A A+ A++

Sylwester minął przeszło tydzień temu, a więc odpowiedni poślizg już zaliczony 😉 Mogę zatem z czystym sumieniem kontynuować zapoczątkowaną w zeszłym roku tradycję i przedstawić wam moje growe podsumowanie roku 2022. Poniżej opisałem kilka (względnie) tytułów, w które grałem na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy. Zapraszam do lektury, a później – do dzielenia się wrażeniami, opiniami i własnymi doświadczeniami. // Czas czytania: ok. 35 minut

____________________________________

Pierwsza pozycja ukończona w 2022 roku okazała się bardzo dobrą i dopracowaną technicznie platformówką stworzoną przez dwóch Brytyjczyków. Na szczególną uwagę zasługuje ciekawa stylistyka oprawy AV i przeplatający całą grę czarny humor. Death’s Door nie jest długa (platynę można zdobyć bez większych problemów w 17 godzin), ale oferuje mnóstwo zawartości – skróty, znajdźki, zagadki, ukryte bossy i dodatkowe zakończenie to tylko niektóre z nich. Poziom trudności jest świetnie wyważony – niektóre momenty mogą stanowić wyzwanie, ale nigdy nie poczułem się, jakby uderzał głową w mur. Fabuła nie jest jakoś wyjątkowo ambitna, ale spełnia swoją rolę i przyciąga do ekranu. Podsumowując, Death’s Door to bardzo solidny indyk warty ogrania. Fajnie było zacząć nowy rok od takiej perełki.

// Platforma: PS5, status: nowa platyna, ocena: 9
____________________________________

Ależ to była przygoda! W ostatnich dniach 2021 roku, trochę od niechcenia, odpaliłem pierwszą część The Surge… i nie oderwałem się, dopóki nie wycisnąłem z niej ostatnich soków. Futurystyczny soulslike przypadł mi do gustu na tyle, że zaraz po ukończeniu jedynki zakupiłem sequel. Z przyjemnością mogę napisać, że The Surge 2 jest pod każdym względem lepsza od poprzedniczki. Wciąż oferuje wymagający, ale satysfakcjonujący gameplay z flagowym odcinaniem kończyn, świetnie zaprojektowany, cyberpunkowo-neoewangeliczny świat, ciekawą i rozbudowaną fabułę, mnóstwo zadań pobocznych oraz szerokie możliwości konstruowania najróżniejszych, efektywnych buildów postaci, wspieranych całym arsenałem różnorodnych broni, zestawów zbroi i dronów. Wszystko to jednak jest jeszcze bardziej rozbudowane i dopracowane niż w prequelu, co podkreślają przyzwoita grafika i doskonała optymalizacja. Zdarza się, że kamera nadal się trochę ociąga, ale większość niedociągnięć pierwszej części została poprawiona. The Surge 2 to taka laurka dla fanów serii, którzy dostali praktycznie wszystko, o co prosili po i tak dobrej jedynce. Mam nadzieje, że doczekam się trójki, bo DLC nie zdołało zaspokoić mojego głodu (jest fajne, ale niestety strasznie krótkie). 

// Platforma: PS4, status: nowa platyna + 100% trofeów z DLC, ocena: 9
____________________________________

Nie planowałem grać w DiRT 5, ale gra wpadła do PlayStation Plus, a ja cieszę się, że jednak spróbowałem. Arcade’owy model jazdy jest bardzo przyjemny i łatwy do opanowania (może z wyjątkiem durnowatych wyścigów sprint). Grafika nie jest przełomowa, ale niektóre momenty potrafią zrobić niezłe wrażenie (zwłaszcza ulewy, zamiecie i burze piaskowe). Za to ścieżka dźwiękowa jest zadziwiająco przyjemna – pełna wpadających w ucho, rockowych kawałków i jednocześnie wolna od wpychanego ostatnio wszędzie “rapu”. Kampania składa się z około 140 różnorodnych eventów, więc nie męczy długością i nie pozostawia niedosytu. Wszechobecne neonowe kolory nie odrzucają aż tak bardzo jak się tego obawiałem – za to irytujące jest nachalne promowanie przez EA możliwości zakupu kilku DLC po każdym załadowaniu gry (każdą z reklam na cały ekran trzeba zamknąć oddzielnie, kilkusekundowym przytrzymaniem przycisku). W skrócie: DiRT 5 to przyzwoite wyścigi, które stały się niespodziewanie fajną rozgrzewką przed dłuższą przygodą z Gran Turismo 7.

// Platforma: PS5, status: nowa platyna, ocena: 8
____________________________________

Moja przygoda z serią Destiny zaczęła się w 2013 roku, jeszcze w trakcie bety części pierwszej. Destiny błyskawicznie urzekła mnie swoją post-futurystyczną atmosferą, światem gry osadzonym w stosunkowo bliskim nam realiach oraz doskonałym gunplayem. Zarówno wtedy, jak i na początku Destiny 2 grałem jednak niemal wyłącznie solo, nie licząc kilku aktywności z matchmakingiem. Być może dlatego nie zagościłem w tym świecie na dłużej. Później nadeszła premiera Destiny 2 i powrót do solowego grania, który zakończył się równie szybko, po ukończeniu kampanii podstawki. W tym roku postanowiłem jednak wrócić do tej gry, z okazji świetnie zapowiadającego się dodatku The Witch Queen, ale założyłem sobie, że jeśli już wracać, to po to, by spróbować niemal wszystkiego, co oferuje ta produkcja. I nie żałuję. Królowa-Wiedźma nadeszła, przynosząc ze sobą niesamowicie wciągającą kampanię fabularną i znacznie wzbogacając już i tak niezwykle rozbudowane podłoże fabularne tego świata. Dzięki matchmakingowi, mojemu nowemu klanowi i doskonałemu narzędziu Bungie do wyszukiwania grup, miałem okazję sprawdzić prezentujące się niewiarygodnie raidy, zwiedziłem odmęty legendarnej jaskini skarbów z Destiny 1, przekształconej z okazji 30-lecia Bungie w świetny, przepełniony easter eggami loch, i spróbowałem swoich sił w Grandmaster Nightfallach – chyba najtrudniejszej 3-osobowej aktywności PvE w tej grze. Przekonałem się również, przynajmniej częściowo, jak dobre były poprzednie 3 dodatki – chyba najbardziej żałuję, że nie miałem okazji grać po premierze Beyond Light, bo pokryta lodem Europa niemal natychmiast stała się dla mnie najciekawszą lokacją w tej grze. Platynka już wpadła, lecz nawet po niej wracałem do Destiny 2 regularnie, przez cały mijający rok. A świetnie zapowiadający się nowy dodatek Lightfall wskazuje, że nieprędko ją odstawię.

// Platforma: PS5, status: nowa platyna, ocena: 9+
____________________________________

W ostatnich miesiącach zaliczyłem również powrót do mojej gry roku 2021 z okazji wspaniałego DLC z Wieżą Syzyfa. Jak wspomniałem w zeszłym gamelogu, w Returnal zagrało mi niemal wszystko. Poziom trudności zapowiadany na miażdżący okazał się w sam raz. Historie o wielogodzinnych sesjach wymaganych do ukończenia Returnal można wsadzić między bajki – po godzinie-półtorej grania można odblokować skróty, które pozwalają na powrót w to samo miejsce od startu w 5-10 minut, a jakiś czas po premierze w patchu wprowadzono dodatkowo opcję save & quit umożliwiającą zawieszenie rozgrywki w każdym momencie, bez uciekania się do fikołków z pozostawianiem włączonej konsoli. Returnal oferuje wciągającą jak bagno fabułę, cudowną oprawę graficzną, niewiarygodne skonstruowany dźwięk przestrzenny, powalającą atmosferę dopracowanego do najdrobniejszych szczegółów świata, złożone mechaniki opierające się na uwielbianym przeze mnie minimaxowaniu synergii oraz gigantyczne pokłady replayability. Na szczególną pochwałę zasługuje estetyka świata Returnal wzorowanego na serii Obcy/Prometeusz z domieszką brudnego monumentalizmu i nieziemskiej twórczości Beksińskiego. Jedynym zgrzytem, jaki przesądził o nieco niższej od maksymalnej ocenie było wybitnie niesprzyjające RNG wymagane do splatynowania tego tytułu. Zeszłoroczne DLC do Returnal przedstawia zaś wszystkie zalety tej produkcji, ale w skompresowanej formie względnie krótkich, za to świetnie wyważonych i przepełnionych akcją sesji. Pozycja obowiązkowa dla każdego posiadacza PS5.

// Platforma: PS5, status: stara platyna + wyczyszczone trofea z DLC, ocena: 9+
____________________________________

Pierwsza wersja opisu moich wrażeń z przejścia tej gry wyglądała zupełnie inaczej, ale niestety z pewnych względów musiałem ją zmienić – a szkoda, bo miałem trochę więcej ciekawych rzeczy do powiedzenia/napisania na ten temat. No cóż, innym razem 😉 Do niedawna nie wiedziałem o istnieniu tej gry, mimo że lubię takie klimaty i fascynuję się wszystkim, co związane z astronautyką. Cieszę się jednak, że się o niej dowiedziałem, bo Deliver Us The Moon jest całkiem przyzwoitym tytułem. W gruncie rzeczy to walking simulator z kilkoma łamigłówkami środowiskowymi, w którym wcielamy się w bohatera próbującego rozwikłać zagadkę opuszczonej bazy na Księżycu. Jak na indyczka, gra prezentuje się nieźle (a brzmi momentami bardzo dobrze), a do tego opowiada zupełnie sensowną i wciągającą historię w realiach niedalekiej przyszłości, nowoczesnych technologii i zagrożeń dla środowiska. Prosta, szybka i przyjemna platynka na mniej niż 10 godzin, która nie zdąży się znudzić. 

// Platforma: PS4, status: nowa platyna, ocena: 7
____________________________________

W czasach PSX’a jedną z moich ulubionych gier była Colony Wars: Red Sun – arcade’owa kosmiczna strzelanka z długą i ciekawą kampanią fabularną, różnorodnymi misjami oraz bogatym systemem kupowania i ulepszania statków. W późniejszych generacjach konsol szukałem gry w podobnych klimatach, ale jakoś nic nie przypadło mi do gustu… aż w końcu nadszedł Chorus, a moje wspomnienia odżyły. Chorus to również arcade’owa kosmiczna strzelanka z długą i ciekawą kampanią fabularną, choć skupiająca się tylko na jednej postaci i jednym statku (nie bez powodu). Trochę brakowało mi w niej bardziej różnorodnych misji, np. przy powierzchni planet, rodem z Ace Combat, ale posiada sporo innych zalet. Jak na tytuł AA, Chorus brzmi dość standardowo, ale wygląda fenomenalnie. Serio, oprawa graficzna tego tytułu robi miejscami ogromne wrażenie. Za plus na pewno należy uznać to, jak dopracowana jest ta produkcja. Zacząłem grać kilka tygodni po premierze i nie natrafiłem na żadnego, nawet najmniejszego buga czy jakiekolwiek zwolnienia animacji. Gameplay Chorus jest niezwykle dynamiczny, ale nieprzytłaczający i bardzo łatwy do opanowania – latanie sprawia mnóstwo przyjemności. Z kolei Nara i Forsa są bardzo ciekawymi i dobrze napisanymi bohaterami, od dialogów nie więdną uszy, a fabuła nie przyprawia o grymas na twarzy – w tej materii nie jest może wybitnie, ale jest pozytywnie. Podsumowując, Chorus to świetny tytuł dla zwolenników starego, arcade’owego strzelania w kosmosie, którzy nie mają ochoty robić dyplomu z obsługi hiperzaawansowanych statków kosmicznych, a jedynie chcą sobie polatać i postrzelać.

// Platforma: PS5, status: nowa platyna, ocena: 8+
____________________________________

PSX’owy Shadow Man miał mnóstwo wad, z których zdecydowanie największą była oprawa graficzna, ale tytuł ten utkwił mi w pamięci – i to w pozytywnym sensie – ze względu na wyjątkową atmosferę w klimatach voodoo. W tym roku studio Nightdive specjalizujące się w remasterach klasyków wypuściło wreszcie konsolową wersję Shadow Man Remastered. Kupiłem, spróbowałem ponownie i nie potrafiłem odkleić się od tej gry, dopóki nie zrobiłem w niej absolutnie wszystkiego. Remaster Shadow Mana powinien być stawiany za wzór odświeżania starych gier. Oprócz wszystkich zalet oryginału, związanych głównie z wykreowanym światem, mamy tu również doskonałą oprawę graficzną z namalowanymi od nowa teksturami, wzbogaconymi modelami i kompletnie nowym, doskonałym silnikiem oświetlenia, który diametralnie zmienia odbiór tej produkcji. Z kolei ścieżka dźwiękowa, choć brzmi podobnie, została nagrana całkowicie od nowa przez kompozytora pierwotnych wydań. Gra “chodzi” jak błyskawica – nie ma żadnych spadków poniżej 60 FPS, glitchy czy bugów, a ekrany wczytywania są króciutkie (przynajmniej we wstecznej kompatybilności na PS5). Jakby tego wszystkiego było mało, do gry trafiła zawartość wycięta z pierwotnego wydania – póki co jest to cały jeden poziom, jeden boss i dwa poziomy w wersjach bardziej rozbudowanych. Do tego wprowadzono “nową” broń wynagradzającą trud znalezienia wszystkich znajdziek w grze, a podobno developerzy wciąż pracują nad tym tytułem i zamierzają wprowadzić jeszcze jednego bossa, który został wycięty z oryginału! Z czystym sumieniem mogę napisać, że Shadow Man Remastered to jeden z najlepszych remasterów, w jakie w życiu grałem (które jeszcze nie były remake’ami).

// Platforma: PS4, status: nowa platyna, ocena: 8+
____________________________________

Uwielbiam gry doskonale odzwierciedlające powiedzenie “Jeden obraz jest wart więcej niż tysiąc słów”, czyli produkcje, w których świat gry ma znacznie więcej do powiedzenia od dialogów. Mało tego – w niektórych z tych produkcji, jak w tym przypadku, dialogów nie ma zupełnie. Ale zamiast dialogów znajdziemy tu wspaniale wykreowany świat, w którym wydarzyło się… coś. Liczne wskazówki pozwalają domyślać się, co, ale w gruncie rzeczy to nieistotne. Znacznie ważniejsze jest to, że świat pozostały po tym wydarzeniu jest z jednej strony przesiąknięty zniewalającą pustką, a z drugiej strony – tak dużo w nim reliktów przeszłości opowiadających zadziwiająco ciekawą historię, którą chciałoby się poznać w pełni. Far: Lone Sails to mała, niezależna gra strategiczna polegająca na przemieszczaniu się steampunkowym pojazdem przez przepiękny, postapokaliptyczny świat okraszony cudowną oprawą AV. Podróż wymaga nie tylko regularnej konserwacji naszego… uh… okrętu? ciągnika…? – ale również gromadzenia porozrzucanych tu i ówdzie zapasów, ulepszania dostępnej machinerii oraz umiejętnego korzystania z pomyślnego wiatru wiejącego w tytułowe żagle. Jak w dobrej, choć krótkiej powieści, znacznie ważniejsza od celu jest tu samotna (ale nie cicha!) podróż. Bardzo się cieszę, że czytając recenzję drugiej części, postanowiłem zainteresować się jedynką, która tylko pogłębiła mój apetyt na Far: Changing Tides.

// Platforma: PS4, status: 100% nowych trofeów, ocena: 8+
____________________________________

Kilka lat temu, z ogromną przyjemnością poświęciłem ok. 100 godzin na splatynowanie Death Stranding – pierwszej, pełnoprawnej produkcji Hideo Kojimy od opuszczenia Konami. Tytuł ten utwierdził mnie wtedy w przekonaniu, że atmosfera i kreacja świata są dla mnie jednymi z najważniejszych cech w grach wideo. Nie brakowało jej problemów i zdecydowanie nie była to gra dla każdego, ale do końca życia nie zapomnę jej klimatu. Sam gameplay, uznawany raczej za nudny, trafił idealnie w mój gust. Z jednej strony mogłem dłużej napawać się widokami inspirowanymi moją ukochaną Islandią, a z drugiej strony – to tytuł wręcz stworzony do multitaskingu. Zajmując się relaksującą, acz nieco powtarzalną rozgrywką, mogłem jednocześnie nadrabiać na stojącym obok telewizora laptopie zaległości serialowe, kinowe lub podcastowe. W tym roku do PS+ trafiła wersja reżyserska Death Stranding. Gdy okazało się, że do kolejnej platyny nie muszę przechodzić jej od początku, ale muszę włożyć w nią kilka(naście) godzin, z przyjemnością skorzystałem z okazji. Przekonałem się, że przez te kilka lat moja opinia n.t. tej produkcji zbytnio się nie zmieniła. Byłem zachwycony powrotem do Death Stranding: Director’s Cut w nowej, jeszcze wspanialszej oprawie AV. Odwiedziłem i naprawiłem starą, ustawioną kilka lat temu infrastrukturę, która w większości przypadków przetrwała po dziś dzień, a potem z przyjemnością zająłem się nowymi zadaniami i zadziwiająco wciągającymi wyścigami. Po wyczyszczeniu całej nowej zawartości było mi wręcz trochę szkoda, że właściwie już nie mam co robić w tej grze – i w zasadzie to był bardzo dobry moment na jej odstawienie. Po ukończeniu Director’s Cut moje miłe wspomnienia z DS stały się jeszcze milsze.

// Platforma: PS5, status: nowa platyna, ocena: 9+
____________________________________

Trudno opisać, jaką radość przyniosła mi informacja, że w PS Plus Premium pojawią się również gry z PSX’a – i to z nowiutkimi trofeami – a jedną z tych gier będzie Syphon Filter. No bo właściwie to trochę dziwne, nieprawdaż? Ot, raczej przeciętna gierka z 1999 roku zostaje wydana ponownie z trofeami – i to w równie surowej oprawie jak 23 lata temu. Nigdy nie należała do gier wybitnych, nie wspominając nawet o fakcie, że w pewnym sensie rywalizowała z legendarną Metal Gear Solid, która pod wieloma względami wciąga ją nosem. Syphon Filter to jednak tytuł, który jest dla mnie kwintesencją nostalgii, z wielu powodów. To pierwsza “poważna” gra, w jaką grałem na PSX’ie i której fabułę śledziłem z zapartym tchem. SF to również chyba pierwszy tytuł, który kupiłem sobie sam, za oszczędności. Wreszcie, SF tak nieodparcie kojarzy mi się z latami ’90, w których uwielbiałem oglądać filmy szpiegowskie. Przyznam szczerze, że mój pierwszy kontakt ze wspomnianym wcześniej MGS, odpalonym jeszcze na konsoli kuzyna, nie wypadł najkorzystniej – od początku czułem, że MGS jest grą bardzo… japońską i przez to wyraźnie odczuwałem pewien dysonans. Na szczęście z biegiem czasu doceniłem również i serię Kojimy, ale pierwsze, niezapomniane odpalenie Syphon Filter było dla mnie jak przeniesienie się do amerykańskiego filmu akcji. Nie potrafiłem się oderwać od tej gry całymi tygodniami. Dziś, w dobie tak wielu doskonałych gier akcji, dla kogoś, kto nie miał do czynienia z tym tytułem w przeszłości, SF wypadnie zapewne blado… ale dla mnie to jedna z najważniejszych gier w życiu. Strasznie się cieszę, że w mijającym roku miałem okazję powrócić do tego tytułu, tak cudownie okraszonego świeżutką platyną. Ocena mocno zawyżona, ale cóż – taki urok nostalgii 😉

// Platforma: PS5, status: nowa platyna, ocena: 10
____________________________________

Czego jak czego, ale akurat tej gry w moim rocznym podsumowaniu się nie spodziewałem. Znalazła się tu jednak, ponieważ mam młodego bratanka, który kiedyś odwiedził wujka i bardzo zapragnął w to pograć, a ja nie dopilnowałem, żeby przełączył na założony specjalnie na takie okazje profil na mojej konsoli, chroniący mnie przed trofeowym śmietnikiem 😉 No cóż, skoro mleko się rozlało, to stwierdziłem, że sam sprawdzę, na czym polega fenomen Fall Guys: Ultimate Knockout. Pograłem trochę samemu, trochę z kumplami i utwierdziłem się w przekonaniu, że to jednak tytuł nie dla mnie. Owszem, dostrzegam jego atrakcyjność i wiem, że można się przy nim nieźle pobawić, ale po 5 czy 6 godzinach gry nie miałem już najmniejszej ochoty powracać do Fall Guys. Z biegiem czasu infantylność tego tytułu stała się dla mnie zbyt męcząca i zaczęła przyćmiewać wszelką przyjemność płynącą z gry. Lubię czasem pograć w produkcje imprezowe, ale chyba nie w takim wydaniu.

// Platforma: PS5, status: rozgrzebana i porzucona, ocena: 6
____________________________________

W moim zestawieniu nie mogło zabraknąć doskonałego SnowRunnera. W tym roku ukazała się bowiem usprawniona wersja na PS5, która zachęciła mnie do zdobycia drugiej platyny. SnowRunner okazał się jednym z moich największych odkryć roku 2020 i od tamtej pory, już przez ponad 2 lata, regularnie do niego wracam – choć w tym roku wyraźnie rzadziej niż w latach poprzednich. Tytuł ten zaintrygował mnie od pierwszego zwiastuna, mimo że wcześniej nie grałem w nic z tego gatunku. Kupiłem na premierę i przez wiele tygodni nie potrafiłem się oderwać. “Dark Souls na czterech kółkach” to idealna pozycja dla kogoś poszukującego relaksującej rozgrywki, kto jednocześnie oczekuje czegoś więcej niż tylko bezmózgiego wciskania przycisków. SnowRunner to świetne połączenie symulatora i strategii, w którym przywracamy do funkcjonowania kolejne, odcięte od świata regiony Stanów, Kanady i Rosji. Zaczyna się od prostych zleceń typu naprawy dróg, mostów czy słupów telegraficznych, a za zarobione pieniądze rozwija się flotę pojazdów pozwalającą na mierzenie się z coraz trudniejszymi kontraktami w coraz bardziej nieprzystępnym terenie, takimi jak n.p. reaktywacja infrastruktury starego, radzieckiego kosmodromu. W ramach drugiego roku DLC developerzy wprowadzili do gry również nieco inne, ciekawe mechaniki, takie jak wyścigi terenowe czy tak uwielbiane przeze mnie e-rolnictwo 😉 Polecałem w zeszłym roku, a więc polecam i w tym – szczególnie w nowej oprawie currentgenowej! Wygląda na to, że developerzy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa i szykują kolejne – mam nadzieje ekscytujące – wyzwania, a więc, prawdopodobnie, do usłyszenia za rok, w tym samym miejscu i o tej samej porze 😉

// Platforma: PS5, status: nowa platyna, ocena: 9
____________________________________

Nie jestem miłośnikiem kotów. Prawdę mówiąc, gdybym miał wybierać, zamieniłbym każdego kocura na dowolnego psiaka. I chyba z takim nastawieniem podszedłem pierwotnie do Stray. Spodziewałem się, że ta produkcja będzie jedynie ślicznym fan servicem dla fanatyków futrzaków. Z przyjemnością donoszę jednak, że się myliłem, a Stray znacznie przewyższyła moje oczekiwania. Bardzo szybko zakochałem się zarówno w postaci rudego dachowca, jak i w świecie, który przyszło mu przemierzać – przerażająco pustej, cyberpunkowej metropolii, którą zwiedzamy od gnijącego podbrzusza, aż po sterylne szczyty. W Stray niemal nic nie jest podane na tacy – to doskonały przykład gry oferującej bardzo ciekawą historię, którą jednak należy powoli wydobyć z otoczenia. Uwielbiam w grach narrację środowiskową, szczególnie zrealizowaną w tak intrygującym świecie. Jakby tego było mało, całość przedstawiona jest we wspaniałej oprawie AV – zwłaszcza muzyka Stray zapadła mi głęboko w pamięci, choć oczywiście obok grafiki też trudno przejść obojętnie. W Stray mogę doszukać się właściwie tylko dwóch wad, lecz jedna z nich świadczy o jej jakości. Chciałbym poznać ten świat jeszcze lepiej, móc poobcować z nim dłużej, ale to niestety rozczarowująco krótka gra. Ponadto, z punktu widzenia zbieracza trofeów, muszę wspomnieć o jednym, wybitnie irytującym pucharku opierającym się w dużej mierze na szczęściu. Pomijając te dwa mankamenty, przy Stray bawiłem się doskonale i liczę na okazję do ponownego odwiedzenia tego świata. 

// Platforma: PS5, status: nowa platyna, ocena: 9
____________________________________

Nie od dziś jestem wielkim zwolennikiem wszelkiej maści gier rolniczych. Spędziłem setki godzin przy różnych wydaniach z serii Harvest Moon i Farming Simulator oraz wielu klonach tych produkcji. Cztery lata temu na rynku gier o tej tematyce pojawił się nowy gracz – i to z Polski. Farm Manager 2018, dostępny jedynie na PC, okazał się pierwszą od dawna, udaną, czystą strategią rolniczą typu RTS. Gdy zatem pojawiła się informacja o sequelu, który trafi również na konsole, wiedziałem, że nie mogę przejść obok niego obojętnie. W tym roku wreszcie zagrałem w Farm Managera 2022 (brak wpisu w encyklopedii :/ ) i zostałem z nim na tyle długo, że go splatynowałem – choć nie obyło się bez problemów. Idea FM 2022 polega na budowie od zera i zarządzaniu dużym, nowoczesnym gospodarstwem rolniczym, obejmującym całą niezbędną infrastrukturę – od domu właściciela, przez lokale dla pracowników, stodoły i magazyny, wszelkie budynki związane z hodowlą zwierząt i uprawą roślin, po ogromne przetwórnie. Dla kogoś takiego jak ja, kto uwielbia tematykę rolniczą, strategie ekonomiczne i city buildery, taka produkcja powinna być spełnieniem marzeń. Wersja konsolowa wymaga jednak (a przynajmniej wymagała kilka miesięcy temu) licznych poprawek, bo regularnie zdarzało jej się wieszać – zwłaszcza w przypadku bardziej rozbudowanych gospodarstw. Mimo wszystko szczerze polecam ten tytuł wszystkim miłośnikom wyżej wymienionych gatunków.

// Platforma: PS4, status: nowa platyna, ocena: 7+
____________________________________

“Kilka” razy wspominałem na PPE, że po grach wideo moją drugą, największą pasją jest zbieranie wybranych zestawów LEGO 😉 Przez lata zgromadziłem całkiem sporą kolekcję zestawów Technic, Speed Champions, Ideas, Architecture, Creator Expert i Icons, liczącą w tej chwili już ponad 300 pozycji. Nie jestem jednak jakimś wielkim zwolennikiem gier LEGO – owszem, ograłem w swojej karierze kilka tytułów, ale zapewne zliczyłbym je na palcach jednej dłoni. Uwielbiam za to uniwersum Gwiezdnych Wojen, dlatego wiedziałem, że w końcu muszę zagrać w LEGO Star Wars: The Skywalker Saga. Ano zagrałem, splatynowałem i stwierdzam, że zdecydowanie było warto. Pierwszy wniosek, jaki wyciągnąłem bardzo szybko brzmi: ta gra jest ogromna! Można było się tego domyśleć, bo przecież – jak nazwa wskazuje – w Sadze Skywalkerów zawarto wszystkie 9 głównych filmów. Choć to oczywiste, mimo wszystko, liczba i rozmiary poziomów tej produkcji robią spore wrażenie. Ponadto, gra wygląda prześlicznie, a brzmi – jak przystało na produkcję z muzyką Williamsa – jeszcze lepiej. Miłośnicy zbieractwa znajdą tu dosłownie tysiące znajdziek powiązanych ze światami Gwiezdnych Wojen i LEGO – statki, minifigurki, klocki i wiele innych. Sam charakter poziomów i zadań sprawia, że jest to doskonały tytuł na krótką sesję z doskoku, a do wyczyszczenia gry takich sesji można tu wcisnąć BARDZO dużo 😉 Grzechem byłoby również nie wspomnieć o świetnym humorze przeplatającym całą produkcję – LEGO słynie z bardzo specyficznego parodiowania nawet najpoważniejszych scen filmowych, ale chyba najzabawniejszym motywem jest możliwość włączenia “trybu bełkotu”, z którym każdy przerywnik filmowy staje się absurdalnym hitem 😉 The Skywalker Saga to doskonała produkcja zarówno dla nieco młodszych graczy, jak i dla starszych miłośników LEGO i Star Wars. Polecam z czystym sumieniem!

// Platforma: PS5, status: nowa platyna, ocena: 9
____________________________________

Wiedziałem, że chcę zagrać w Gran Turismo 7 od pierwszego zwiastuna tej gry. Mimo nietypowej formuły, przy Gran Turismo Sport bawiłem się na tyle dobrze, że nie miałem powodów wątpić we własne odczucia wobec kolejnej, tym razem już pełnoprawnej części serii. I rzeczywiście – GT7 wciągnęła mnie od premiery jak bagno i nie chciała wypuścić aż do grudnia tego roku, kiedy po 9 miesiącach w końcu (chwilowo) usunąłem ją z dysku. Zacznijmy od rzeczy oczywistych: oprawa wideo tej gry to całkiem nowa jakość – GT7 prezentuje się po prostu cudownie. Warstwa audio też jest mocna, szczególnie w aspekcie efektów dźwiękowych, choć soundtrack – zarówno oryginalny, jak i licencjonowany – tym razem wypadł przeciętnie. Sama mechanika rozgrywki, tj. układ trybu kariery, przypadł mi do gustu, ale nie pogardziłbym trochę bardziej złożonym systemem. Cieszy mnie jednak, że developerzy postanowili podkreślić w kampanii aspekt historyczny motoryzacji – to kolejny element potwierdzający, że Gran Turismo 7 została stworzona przez pasjonatów dla pasjonatów. Chyba największym zaskoczeniem okazała się dla mnie wyraźna zmiana w modelu jazdy – z jednej strony odczucia z kierowania są zbliżone do odczuć z poprzednich części, ale prowadzenie stało się dużo bardziej dynamiczne. To z kolei odbiło się na poziomie trudności, który – przynajmniej w stosunku do GTS – IMO nieco podskoczył. Cieszy mnie wreszcie, że w stosunku do poprzedniej odsłony serii, Polyphony nieco zluzowało z trofeami za tryb online. Eliminacja wielogodzinnego grindu zachęciła mnie do żyłowania czasów w licencjach i do zdobycia platyny. Póki co odpoczywam od Gran Turismo 7, ale czuję, że jeszcze powrócę do tej gry 😉

// Platforma: PS5, status: nowa platyna, ocena: 9
____________________________________

Biorąc pod uwagę, co napisałem nieco wyżej na temat części pierwszej, zapewne łatwo wywnioskować moje odczucia wobec Syphon Filter 2. Oczywiście, że miałem ogromną nadzieję, że nie skończy się wyłącznie na jedynce – i oczywiście kupiłem, ściągnąłem, przeszedłem i splatynowałem tę grę, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja 😉 Druga część Syphon Filter jest dla mnie doskonałym growym odzwierciedleniem filmu szpiegowskiego. Do końca życia nie zapomnę okoliczności, w jakich przyniosłem tę grę do domu, odpaliłem ją pierwszy raz i wsiąkłem na resztę tamtego dnia. Syphon Filter 2 jest pod każdym względem lepsza od jedynki – oferuje po prostu więcej wszystkiego, co wspaniałe w tej serii i jest zdecydowanie najlepszą jej odsłoną. Wciąż ważą się losy dalszych części doskonałego cyklu Syphon Filter – wiadomo, że w przyszłości na PSN pojawi się przynajmniej trójka, oceniona już w Korei, ale mam ogromną nadzieję, że doczekamy się także powrotu pozostałych trzech części. Szczególnie liczę na czwartą Omega Strain, która mocno wyprzedzała swoje czasy – aby ją ukończyć w 100%, należało zaliczyć kilkanaście zadań w czteroosobowym co-opie… na PS2, w roku 2004. Jak nietrudno się domyśleć, w tamtych czasach granie online na PS2, w Polsce, było nie lada wyzwaniem, dlatego liczę, że ta doskonała gra dostanie swoją drugą szansę w obecnych realiach. Ale czekam także na Dark Mirror i Logan’s Shadow – dwie fenomenalne odsłony serii Syphon Filter, które miałem przyjemność ukończyć na PSP. Skoro na pełnoprawny powrót serii póki co nie ma szans, chciałbym doświadczyć ich jeszcze raz chociaż we wstecznej kompatybilności – oczywiście z nowiutkimi kompletami trofeów do zebrania 😉 Zważywszy na to wszystko, moja ocena Syphon Filter 2 nie powinna nikogo dziwić.

// Platforma: PS5, status: nowa platyna, ocena: 10
____________________________________

Trudno nazwać The Artful Escape pełnoprawną grą – choć ma zadatki na platformówkę, właściwie łatwiej byłoby zaliczyć ten tytuł do walking simulatorów. Nie uświadczysz tu, drogi czytelniku, nie wiadomo jak skomplikowanych mechanik czy zbierania rozsianych po świecie znajdziek, bo tytuł ten powstał w zupełnie innym celu. The Artful Escape to muzyczna, psychodeliczna podróż młodego chłopaka z małego miasteczka, poszukującego własnej tożsamości i pragnącego uwolnić się od oczekiwań najbliższego otoczenia. Szczerze polecam doświadczyć tej podróży każdemu miłośnikowi gitarowego grania, bo tytuł ten jest przecudowną i fenomenalnie brzmiącą laurką dla space rocka, okraszoną ciekawą fabułą, niesamowitą atmosferą, świetnie napisanymi postaciami i doskonałym, “suchym” humorem. Choć to zabrzmi banalnie, przez kilka krótkich godzin, które spędziłem z The Artful Escape, nie przestawałem się uśmiechać, a po głowie wciąż krążyła mi jedna myśl: “Jakie to wszystko jest bajeranckie!”. Uwielbiam takie indie-perełki, które od czasu do czasu udaje mi się wyłowić z morza bylejakości. Szczerze polecam!

// Platforma: PS5, status: nowa platyna, ocena: 8
____________________________________

Podobnie jak w przypadku poprzedniej produkcji z mojej listy, South of The Circle raczej trudno nazwać pełnoprawną grą. Nie oznacza to jednak, że nie warto się nią zainteresować – wręcz przeciwnie. South of The Circle, wydana przez nasze rodzime 11 Bit Studios, to walking sim i opowiadanie graficzne ze szczątkowym gameplayem, które od niedawna zaliczam do grona najlepszych tytułów w tym gatunku. Omawiany tytuł opowiada historię o miłości, lojalności i uczciwości, rozgrywającą się w Wielkiej Brytanii i na Antarktydzie, w czasach zimnej wojny. Napisany po mistrzowsku scenariusz tej gry został odegrany na najwyższym poziomie, choć trzeba wziąć poprawkę na tematykę polityczno-naukową, którą niełatwo zachęcić odbiorców. Pastelowa oprawa graficzna, choć stosunkowo skąpa, idealnie odzwierciedla atmosferę tego tytułu, czasem ponurą i przybijającą, a innym razem przepełnioną nadzieją. Na szczególną uwagę zasługują ujęcia z Antarktydy – przerażająco pusta, lodowa kraina ma swój wyjątkowy urok. Całą grę można ukończyć i wyczyścić z trofeów (niestety nie ma platynowego pucharka) w niecałe 4-5 godzin, pewnie nawet szybciej, ale nie pozostawia niedosytu – po zakończeniu tej przygody czułem, że twórcy przekazali wszystko, co chcieli przekazać, bez sztucznego wydłużania czasu gry. South of The Circle to kolejna indie-perełka, którą mogę bez wahania polecić.

// Platforma: PS5, status: 100% trofeów, ocena: 8+
____________________________________

Pod koniec zeszłego roku dowiedziałem się przez przypadek, że What Remains of Edith Finch dostała darmową aktualizację do PS5, obejmującą również całkiem nowy pucharek platynowy, którego nie posiadała wydana kilka lat temu wersja na PS4. Uznałem więc, że to doskonała okazja do ponownego odwiedzenia osobliwego domu Finchów stanowiącego miejsce akcji tego wspaniałego “symulatora chodzenia”. Chyba mogę napisać, że omawiana produkcja, obok Firewatch i Everybody’s Gone To The Rapture, należy do trójki moich ulubionych “gier” w tym gatunku. What Remains of Edith Finch opowiada historię wielopokoleniowej rodziny, nad którą ciąży pewna klątwa. W trakcie gry wcielamy się w najmłodszego przedstawiciela rodu Finchów eksplorującego stary, opuszczony dom, w którym żyły i umierały kolejne pokolenia przybyłej ze Szwecji rodziny. Ze względu na tematykę zagłębiającą się w ludzką psychikę, produkcja ta nie należy do najłatwiejszych w odbiorze, ale szczerze polecam ją każdemu, kto jeszcze nie miał okazji w nią zagrać, bo What Remains of Edith Finch to tytuł wyjątkowy. Choć to w zasadzie walking sim, w żadnym wypadku nie można powiedzieć, że charakteryzuje się szczątkowym gameplayem. Wręcz przeciwnie: moim skromnym zdaniem, zastosowano w nim jedne z najbardziej błyskotliwych rozwiązań gameplayowo-narracyjnych w historii gier wideo… które przy okazji przedstawiają niezwykle poruszające wydarzenia. Gwarantuję każdemu, kto zagra w ten tytuł, że do końca życia nie zapomni pluskania w wannie czy fenomenalnego segmentu w fabryce konserw. What Remains of Edith Finch to doskonały tytuł zapadający w pamięć na lata.

// Platforma: PS5, status: nowa platyna, ocena: 9
____________________________________

Kilka lat temu Horizon: Zero Dawn zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie. Wizja świata przedstawiona przez Guerillę całkowicie mnie pochłonęła i nie pozwoliła się od siebie oderwać, dopóki nie zrobiłem w niej dosłownie wszystkiego. Gdy pojawiły się jednak zapowiedzi sequela, podszedłem do nich ze sporym dystansem. Coś mi nie pasowało i nie do końca potrafiłem określić, co. Zwiastuny zapowiadały grę bardzo kolorową, w klimacie wyspiarskim, ze znacznie większym naciskiem położonym na estetykę plemienną – a przynajmniej tak je odbierałem. Ponadto w jednym z trailerów od razu zauważyłem, że Aloy, choć była bez kompanów, nie przestawała mówić do siebie nawet na 10 sekund, co doprowadzało mnie do szału. Nie kupiłem jej na premierę, ale w końcu kopia Horizon: Forbidden West trafiła w moje ręce, więc postanowiłem dać jej szansę… i bardzo się z tego cieszę, bo okazało się, że przebiła moje wszelkie oczekiwania i została jedną z dwóch najlepszych gier, jakie ukończyłem w roku 2022. Forbidden West jest świetnym przykładem sequela idealnego – pod każdym względem lepszego od i tak doskonałej części pierwszej. Oprawa graficzna, jakość scenariusza i dialogów, poziom rozbudowania tła fabularnego i świata gry, zadania główne i poboczne, nowe postacie – wszystko to stoi na jeszcze wyższym poziomie niż w przypadku cudownej Zero Dawn. Szczególnie imponuje grafika – wciąż zastanawiam się, co zdołaliby osiągnąć developerzy, gdyby zdecydowali się wydać tę produkcję wyłącznie na PS5. Forbidden West to taki skarb, który nie przestaje obradzać; im dłużej grałem w tę grę, tym częściej zastanawiałem się, kiedy jej tempo zwolni, kiedy zobaczę powtarzające się lokacje lub wyczuję spadek jakości. I wiecie co? Nie doczekałem się takiego momentu – z każdym kolejnym zadaniem produkcja ta pochłaniała mnie coraz bardziej, aż do swojego imponującego finału. W moim odczuciu Guerilla zapracowała na ogromny kredyt zaufania. Nie wiem, czy i kiedy wyjdzie część trzecia, ale jestem pewien, że zakupię i zagram w nią w dniu premiery.

// Platforma: PS5, status: nowa platyna, ocena: 10
____________________________________

Tak się zabawnie złożyło, że dwie najlepsze gry ograłem w tym roku tuż po sobie – oto druga z nich. W przypadku God of War Ragnarök również nie mam do czego się przyczepić, bo dosłownie wszystko mi tu “zagrało” i tę grę także mogę nazwać sequelem doskonałym. Oprawa AV jest fenomenalna. Grafika, choć i tak wspaniała, prezentuje się chyba odrobinę gorzej niż w Forbidden West, ale za to warstwa dźwiękowa wyraźnie wychodzi tu na prowadzenie. Uwielbiam twórczość Beara McCreary’ego, który ostatnio zabłysnął doskonałą ścieżką dźwiękową do serialu “Pierścienie Władzy”. Jakby tego było mało, kawałek “Blood upon the snow” promujący tę grę, zaśpiewał Hozier – od lat jeden z moich ulubionych wokalistów, więc trudno się dziwić, że od premiery słucham tego utworu przynajmniej raz dziennie i wciąż nie potrafię się od niego uwolnić (i nie chcę!). Gameplay Ragnaröka stoi na najwyższym poziomie. Nie ma tu rewolucji w stosunku do prequela z 2018 roku, ale ja tej rewolucji nie potrzebowałem i cieszę się, że zbytnio nie zmieniono systemu walki, który w moim odczuciu sprawdzał się doskonale. Produkcja Santa Monica oferuje mnóstwo zawartości, która nawet przez chwilę mi się nie nudziła – oprócz niezwykle przyjemniej rozgrywki na pewno miały na to wpływ także świetnie napisane, wyraziste i ciekawe postacie. Wreszcie fabuła gry, czerpiąca garściami z mitologii nordyckiej, stanowi wspaniałe ukoronowanie wątków zapoczątkowanych 4 lata temu. Gdybym miał opisać całokształt moich odczuć wobec Ragnaröka jednym słowem, w najbardziej oszczędnym wariancie użyłbym zwrotu “nadzwyczajny”. Niezależnie od tego, dokąd zaprowadzą nas dalsze losy Kratosa lub Atreusa, życzę sobie i wam, żeby zrealizowano je z co najmniej równie wielkim rozmachem. 

// Platforma: PS5, status: nowa platyna, ocena: 10
____________________________________

W tym roku zaliczyłem również powrót do swojego guilty pleasure, czyli ostatniej odsłony serii Assassin’s Creed. Czynnikiem zachęcającym mnie do kolejnych powrotów, nawet mimo rozczarowania niektórymi częściami tego cyklu, jest bez wątpienia współczesny wątek fabularny, który, prawdopodobnie, będzie kontynuowany w zapowiedzianych już kolejnych tytułach. Wrażenia z gry podstawowej i kilku pierwszych DLC opisałem w poprzednim podsumowaniu rocznym. Kilka miesięcy temu AC: Valhalla trafiła do PS Plus, więc postanowiłem skorzystać z okazji i sprawdzić ostatnie rozszerzenia tej produkcji: Tombs of the Fallen, Dawn of Ragnarök i The Forgotten Saga. I w zasadzie nie żałuję, bo bawiłem się wybornie. W Tombs of The Fallen wprowadzono kilka rozsianych po Anglii grobowców bohaterów z historii wysp. Każda z lokacji oferuje sporo ciekawych zagadek, a rozwiązanie ich wszystkich zapewnia dostęp do kolejnego, bardzo interesującego miejsca. Dawn of Ragnarök to standardowe rozszerzenie fabularne, tym razem rozgrywające się w pięknej krainie krasnoludów. Warto wspomnieć, że w tej lokacji pojawia się unikalna metoda eksploracji świata gry, która nadaje całemu doświadczeniu mnóstwo przyjemnej dynamiki. Największym zaskoczeniem okazało się jednak ostatnie, darmowe rozszerzenie. The Forgotten Saga wprowadza do serii Assassin’s Creed całkiem nowy, miejscami wymagający tryb rogue-lite. Nie miałem pojęcia, jak świetnie taki tryb może funkcjonować w realiach tej gry. Nie dość, że The Forgotten Saga doskonale sprawdza się w przypadku krótkich sesji z doskoku, to jeszcze zapewnia mnóstwo okazji do poeksperymentowania z brońmi i umiejętnościami, z którymi wcześniej nie miałem zbyt wiele do czynienia, a losowość każdej rozgrywki – choć trochę ograniczona – i tak wprowadza miły powiew świeżości. Wisienką na torcie okazały się zaś dwa, darmowe zadania pożegnalne, w tym jedno wprowadzające bohaterkę z nadchodzącej wielkimi krokami Assassin’s Creed Mirage. O ile po zakończeniu Odyssey miałem serdecznie dość tej serii, o tyle muszę przyznać, że po zakończeniu Valhalli mam ochotę na więcej i z przyjemnością sprawdzę jej kontynuację.

// Platforma: PS5, status: stara platyna + 100% trofeów ze wszystkich DLC, ocena: 8
____________________________________

Trochę z tym zwlekałem, ale wreszcie, rzutem na taśmę, przed samym Sylwestrem udało mi się ukończyć jeszcze jeden tytuł z mojego rozległego backlogu – Ratchet & Clank: Rift Apart. Nigdy nie byłem zagorzałym fanem przygód Lombaxa i jego mechanicznego przyjaciela, ale w ostatnią część grało mi się całkiem przyjemnie, więc dałem szansę również najnowszej. Co tu dużo mówić, Rift Apart to świetna gra. Przede wszystkim oprawa graficzna tej produkcji i poziom jej technicznego dopracowania robią piorunujące wrażenie. Widziałem już kilka pięknych gier na PS5, ale wygląd niektórych postaci czy lokacji przedstawionych w tym tytule naprawdę wgniata w fotel. Gra działa bez najdrobniejszego zająknięcia, nawet w chwilach najintensywniejszej akcji, w których na ekranie roi się od różnych, bardzo bogatych efektów. Rozgrywka jest urozmaicona: nie dość, że większość broni zapewnia całkiem inne wrażenia ze strzelania, to jeszcze powróciły znane z poprzedniej części, szybkie tory zręcznościowe, a także całkiem nowe “mini-gierki”. Szczególnie spodobały mi się logiczne zagadki dla Clanka, choć mogłyby one być nieco trudniejsze. Wątek fabularny jest całkiem ciekawy, a para nowych, sympatycznych bohaterek przypadła mi do gustu i chciałbym zobaczyć je w kolejnych odsłonach tej serii. Cenię Rift Apart również za to, że nie jest niepotrzebnie rozwleczona – całą przygodę można ukończyć i splatynować w mniej niż 20 godzin, a jeśli komuś to nie wystarczy, zawsze może spróbować sił w trudniejszym trybie NG+. Rift Apart to bardzo solidna platformówka pachnąca klasykami gatunku sprzed 15-20-25 lat. Ile ja bym dał za to, by z podobnym rozmachem zrealizowano remake/reboot Spyro… 

// Platforma: PS5, status: nowa platyna, ocena: 9+
____________________________________

W ramach “odreagowania” po wspanialej, symulacyjnej przygodzie z Gran Turismo 7 postanowiłem spróbować czegoś bardziej arcade’owego, a tak się fajnie złożyło, że kilka miesięcy temu do Plusa trafiła Hot Wheels Unleashed. Ściągnąłem, zagrałem i tytuł ten przypadł mi do gustu na tyle, że postanowiłem podjąć się platynki. Cieszę się, że trochę zwlekałem z tą grą, bo podobno, zaraz po premierze, wiele osób narzekało na wyjątkowo nieprzyjemny i przesadzony grind, który kiepsko komponuje się z losowością loot boxów. Z przyjemnością donoszę jednak, że twórcy gry najwyraźniej zakończyli już jej rozwój i wprowadzili patch endgame’owy, który znacząco podniósł wysokość nagród za wszystkie wyścigi, przez co droga ku platynie stała się znacznie przyjemniejsza. W tej chwili do zdobycia ostatniego pucharka zostało mi tylko jedno trofeum, które wymaga odrobinę grindu, ale model jazdy resorakami i poziom zakręcenia tras są na tyle przyjemne, że z chęcią wracam do tej produkcji niemal co dzień, na krótkie sesje z doskoku, i powoli zmierzam w stronę finału. Jak wspomniałem wyżej, gra opiera się na loot boxach z resorakami, więc występuje tu pewna losowość, która zapewne napsuje trochę krwi niektórym graczom. Dla mnie jednak największą wadą tej produkcji jest coś innego: brak możliwości wyłączenia czy regulowania w opcjach gry trybu HDR. HWU jest bardzo dynamicznie oświetloną grą, na tyle dynamicznie, że niektóre lokacje potrafią wręcz oślepiać. Po kilku dłuższych sesjach stwierdziłem, że muszę wyłączać HDR z poziomu konsoli, szczególnie grając wieczorami, bo nie uśmiecha mi się psuć sobie wzroku. Mimo wszystko polecam ten tytuł, ale warto zwrócić uwagę na odpowiednie warunki do gry, bo szkoda oczu.

// Platforma: PS5, status: prawie splatynowana, ocena: 8
____________________________________

Kilka razy wspominałem w różnych miejscach, że nie przepadam za graniem na PC, bo po całym dniu pracy przy komputerze, ostatnie, na co mam ochotę, to relaksować się przy tym samym urządzeniu. Istnieje jednak kilka wyjątków od tej reguły: regularnie wracam do dwóch ukochanych tytułów, Warzone 2100 oraz Factorio. Tak się złożyło, że akurat w zeszłym roku nie grałem ponownie w żadną z tych gier, ale za to kilka tygodni temu sprawdziłem całkiem nową, polską strategię Floodland i z przyjemnością donoszę, że jest to naprawdę przyzwoity tytuł. Floodland to city builder w stylu The Settlers w realiach świata zmagającego się z bardzo poważnymi skutkami zmian klimatycznych. Mamy tu całkiem rozbudowane drzewko technologiczne umożliwiające przetrwanie i eksplorację ciekawego, zatopionego świata. Na początku podstawowymi materiałami budulcowymi są tu śmieci i skrawki drewna, ale z biegiem czasu opracowujemy metody produkcji coraz trwalszych surowców, pozwalające na wdrażanie nowocześniejszych technologii. Czynnikiem wyróżniającym Floodland na tle innych tego typu gier jest interesujący system zarządzania społecznością. W świecie gry występuje kilka frakcji o całkiem innych poglądach na sprawy społeczne, kulturowe czy naukowe. Kampania fabularna jest poprowadzona w taki sposób, że prędzej czy później musimy zarządzać społecznością złożoną z przedstawicieli kilku takich frakcji, czasem wybitnie niekompatybilnych. Możemy próbować pogodzić je ze sobą albo doprowadzić swoimi decyzjami do wyparcia niektórych z nich – oba wyjścia mają swoje zalety i wady, istotnie wpływające na rozgrywkę. Oprawa AV Floodland robi pozytywne wrażenie i fajnie podkreśla nieco brudną estetykę tej gry, a także satysfakcjonujące dążenia do uprzątnięcia tego świata. W skrócie: warto zagrać! A jeśli pojawi się wydanie konsolowe, to z przyjemnością wrócę do tego tytułu.

// Platforma: PC, status: ukończona, ocena: 8
____________________________________

W zeszłym roku wracałem również do The Division 2, bo po roku przerwy i pozornym porzuceniu tego tytułu, developerzy wreszcie zaczęli wprowadzać nową zawartość. Owszem, nie jest to nic nadzwyczajnego: póki co pojawił się jeden nowy tryb PVE, a w tej chwili dobiega końca drugi, nowy sezon ze szczątkową fabułą, ale mimo wszystko cieszę się, że Massive jeszcze nie porzuciło tego uniwersum. Sądzę, że świat The Division ma ogromny potencjał i bardzo chciałbym zobaczyć jego dalszy rozwój. Oczywiście, nieprzerwanie marzy mi się powrót do zimowego Nowego Jorku (lub do innego znanego miasta, ale koniecznie zimą). Kto wie, jeśli zainteresowanie tą produkcją się utrzyma, nadchodząca wielkimi krokami The Division: Heartland nie okaże się niewypałem, a wciąż opóźniania The Day Before pobudzi głód na tego typu gry (o ile nie okaże się przekrętem…), to może pewnego dnia doczekamy się pełnoprawnej, fabularnej kontynuacji The Division? Trzymam za to kciuki.

// Platforma: PS4, status: stara platyna + 100% trofeów z DLC, ocena: 9
____________________________________

I to by było na tyle 😉 W ramach podsumowania: w roku 2022 grałem w 28 tytułów – 27 na PS4/PS5 i jeden na PC. Udało mi się zebrać 20 pucharków platynowych, a do tego wyczyściłem 100% trofeów z dwóch gier bez platyn i zdobyłem komplet trofeów z DLC do dwóch gier, które splatynowałem w poprzednich latach. Na zakończenie, podobnie jak w zeszłym roku, wymienię z imienia i nazwiska kilka tytułów, które uplasowały się najwyżej na mojej liście backlogowych priorytetów:

  • Chrono Cross – już ukończona i splatynowana, czeka na przyszłoroczne podsumowanie.
  • Far: Changing Tides – do platynki pozostało jeszcze jedno trofeum.
  • Kena: Bridge of Spirits – nabrałem ochoty na ten tytuł po ukończeniu Ratcheta i Clanka. 
  • Elden Ring – wielki nieobecny w moim rocznym podsumowaniu. Nie miałem wielkiego ciśnienia, bo od Dark Soulsów zdecydowanie bardziej wolę Sekiro, a z tego, co wiem, tej grze znacznie bliżej to tego pierwszego tytułu. Niemniej, zapewne zagram w tym roku.
  • This War of Mine: Final Cut – wszystkie DLC wreszcie ukazały się na konsolach, więc koniecznie muszę do nich wrócić.
  • Cyberpunk 2077 – czekam na wersję PS5 z dodatkiem, wtedy przejdę od razu całość.
  • Hades – mimo jej obecności na zeszłorocznej liście, nie znalazłem jeszcze czasu dla tej gry, ale planuję nadrobić zaległość jeszcze przed sequelem.
  • Life is Strange: True Colors – tu sytuacja podobna, spad z roku 2021 wciąż czeka na swoją kolej.
  • Bloodborne – kupiłem kilka lat temu i tak sobie czekam na wersję 60 fps, ale nie wiem, czy wystarczy mi jeszcze cierpliwości…
  • Detroit: Become Human – tu podobnie, sam nie wiem czemu tyle z nią zwlekałem, może w tym roku się uda?
  • Airborne Kingdom – już czeka na dysku, pierwszy kontakt wypadł pozytywnie, więc na pewno jeszcze do niej wrócę.
  • Story of Seasons: Friends of Mineral Town – jak wyżej, czeka na dysku, ale wiem, że to moloch na tygodnie, jak nie miesiące. Niemniej, ciągnie okrutnie 😉

Tym optymistycznym (chyba?) akcentem kończę swoje growe podsumowanie roku 2022. Zapraszam jeszcze do udziału w krótkiej ankiecie, a na rok 2023 życzę sobie i wam zarówno wielu indie-perełek, jak i mnóstwa wysokobudżetowych hitów, na wszystkich platformach! Zabieram się za pisanie kolejnego podsumowania, do usłyszenia za rok! 😉

Jak oceniasz rok 2022 pod względem jakości ogranych tytułów?

Doskonale

7%

Dostatecznie

7%

Dopuszczająco

7%

Do bani

7%

Pokaż wyniki
Głosów: 7

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPogoda na dziś – poniedziałek 09.01. Przez Polskę przejdzie strefa opadów
Następny artykułDo centrum Gliwic nie wjedziemy starym samochodem? ZDM rozważa „strefę czystego transportu”