A A+ A++

“Przygody Fry’a w kosmosie”, wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, wciąż żyją i zakończyły ostatnio swój dwunasty sezon – drugi pod skrzydłami HULU. Dziesięć zupełnie nowych odcinków prezentuje bardzo… Mieszany poziom, pod pewnymi względami robiąc bardzo dobre, porównywalne z pierwszymi sezonami wrażenie, a w innych aspektach wręcz drażniąc i nasuwając pytania o to, czy pełny powrót do dawnej formy jest w ogóle możliwy… Ale po kolei!

Bodajże sam Matt Groening pochwalił się kiedyś, że w pokoju scenarzystów jego serialu siedzą posiadacze trzech doktoratów i siedmiu magisterek, z łącznym czasem spędzonym w Harvardzie przekraczającym pół wieku. To dlatego lwia część żartów była zarówno zabawna, jak i inteligentna, sięgając do różnych dziedzin nauki. Dlatego bez żadnego ważniejszego powodu w różnych odcinkach można znaleźć tajne wiadomości, napisane w “obcym” języku. I dlatego tak przykro było żegnać się z załogą Planet Express, kiedy serial został skasowany. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Już przy pierwszym wznowieniu (na Comedy Central) czuć było, że to nie ten sam serial, co dawniej. Scenariusze zrobiły się bardziej “na czasie”, odnosząc się do obecnych trendów, przepychając je jedynie o tysiąc lat do przodu. Można było odnieść wrażenie, że niektóre pomysły trochę zbyt mocno inspirują się wcześniejszymi historiami, że odcinki antologiczne nie imponują już tak humorem i pomysłowością. Mimo to, kiedy serial ponownie zniknął z anteny i ponownie na nią wrócił, tym razem za sprawą Hulu, raz jeszcze poczułem, że gwiazdka przyszła wcześniej, niż zwykle. Poprzedni sezon do wszystkich tych problemów dołożył jednak jeszcze jeden, dosyć trudny do przełknięcia: część aktorów zapomniała, jak robić głosy niektórych postaci – albo po prostu nie dawali już rady ich utrzymać, bo wiek robi swoje. To wciąż był kawałek całkiem niezłej telewizji, ale generalnie byłem zawiedziony. Oczekiwałem czegoś znacznie lepszego. A jak w tej materii wygląda najnowszy, dwunasty (licząc z filmami) sezon?

Futurama (1999) – recenzja, opinia o 12. sezonie serialu [Disney]. Krok do tyłu, krok do przodu i drobienie w miejscu 

Tym, co natychmiast rzuca się w ucho, są absolutnie perfekcyjnie podłożone głosy. Aż zastanawiam się, czy to aktorzy już się rozgrzali i przypomnieli sobie co i jak, czy może pomagano sobie trochę sztuczną inteligencją, co, w dzisiejszych czasach, nie zdzwiłoby mnie ani odrobinę. Jak nie wyglądałoby to zakulisowo, rezultat jest bardzo zadowalający. Zarówno barwa głosu, jak i tonacja nigdy się nie rozjeżdżają, jak miało to czasami miejsce w poprzednim sezonie. No dobra, to tyle jeśli chodzi o plusy.

Oczywiście trochę żartuję i wyolbrzymiam, bo przecież jest jeszcze jak zawsze solidna animacja, od czasu do czasu gagi potrafią naprawdę szczerze ubawić, a odcinki o krzemowej (i płatnej) przyjaciółce Leeli oraz high-conceptowy finał sezonu są zwyczajnie dobre i zapewne to właśnie je zapamiętam z tego sezonu na dłużej. A co z resztą? Nic. Obejrzałem, po drodze NIE wyłączyłem i jestem już na tak zaawansowanym etapie zapominania, że muszę sobie ściągać z listy odcinków na IMDb, o czym ja tu właściwie piszę. Ale najpierw te dwa dobre! “One is silicone and the other gold” oferuje kilka ciekawych przemyśleń na temat przyjaźni i człowieczeństwa jako takiego i choć bardzo wyraźnie czerpie z obecnego szału na sztuczną inteligencję, to jednak jako całość jest dostatecznie uniwersalny, żeby nie stracić na aktualności nawet i za 10 czy 20 lat. No i przyznam, że nie spodziewałem się dokąd to wszystko zmierza – a zmierzało do absolutnie komicznej przemocy i afirmacji przyjaźni, więc jestem zdecydowanie na tak. Przechodząc do finału sezonu… Na chłodno, muszę przyznać, że nie jest to w żaden sposób wybitny odcinek (ile razy można zachwycać się skrótem wspólnego życia Fry’a i Leeli i tym, jak bardzo im na sobie zależy?), ale skłamałbym pisząc, że nie działa na mnie ten ich ckliwy romans, nawet jeśli to po raz enty to samo, tylko odrobinkę inaczej podane.

Futurama (1999) – recenzja, opinia o 12. sezonie serialu [Disney]. Mam wrażenie, że fabuły wymyślano na zasadzie: “A co, gdyby X zrobił Y?”

Babski klub książki

Pozostałych osiem odcinków to już jednak co najwyżej niezłe odmóżdżacze, a w najgorszym wypadku zwyczajne nudy. Cały sezon zaczyna odcinek o NFT, w którym Bender sprzedaje “siebie”, po czym ktoś robi na tym kokosy, po czym on znowu na tym traci, bo tak działa NFT. Nie dość, że w 3024 wciąż mają jeszcze w ogóle koncepcję NFT, to całość jest zwyczajnie nieciekawa, z kiepskimi zwrotami akcji i równie świetnym humorem. Później dostajemy obowiązkowy “zwykły” odcinek, który ostatecznie odwraca narrację i staje się nieziemsko wzruszający (coś jak kompletnie rozkładający mnie na łopatki za każdym razem “Jurassic Bark” z sezonu piątego albo “Lethal inspection” z siódmego. Z tym, że nie ma mowy o choćby zbliżonym poziomie emocji. Raz, że finałowy zwrot jest boleśnie przewidywalny, dwa, że o miłości mamy Fry’a do swojego syna już było. 

A dalej wcale nie jest lepiej. W jednym odcinku Bender dosłownie powtarza swój żart z “Otworzę własny hotel. Z prostytutkami i hazardem! Albo, w sumie, walić hotel!”. Myślisz sobie, że może scenarzyści przygotowali w związku z tym jakąś nową puentę, coś, co zrekontekstualizuje ten starusieńki już przecież gag. Nie. To po prostu cytat z dawnego odcinka i nic więcej. W jednym odcinku Bender zostaje matadorem, w innym głowa Cary Delevingne na pozszywanym a’la potwór Frankensteina ciele robi z profesorem ciuchy. Niby można pozwolić sobie na taki zwyczajnie głupi odcinek, wyciskający do cna jakąś jedną, prostą koncepcję, ale kiedy 2/3 całego sezonu składa się z takich umiarkowanie zabawnych, losowych sytuacji – obowiązkowo zakończonych jakimś górnolotnym morałem, w stylu “zabijanie dla zabawy jest złe, a szybka moda produkuje więcej śmieci, niż ludzie w swoich domach”, to można poczuć lekkie zmęczenie materiału/materiałem.

Czy dwunasty sezon “Futuramy” był lepszy od jedenastego? Tak. Myślę, że tak. Serial w obecnej formie wciąż nie ma startu do lat swojej świetności, ale nowa paczka odcinków zdecydowanie jest (małym) krokiem w dobrą stronę. Większości scenariuszy brakuje pazura i lepiej napisanych żartów, ale postacie “wróciły do siebie”, ze dwa odcinki zrobiły na mnie naprawdę pozytywne wrażenie i nawet te słabsze odcinki nie są stricte złe – po prostu gorsze od tego, czym ten serial kiedyś był. Zobaczymy, może w przyszłym roku uda się zrobić kolejny krok w stronę powrotu do tamtej dawnej jakości i, jeśli ktoś nie stwierdzi, że trzy sezony wystarczą, “Futurama” jeszcze da radę pozytywnie nas zaskoczyć. Trzymam kciuki.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTre Valli Varesine zatonął w deszczu | Tour de Pologne wraca do Eurosportu
Następny artykułWleciał w huragan i pobił rekord. Niesamowite osiągnięcie