A A+ A++

Bo to się już dokonało. Spójrzmy, powiadam, dokoła siebie. Afera goni aferę. Zaczęło się chyba od niesławnego casusu seminarium sosnowieckiego. Potem już poszło z górki. Kalisz, Szczecin… Niedawno odkryto kolejną – słynny wypadek jawnej rozpusty i zgorszenia, jakie dokonywało się w duszpasterstwie dominikańskim we Wrocławiu. Kto chce, niech poczyta, polecam wątek (zwłaszcza to o tańczeniu wokół duszpasterza). No i oczywiście rzecz najważniejsza: dziennikarskie śledztwa, przeprowadzone mimo wyraźnej nieraz obstrukcji ze strony Kościoła i nawet organów państwowych, odsłoniły przed oczami narodu obecny wśród duchowieństwa obrzydliwy, nieludzki mechanizm, SYSTEM krycia ludzi winnych jednego z najcięższych przestępstw, jakie można sobie wyobrazić – gwałtu na nieletnich. Odważmy powiedzieć sami sobie, z katolickiej (chyba jednak wciąż) perspektywy: Kościół stał się instytucją moralnie skompromitowaną. Nie ma żadnego autorytetu. I jedyne, co mu pozostaje, to umrzeć i ponownie się narodzić.

Głupio człowiekowi. Wspominam całą tę energię, jaką zainwestowałem w negowanie tego, co dzisiaj okazuje się faktami. Wspominam nadzieje, jakie wiązałem z nową ścieżką w mym życiu zaraz po nawróceniu i, szczerze powiedziawszy, nie mogę się nie śmiać z siebie jak z ostatniego głupka (choć generalnie się z głupków nie śmieję). I, nie ukrywam, zachciewa się czasem człowiekowi zakrzyknąć wraz z Gombrowiczem: „Toż ja jak śliwka w g*no wpadłem!”

To jest trudny czas. Czas nie do wykorzystania, ale do przetrwania. Co może pomóc przetrwać (myślącemu) katolikowi w podobnych warunkach, jak nie zwariować, ale jednak – zostać katolikiem? Szukam tych podpórek różnych gdzie tylko się da; i niedawno przypomniałem sobie słowa, wyczytane dawno temu u Jana Jakuba Rousseau. Wydaje się, że dobrze je tutaj przytoczyć. Pochodzą one z dzieła „Lettres écrites de la montagne”, a tłumaczę (niestety taki mój los) z angielskiego:

„Widzę wielką odnowę bez niemal żadnych znaków zewnętrznych: niewielką zmianę rytuału, ale wielką przemianę serca, nawrócenia wolne od pompy, wiarę wolną od dysput, zapał wolny od fanatyzmu, rozum – od bezbożności, mało dogmatów a wiele cnót, tolerancję filozofa i miłość chrześcijanina.

Nasi wierni będą mieć nad sobą ledwie dwa autorytety, które w istocie stanowią jedno: rozum i Ewangelię. I Ewangelia tym bardziej stanie się niewzruszona, im bardziej oprze się na rozumie, nie zaś na konkretnych faktach, które, wymagając dowodu, czynią wiarę kwestią ludzkiego osądu.

Ci nowi chrześcijanie tym będą się różnić od obecnych, że ci dużo o Ewangelii mówią, niewiele zaś dla niej robią, nowi zaś będą ją przede wszystkim wypełniać, zupełnie unikając dysput.

Gdy rozgadani teologowie przyjdą do nich i powiedzą im: ‘Nazywacie się chrześcijanami, ale nimi nie jesteście, aby bowiem być chrześcijaninem, trzeba wierzyć w Chrystusa, wy zaś weń nie wierzycie’, nasi łagodni wierni odpowiedzą im: ‘Nie wiemy, czy wierzymy w Chrystusa według waszych o Nim pojęć, bo ich nie rozumiemy. Staramy się jednak zachowywać Jego przykazania. My i wy jesteśmy chrześcijanami w innym sensie. My – żyjąc Ewangelią. Wy – wierząc w Ewangelię. Miłość Chrystusa przynagla nas, abyśmy wszystkich traktowali jak braci. I wy zatem jesteście dla nas braćmi. Na Miłość ową, nie odbierajcie nam tego tytułu, którym się chlubimy i który jest nam równie drogi, jak wam’”.

Oczywiście, nie namawiam tutaj do zupełnego porzucenia refleksji religijnej. To krótkowzroczne. Wiara potrzebuje intelektu, teologii, scholastyki. Potrzebuje także instytucji, czego najlepszym dowodem jest to, że ktoś przecież ustalił kiedyś kanon biblijny. Natomiast jak w niemal wszystkich innych wypadkach, tym, co możemy z tego fragmentu wyciągnąć, jest duch: pewna atmosfera, sposób odczuwania. Bo są rzeczy pierwszorzędne i drugorzędne. I czasem trzeba poświęcić drugie, aby zachować pierwsze. Po prostu czasami dochodzi się do momentu, w którym nie zostaje właściwie nic, jak właśnie takie proste przylgnięcie do pewnych prawd fundamentalnych, „weryfikowalnych” dokładnie ze względu na swoją doskonałość moralną. Innych aspektów sprawy nie trzeba skreślać. Ale czasem lepiej o nich nie myśleć. Wydaje mi się, że doszliśmy, czy nam się to podoba, czy nie, do takiego właśnie momentu. Przyłożona jest siekiera do korzenia. Kościół, jaki znamy, wkrótce już po prostu zniknie. Zasłużył na to. Nastąpią czasy zamętu i niepewności. Na te czasy, przechowajmy w swoich sercach taką prostą wiarę, tę prostą decyzję życia, że choć wielu rzeczy nie rozumiem i nic mi się czasem nie składa, to pragnę kierować swoim losem właśnie tak. Czekać, myśleć, nie krzyczeć, poczytać trochę Lewisa; i mieć nadzieję. Może okaże się ona ziarenkiem gorczycy i kiedyś, gdy zza chmur wyjrzy słońce, wyrośnie z niej wielkie drzewo. I ptaki podniebne znajdą schronienie w jego gałęziach. A jeśli nie, to na pewno nie wstyd będzie w niej umrzeć.

Maciej Sobiech

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł“Rodzinne zwyczaje i obrzędy na pograniczu polsko-słowackim Nowy Targ – Kieżmark” – animacja prezentująca wystawę
Następny artykułPolicja Jaworzno: Uwaga! Nie przekazuj danych kart płatniczych i haseł do konta — możesz paść ofiarą oszustwa!