„Wariatkowo” (w znaczeniu popkulturowym, a nie społecznym czy medycznym) gazety Michnika to część świata rozrywki.
W „Gazecie Wyborczej” najciekawsze i najbardziej rozwinięte jest wariatkowo. Celowo używam popkulturowego określenia „wariatkowo”, żeby nie stygmatyzować nikogo, kto ma poważne problemy. „Wariatkowo” gazety Michnika to jest przecież część świata rozrywki. W tym „wariatkowie” miesza się języki, poziomy opisu i udaje jakąś fenomenologię, a przynajmniej psychoanalizę, ale z powodu nabzdyczenia i nagromadzenia efektów komicznych (w 99,9 proc. niezamierzonych) mamy do czynienia z rozrywką per se.
Można by sformułować kilka praw obowiązujących w „wariatkowie”, a jedno z nich jest takie, że liczba efektów komicznych jest wprost proporcjonalna do funkcji i miejsca w hierarchii konkretnego „komika”. Przy czym nie chodzi tu o komizm klasyczny (temu poświęcona jest np. książka prof. Bohdana Dziemidoka „O komizmie. Od Arystotelesa do dzisiaj”), lecz o tzw. jajcarstwo. Teksty wyrobników Michnika to jajcarstwo. Zadziwia tylko ich przaśność językowa, ale może to wynika z przymusu powagi, a ta z kolei wynika z oparcia się praktycznie wyłącznie na zlewozmywakowej psychoanalizie.
Jak już kwestie terminologiczne mamy za sobą, to można się pośmiać z występu komiczki Agnieszki Kublik, jednej z czołowych jajcarek „wariatkowa”. Ona sama nie byłaby w ogóle interesująca, ale pokazuje myślenie całego „kompleksu”. Swój weekendowy wykwit jajcarstwa (z 12 maja 2023 r.) zatytułowała (albo jakiś redaktor): „Nie wypierajmy, nie wstydźmy się, że przez PiS krew nas zalewa. To zdrowe, twórcze uczucie”. Z jakiego powodu jajcarkę Kublik „krew zalewa” i jak to twórczo przepracowuje? Ano na przykład z takiego powodu, że „Kaczyński woli występować na konferencji o seksualizacji dzieci, choć nie ma o tym zielonego pojęcia. Towarzyszy mu Elżbieta Witek, marszałkini Sejmu, chyba tylko po to, by zatrzeć wrażenie, że wykorzystuje legnicki OIOM do bezpłatnej opieki nad ciężko chorym mężem”.
Poważny polityk nie ma pojęcia o poważnym problemie? Chyba coś się jajcarce Kublik pozajączkowało. Ona i jej kamanda po prostu uważają, że seksualizacja dzieci jest dobra, a podstępne jej formy są godne wsparcia, bo można udawać, że coś nie jest złe. Brak pojęcia polegałby na tym, że się nie daje wciągnąć w gry i zabawy ukrywające prawdziwy cel seksualizacji dzieci (choćby podatność na wszelkie dziwactwa, żeby dziećmi manipulować). Ale w „wariatkowie” to nie dziwi, bowiem tam wszystko, co nie jest rozumiane tak, jak u nich, jest traktowane jako ignorancja. Wszak to oni dają wykładnię i są źródłem prawomocności (to też typowe dla każdego „wariatkowa”).
Gdy chodzi o Elżbietę Witek, to mamy do czynienia ze zwykłym świństwem, co łatwo udowodnić, gdyby w miejsce męża marszałek Sejmu podstawić dowolną bliską osobę z kręgu tuzów gazwybu, i byłaby ona w podobnym stanie jak Stanisław Witek. Chyba że ci państwo za najlepsze wyjście uważają eutanazję, ale to byłaby już zupełnie inna kwestia.
Jajcarka Kublik „wkurza się”, że „Morawiecki, zamiast rzeczowo informować o ruskiej rakiecie, która spadła pod Bydgoszczą, woli wyzłośliwiać się (po raz setny) na temat Tuska”. Rzeczowo to mogłoby być dla „wariatkowa” za trudne i mogliby zrobić z tego coś, co jak ulał pasowałoby Putinowi, ale nie Polsce. Choćby z tego powodu, że trzeba by rozważyć wszelkie warianty prowokacji, spodziewanego wpływu na opinię publiczną (na przykład paniki), szczególnie po tym, co miesiąc wcześniej zdarzyło się w Przewodowie. Dla „wariatkowa” liczy się tylko to, co i w jakim stopniu nadaje się do przywalenia rządzącym. Nawet gdy się śpiewa w tym samym chórze co Putin z Miedwiediewem i Pieskowem.
W „wariatkowie” wymyślono” nową wersję XI tezy Marksa o Feuerbachu: „Dotychczas aktywiści postępu tylko opisywali wkurzenie, chodzi jednak o to, żeby wkurzeniem zmienić świat”. „Wkurza mnie to. Wkurza mnie też to, że wciąż mnie to wkurza. I wkurza mnie bezsilność. Za dużo tego wkurzenia. Postanawiam więc je rozgryźć i odzyskać sprawczość” – wkurza się wkurzona na wkurzenie jajcarka Kublik. I odkrywa, jak zamienić wkurzenie bierne we wkurzenie rewolucyjne. Wystarczy wykorzystać „wyzwalacze”, czyli takie wkurzeniowe dopalacze. W tym środowisku wszystko się samo tłumaczy, więc „wszyscy wszystko wiedzą”.
„Wyzwalacze to zdarzenia, które uruchamiają określone procesy psychologiczne. Nie planujemy ich, są jak czerwony guzik, który uruchamia nasze uczucia. Te nieprzyjemne: lęk, strach, złość, agresję” wyjaśnia gorliwa uczennica Iwana Pawłowa. Wszystko jest proste: bodziec (wyzwalacz) i wio. Problemem jest to, że jednak nie dowiadujemy się, co jest pozytywnym efektem wkurzenia. Bo chyba nie milionowa opowieść o Jarosławie Kaczyńskim jako sprawcy wszelkiego zła. To znamy z „wariatkowa” bez żadnych dopalaczy.
Jeśli konsekwencją nowej XI tezy o Feuerbachu ma być to, że „nie wolno tłumić tych emocji, bo będzie gorzej”, to mamy wyjątkową nędzę epistemologiczną. Przecież w „wariatkowie” nigdy niczego nie tłumiono. Gdy zatem jajcarka Kublik postuluje, że „najlepiej złe emocje uwolnić”, odkrywa koło, bo ona i jej towarzystwo właściwie niczym innym się nie zajmują jak uwalnianiem emocji. Oni nie są w stanie nie popuszczać emocji w ramach uwolnienia, więc co w tym nowego i przełomowego. Co jest odkrywczego w milionowym zrzędzeniu, że, „Kaczyński chce ręcznie sterować wielkością pełnego składu Trybunału Konstytucyjnego”. Co jest odkrywczego w kolejnym wyrzucie ścieków na kurator Barbarę Nowak? W „wariatkowie” działa jeszcze jedna prawidłowość: powodem wkurzenia jest praktycznie zawsze fałszywa świadomość. Co oznacza, że wkurzenie wynika z tego, co tkwi w samych wkurzonych, a nie w świecie zewnętrznym. Wystarczyłoby przepuścić przez te wszystkie stalowe bramy trochę wiedzy i powodów wkurzenia by nie było. Nie o to jednak chodzi. One mają być. Dlatego takie osoby jak jajcarka Kublik muszą się okłamywać w sprawie dziecka, które „odebrało sobie życie”. Jak nie ma wiedzy, to się wyciąga dziwne wnioski, jak w sprawie „przecięcia na pół betonowo-stalowym murem ostatniego w Europie kawałka pierwotnej puszczy”. I tak dobrze, że puszcza nie została rozerżnięta, a tylko przecięta. Widocznie za słaby był dopalacz. Wszystko to nie dziwi, bo to paliwo dla wkurzenia, czyli tego, co jest właściwie jedynym celem funkcjonowania „wariatkowa”.
Jajcarstwo Agnieszki Kublik polega na projekcji. Jeśli ona czy jej towarzystwo z gazwybu coś robią, a to nieładnie pachnie, to przypisują to wrogom. No fakt: „prawda was nie wyzwala, lecz pogrąża” – tam w „wariatkowie”. Zupełnie nie dziwi więc straszenie, że „chcą nam ukraść wolne, uczciwe wybory i uzasadniają to polską racją stanu”. Ani nikt nie chce ukraść, ani nie uzasadnia. Tak się myśli wyłącznie w „wariatkowie”. Sama jajcarka przyznaje: „To mnie stresuje. Gorzej, wyzwala złość, nienawiść”. Też mi nowość!
Wnioski są cokolwiek anemiczne, jak na nową wersję XI tezy Marksa o Feuerbachu: „Walczmy. Dajmy się ponieść tym emocjom. Wyrzućmy je z siebie. Wykrzyczmy! Stres osłabnie, kiedy zaczniemy mówić: Mnie też zalewa krew! Wyrzućmy te emocje wspólnie, na przykład 4 czerwca w Warszawie. (…) A potem wyrzućmy je raz jeszcze – nad urną wyborczą”. Normalnie – dzień świstaka. Tylko kto to pani Agnieszce uświadomi, skoro całe „wariatkowo” ma dzień świstaka?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS