Restaurację “Nie lada ryba” mijałam wielokrotnie w drodze do letniego domku teściów. Mama mojego męża gotuje jednak zbyt dobrze, aby rozglądać się za okolicznymi jadłodajniami. Dopiero niedawno zwróciłam uwagę na umieszczony przed “Piratem” ogromny baner z uśmiechniętą Magdą Gessler, zachwalającą serwowane tam dania.
Byłą “Tawernę Pirat” restauratorka przemaglowała w 16. sezonie “Kuchennych Rewolucji”. Choć od emisji odcinka minęły ponad 3 lata, wiele wskazywało na to, że z wizyty Gessler wyciągnięto wnioski. Zdjęcia dań, które właściciele publikowali w mediach społecznościowych wyglądały apetycznie i zupełnie tak, jak podczas kręcenia programu.
Zdecydowałam, że wykorzystam okazję, aby podrzucić teściom synka i zabrać męża na randkę do restauracji po rewolucjach Magdy Gessler. Nasz entuzjazm gasł jednak powoli z każdą minutą od momentu przekroczenia progu lokalu, który wyglądał zupełnie inaczej, niż w programie. Później było coraz gorzej, a całą wizytę można określić jako jedno wielkie rozczarowanie.
Historia rodzinnego biznesu pana Jana sięga końca lat 80. Z czasem z budki z fast foodem stworzył on nieźle prosperujący kompleks restauracyjno-hotelowy, w którym zaczął również pracować jego syn, Andrzej. Z czasem sprawdzający się przez lata sposób zarządzania, zaczął szwankować, pracownicy odchodzili, a ojciec z synem zupełnie się nie dogadywali.
Magda Gessler “Tawernę Pirat” przemianowała na “Nie lada rybę”, zupełnie odmieniła wygląd lokalu i menu. Od tej pory w restauracji położonej nad samym jeziorem królowały słodkowodne ryby w postaci m.in. zupy uchy, pulpetów rybnych oraz pieczonego jesiotra.
Właściciele wciąż szczycą się uczestnictwem w show TVN. W mediach społecznościowych publikują zdjęcia z Magdą Gessler oraz fotografie wykwintnych dań według jej przepisu, które zresztą nadal są dostępne w menu.
Z porewolucyjnej “Nie lada ryby” niewiele zostało. Po programie lokal był kolorowy, na ścianach i barze królowały ryby, a stoły pięknie udekorowano obrusami i kwiatami. Teraz restauracja ma styl, który z odrobiną dobrych intencji można nazwać loftowym z elementami boho. Zamiast akwariów z rybami – klatka z papużkami, brudne krzesła pamiętające lata 90. (były w lokalu przed metamorfozą) i puste stoły, które podobnie jak karta dań, nieco się lepiły.
Nie licząc trzech potraw Magdy Gessler, serwowane dania niczym nie różnią się od tych, które podaje się w barach w całej Polsce. Brak przystawek, rosół, flaki, schabowy, sałatka grecka, naleśniki, szarlotka z bitą śmietaną, a dla dzieci nuggetsy z frytkami. Ceny dość przystępne, jedynie potrawy sygnowane nazwiskiem znanej restauratorki można nazwać droższymi.
Na złożenie zamówienia czekaliśmy długo, na sali było wiele osób, w tym głównie goście hotelowi. Zdecydowaliśmy się na rosół oraz napoleonkę z sandacza przekładaną szpinakiem z puree ziemniaczano-chrzanowej i jesiotra zapiekanego w sosie porowo-szczypiorkowym z tymi samymi dodatkami, czyli potrawy znane z “Kuchennych rewolucji”. Do wyboru w menu były tylko dwa desery: szarlotka oraz puchar lodowy.
Zupę otrzymaliśmy niemal od razu, za to na danie główne czekaliśmy ponad godzinę od momentu złożenia zamówienia. Nie było żadnego czekadełka, nie poinformowano nas o wydłużonym czasie oczekiwania. Dopiero po ok. 40 minutach podeszła do nas kelnerka i zaproponowała kawę. Podziękowaliśmy, tłumacząc, że na gorący napój zdecydujemy się przy deserze. Cierpliwie czekaliśmy, nie spodziewając się nawet tak dużego rozczarowania.
Gdy kelnerka położyła przed nami talerze, nie wierzyłam własnym oczom. Nasze dania w niczym nie przypominały tych ze zdjęć na kanałach “Nie lada ryby” w mediach społecznościowych. Co gorsza, smakowały jeszcze gorzej, niż wskazywał na to ich wygląd. Typowe sałatki z kapusty były bez smaku, to co miało być puree było po prostu tłuczonymi ziemniakami.
Mój sandacz zamiast szpinaku miał lichy sosik z pora. Jesiotr męża był z kolei zupełnie innym daniem, niż wskazywał na to opis w menu. Najgorsza część ryby (tj. z okolic ogona), która dodatkowo była smażona a nie pieczona, nie było żadnego sosu, a zamiast puree –ziemniaki zapiekane. Choć potrawa mocno odbiegała od obietnic właścicieli, przynajmniej była smaczna.
O daniu głównym chciałam szybko zapomnieć i zamówić deser z obiecaną przez kelnerkę kawą. Niestety, byliśmy przez obsługę ignorowani, a talerze zostały na naszym stole przez kolejne kilkadziesiąt minut. Festiwal rozczarowań trwał w najlepsze. Szarlotka rozsypywała się, lody z dyskontu, najtańsze sosy i bita śmietana z aerozolu.
Rachunek nie był wysoki, jednak znalazła się na nim kawa, którą zrozumiałam, że mieliśmy otrzymać w ramach przeprosin za długi czas oczekiwania. Na koniec musieliśmy biegać za kelnerką, aby dać jej napiwek i rozwiać trapiące nas wątpliwości.
Chcieliśmy zapytać, czy przypadkiem nie zaszła pomyłka i zamiast jesiotra podano nam sandacza. Na rachunku był przecież jesiotr, ale wyglądał zupełnie jak znacznie tańsza pozycja z menu Magdy Gessler. Kelnerka jednak zniknęła, ostatecznie położyliśmy napiwek na barze.
Zarówno w mediach społecznościowych, na stronie internetowej, jak i przed lokalem na wielkim banerze, właściciele “Nie lada ryby” chwalą się rekomendacją od Magdy Gessler i jej potrawami. Sugerują w ten sposób, że wciąż trzymają poziom, który narzuciła gwiazda telewizji. Spodziewaliśmy się, że zjemy potrawy znane z odcinka “Kuchennych rewolucji” i spędzimy miło czas nad brzegiem jeziora.
Niestety, zarówno wystrój, czystość, jak i obsługa pozostawiały sporo do życzenia. Potrawy, które miały być recepturami Magdy Gessler, okazały się zupełnie innymi potrawami, a do tego były niezbyt udane.
Z naszego stolika było widać fragment jeziora, honoru kuchni broni dobry rosół i ostatecznie rachunek nie był wysoki. “Nie wiem, czy wrócę” – powiedziała Magda Gessler opuszczając “Tawernę Pirat” pierwszego dnia “Kuchennych rewolucji”. Ja z pewnością do “Nie lada ryby” nie wrócę.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS