeń. Ręcznie sterują społecznymi interakcjami dzieci, by ułatwić im zdobycie popularności i awans w szkolnej hierarchii.

Przystępując do pisania książki „And Then They Stopped Talking to Me: Making Sense of Middle School”, wiedziałam, że mamusie i tatusiowie dzieciaków wkraczających w okres dojrzewania to mocno przewrażliwiona ekipa. Drżą na samą myśl o gimnazjum. Nim moje córki skończyły szóstą klasę, „Wredne dziewczyny” stały się klasyką kinematografii.

Wszyscy wiedzieliśmy, że nie warto się narażać „królowej-matce” ula, a „chłopcy alfa” wykorzystują i porzucają niewinne dziewice. Wkrótce na rynek weszły smartfony, powstały media społecznościowe. Wpadki, kompromitacje, poniżenia, które za naszych czasów szybko szły w niepamięć, nabrały charakteru niezmywalnego, wiecznotrwałego piętna.

Obserwując własne dzieci oraz ich rówieśników w codziennych interakcjach, doszłam do wniosku, że zasady gry i porządek dziobania nie uległy zmianie. Knuli, mącili, oceniali, odrzucali tak samo jak my. Tyle że technologia cyfrowa zastąpiła telefony analogowe i karteczki podawane w klasie z rąk do rąk.

Trochę ułatwiała sprawę. Można było skopiować cudzy post i wysłać „przyjaciółce”, żeby zobaczyła, co naprawdę myślą o niej chłopcy. Zadzwonić do kogoś, po czym wpuścić na linię osobę trzecią podsłuchującą, jak prowokujemy pierwszego rozmówcę, by ją poniżała i obrażała. Anonimowo zamieścić okrutny wpis czy wysłać takiż e-mail z lewego konta. Ale dawniejsze metody też się sprawdzały.

Najbardziej dramatyczna zmiana zaszła wśród dorosłych. Kiedy zdałam do siódmej klasy, starzy zaczęli stopniowo wymiksowywać się z mojego życia. Współcześni rodzice angażują się bardziej niż wówczas, gdy dzieciaki chodziły do podstawówki.

Pilniej monitorują ich zachowanie w sieci i realu. Angażują się w spory z innymi rodzicami i prowadzą je jakby sami byli nastolatkami: napastliwie, bezkompromisowo, po chamsku. Czasem nawet wdają się w bijatyki, i to przy dzieciach, które błagają, by się uspokoili, nie strzelali obciachu.

Ludzie, z którymi rozmawiałam na potrzeby książki, opowiadali historie jakby żywcem wyjęte z „Wrednych dziewczyn”. Niektórzy decydowali do kogo małolatowi wolno chodzić na imprezy, kierując się zdjęciami z facebookowych profili organizatorów. Na tej samej podstawie oceniali, którzy rodzice są wystarczająco „cool”, by podwozić ich dzieci do szkoły.

Czytaj więcej: Jak poradzić sobie z wychowaniem „trudnego dziecka”?

Więcej słuchać, mniej ględzić

Pewna matka wytłumaczyła synowi, że przed domem jest za mało miejsca, by jego niepopularny kolega zmieścił się na wspólnym zdjęciu dokumentującym prywatkę, więc nie należy chłopaka zapraszać. Zazwyczaj dorośli nie zachowują się jak dzieci z powodu wad charakteru. Po prostu boją się i czują bezradni.

Ciężko patrzeć, jak twój nagle wyrośnięty maluch milczy, traci przyjaciół, zamyka się na całe godziny w pokoju. Badania wskazują, że początek okresu dojrzewania jest okresem równie trudnym dla dzieci i rodziców. Tym drugim zdaje się, że tracą wychowawczą efektywność, wpływ na pociechy, wzajemne zaufanie.

Nieustanna walka o wysokie miejsce w rankingach popularności rozbudza ich własne kompleksy powodowane stanem majątkowym czy statusem towarzyskim. Pragną nadal wspierać dziecko a zarazem utrzymać kontrolę nad jego losem. I zamiast pomóc, wyrządzają nastolatkom krzywdę.

Martwią się nie tymi problemami, którymi powinni. Okupujące czołowe miejsca na liście niepokojów „zaszczuwanie” i „seksemesy” to zjawiska tyleż ekstremalne, co stosunkowo rzadkie. Największym zagrożeniem dla gimnazjalisty nie są portale społecznościowe, smartfony ani rówieśnicy, lecz my i nasze motywacje: egoizm, potrzeba współzawodnictwa, dążenie do zwycięstwa za wszelką cenę.

Najbardziej cenimy zewnętrzne oznaki sukcesu, lekceważąc wartości duchowe. Zarówno w perspektywie jednostkowej jak i ogólnokulturowej. Wynosząc na piedestał złotego cielca, unieszczęśliwiamy siebie oraz potomstwo.

W okresie szkolnym psychika młodego człowieka wciąż się kształtuje. Narzucając mu własne standardy wyścigu szczurów, po pierwsze uczymy ignorowania czy wręcz deptania potrzeb bliźnich, po drugie – odbieramy poczucie przynależności do grupy i umiejętność budowania głębszych więzi emocjonalnych.

Włażąc z butami w szkolne porachunki, zmagania, spiski, uniemożliwiamy dziecku samodzielne rozwiązywanie problemów, które uczy kompetencji społecznych i kształtuje odporność. Innymi słowy: wymagając sukcesów, odbieramy szansę na ich osiągnięcie w przyszłości.

Musimy dać sobie na wstrzymanie. Więcej słuchać, a mniej ględzić. Zaakceptować nieuchronność porażek. Nie rwać się do pomocy, jeśli dziecko o nią wyraźnie nie prosi. Wykazywać większe poczucie humoru i optymizm. Bardziej relatywizować oceny. Owszem, z punktu widzenia nastolatka świat jest czarno-biały, ale my jesteśmy, do cholery, dorośli.

Wiem, że tego typu rady ławiej dawać, niż realizować. Sama rzadko stawałam na wysokości zadania. Powinniśmy jednak panować nad odruchami, przełamać własne nawyki oraz schematy myślowe i uczyć gimnazjalistów, że świat nie kończy się na kafeteryjnych podziałach, a poczucie własnej wartości nie zależy od cudzych ocen.

Jeśli nie wpoimy nastolatkom samodzielności oraz empatii wobec rówieśników, którzy przegrywają w konkursach piękności czy noszą tanie ubrania, unieszczęśliwimy je na całe życie. Mentalnie pozostaną siódmoklasistami przeżywającymi każdy blamaż jak egzystencjalny kataklizm, niepotrafiącymi zrozumieć drugiego człowieka, bezradnymi i bezdusznymi.

Tłumaczenie Piotr Milewski.

Czytaj także: Czy można wychować dziecko, nie stosując kar i nagród?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKolejny głos w sprawie inowrocławskiego DPS
Następny artykułPiotr Wadecki: Jak się nie wygrywa, to zawsze jest niedosyt [ Sport ]