Znany krakowski inwestor January Ciszewski, kojarzony przede wszystkim z branżą nieruchomości, miał w zwyczaju osobiście dostarczać faktury najemcom swoich budynków. Przy okazji mógł ich lepiej poznać, porozmawiać o interesach, poszukać okazji biznesowych. Taki styl. W 2014 roku jedną z takich wizyt złożył wówczas niespełna 30-letniemu Dawidowi Zielińskiemu. Ciszewski zainteresował się zmianą nazwy firmy na fakturze, więc młody biznesmen przedstawił mu swoją nową koncepcję. Zamierzał sprzedawać i instalować małe panele fotowoltaiczne.
– Mój biznesplan był pełen niewiadomych, ale Januaremu spodobała się wizja i perspektywy stojące przed branżą. Postanowiliśmy wspólnie spróbować stworzyć coś dużego – opowiada Dawid Zieliński. – On działa jak jednoosobowy fundusz hedgingowy. Włożył trochę własnych pieniędzy, zebrał środki od znajomych aniołów biznesu i wymyślił, jak wprowadzić spółkę na NewConnect. Uzgodniliśmy, że wszystkie kluczowe decyzje będziemy podejmować wspólnie, i zaczęliśmy działać.
Ryzyko było spore, ponieważ ich firma – Columbus Energy – miała zostać beneficjentem dotacji na fotowoltaikę, które w momencie formowania się tego biznesu jeszcze nie istniały. Ale być może jeszcze większe ryzyko wiązało się z tym, że Ciszewski zaufał Zielińskiemu. To urodzony pod Krakowem absolwent elektrotechniki na Akademii Górniczo-Hutniczej. Zieliński był bardzo aktywnym studentem – angażował się w działania organizacji Board of European Students of Technology, praktykował w międzynarodowych korporacjach, takich jak HeidelbergCement, Air BP i Mars Polska, ale najbardziej ciągnęło go do biznesu. Kłopot w tym, że sześć pierwszych start-upów położył. Nie wyszło mu ani z pośrednictwem pracy, ani z call center w miasteczku studenckim, ani z wystawianiem certyfikatów energetycznych.
Jednak z Columbus Energy, budowanym przy wsparciu Ciszewskiego, miało być inaczej. Krakowska firma wyrosła na lidera polskiego sektora fotowoltaiki. W ciągu sześciu lat zainstalowała ponad 15 tys. paneli na budynkach, co według Zielińskiego oznacza 8–9 proc. wszystkich mikroinstalacji zamontowanych w Polsce. W latach 2016–2019 przychody Columbusa wzrosły z 8,3 mln do 211 mln złotych. Ostatni rok spółka zamknęła z prawie 20 mln zł EBITDA. Columbus to największa zeszłoroczna gwiazda rynku NewConnect. W ciągu 12 miesięcy wartość spółki wzrosła o ponad 800 procent. W szczycie formy – tuż przed koronawirusową pandemią – biznes Zielińskiego był wart niemal miliard złotych, a jego 31-procentowy pakiet udziałów dawał mu fortunę wycenianą na ponad 300 mln zł.
W Columbusie jak w soczewce skupia się rewolucja, jaką przeszła polska branża fotowoltaiczna. Kiedy startował – rynek w zasadzie jeszcze nie istniał. Miks energetyczny zdominowany był przez paliwa kopalne: węgiel, gaz i ropę. Według GUS udział energii ze źródeł odnawialnych w pozyskaniu energii pierwotnej jeszcze w 2013 roku wynosił 11,9 proc. (przy średniej unijnej na poziomie 24,3 proc.). Energia słoneczna w polskim koszyku OZE stanowiła jedynie 0,2 proc. (w Unii – 5,5 proc.). Instalacje fotowoltaiczne były drogie i długo się zwracały, a programy wsparcia dla prosumentów rodziły się w bólach. Ekologiczne megatrendy dopiero nabierały mocy, mało kto brał na poważnie zapowiedzi nadciągającej katastrofy klimatycznej. Zieliński i inni fotowoltaiczni przedsiębiorcy wchodzili więc do sektora, który teoretycznie powinien lada moment eksplodować, a praktycznie był jedną wielką niewiadomą.
Czytaj więcej: Cieplne magazyny na prąd
Prapoczątki boomu były rachityczne. Pierwszy znaczący zastrzyk energii miał przynieść program „Prosument”, zainicjowany w 2014 roku przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, który pozwalał uzyskać kredyt i dofinansowanie na zakup kolektorów słonecznych, pomp ciepła czy paneli fotowoltaicznych. Columbus był jednym z jego głównych beneficjentów. Ale gdy nabór do programu się skończył, a na kolejną falę zachęt trzeba było poczekać kilka miesięcy, rynek się załamał. Wiele firm stanęło nad przepaścią.
– Żeby wyprzedzić na nowo startujący rynek fotowoltaiki, wyemitowaliśmy obligacje na 11,5 mln złotych i wprowadziliśmy system abonamentowy, który tak naprawdę przybrał formę udzielanych przez nas 15-letnich kredytów dla klientów. A przecież już w pierwszych rozdziałach podręczników ekonomii pisze się o tym, aby nie brać krótkoterminowego długu na długoterminowe inwestycje – mówi Dawid Zieliński. – Ale nam się to opłaciło. W ciągu pierwszego roku o emisji obligacji zamontowaliśmy około tysiąca instalacji, które stanowiły mniej więcej połowę zamontowanych w tamtym okresie małych ogniw fotowoltaicznych. Dzięki temu zdobyliśmy ogrom wiedzy i doświadczenia, zbudowaliśmy markę i zostaliśmy liderem.
Dzisiaj taka ekwilibrystyka biznesowa nie jest potrzebna, ponieważ fotowoltaika rośnie na fali sprzyjających jej zjawisk.
Dotacje w ramach programów „Prosument 2”, „Mój Prąd”, „Czyste Powietrze” są. Ulga termomodernizacyjna pozwalająca odliczyć 53 tys. złotych wydatków związanych z walką ze smogiem? Jest. Drożejący prąd i szybko rosnąca inflacja? Jak najbardziej.
Na to wszystko nakładają się działania unijnych organów, które stale przykręcają śrubę państwom członkowskim w kwestii udziału energii odnawialnej w miksie energetycznym. Polska walczy o zrealizowanie 15-procentowego celu OZE na 2020 rok, a już wiadomo, że do 2030 r. wymagania wzrosną do 21 proc. Co najmniej.
W efekcie – jak policzył Marcin Mizgalski, twórca facebookowego kanału „Moja elektrownia PV” – instalacja fotowoltaiczna nad Wisłą może się zwrócić prosumentowi nawet po pięciu latach, a więc szybciej niż w słonecznej Kalifornii. Efekt gospodarczy jest natomiast taki, że Polska jest jednym z europejskich liderów przyrostów nowych mocy fotowoltaicznych, co bezpośrednio przekłada się na biznesy oparte na energii słonecznej. Giełdową rewelacją 2019 roku był Columbus, ale kilkusetprocentowe wzrosty wartości odnotowały także notowane na NewConnect spółki Novavis (571 proc.) czy 01 Cyberaton (302 proc.). Na rynku pojawiły się także nowe firmy, które udowadniają, że na fotowoltaice można zbudować biznes błyskawicznie i niedrogo. Takie jak Gaia Solar, łódzka spółka oferująca kompleksowe instalacje fotowoltaiczne. Ta firma Bartłomieja Majsika oraz Pawła Tomczyka formalnie wystartowała w kwietniu 2019 roku – nakładem 400 tys. złotych na kapitał obrotowy i 20 tys. na stronę internetową – i w ciągu zaledwie trzech kwartałów wykręciła 4,5 mln zł przychodu i 0,5 mln zysku netto.
– Znamy się z Bartkiem od dziesięciu lat. Przez cały ten czas obserwowaliśmy rynek OZE i czekaliśmy na odpowiedni moment – mówi Paweł Tomczyk, który w przeszłości próbował swoich sił w kilku innych start-upach, związanych m.in. z tzw internetem rzeczy czy drukiem 3D. – Czysto teoretycznie do powodzenia projektu wystarczy kapitał, mocny zespół oraz odpowiedni timing. W naszym przypadku wszystko było na swoim miejscu.
Ale sam sektor nie jest tylko poletkiem rywalizacji start-upowców. Polska fotowoltaika trafiła na radary menedżerów wywodzących się z tradycyjnej energetyki oraz zachodnich korporacji. Jednym z rywali Columbusa jest sopocki Stilo Energy, na czele którego stoi Mirosław Bieliński, były prezes państwowej Energi. Z kolei w połowie 2019 roku niemiecki koncern energetyczny Innogy sfinalizował ostateczne przejęcie 100 proc. udziałów w Foton Technik, spółce zajmującej się sprzedażą i instalacją fotowoltaiki, której większościowy pakiet akcji miał już od 2016 r.
Większość rodzimych firm fotowoltaicznych korzysta z wyjątkowo sprzyjających okoliczności rynkowych. Ale są też takie, które próbują wyprzedzać rzeczywistość. Jedną z nich jest notowany na głównym parkiecie warszawskiej giełdy ML System. To spółka inżynieryjna założona przez Dawida Cyconia i jego żonę Edytę Stanek. On jest doświadczonym menedżerem, który przez kilkanaście lat pracował w działach marketingu i sprzedaży takich firm jak Optimus czy Fakro. Ona naukowo zajmowała się fotowoltaiką. Poznali się w krakowskiej AGH. Zaiskrzyło – i personalnie, i biznesowo. W 2007 roku przenieśli się do Rzeszowa i założyli firmę.
– Zaczęliśmy od tworzenia systemów automatyki przemysłowej i instalacji niskoprądowych, ponieważ z czegoś należało generować regularne przychody. Branża fotowoltaiczna jeszcze wtedy na to nie pozwalała. Ale tak naprawdę od początku interesowała nas fotowoltaika. I to dość specyficzna – tłumaczy Dawid Cycoń. – Nie chcieliśmy kłaść klasycznych paneli na domach jednorodzinnych, tylko zamieniać tradycyjne materiały budowlane na zintegrowane z budynkami rozwiązania fotowoltaiczne. Dziś naszymi flagowymi produktami są szklane fasady, żaluzje czy okna pozwalające generować energię, a główny rynek stanowią średnie biurowce i obiekty użyteczności publicznej.
Żeby dojść do tego etapu, ML System musiał nie tylko zebrać finansowanie oraz pozyskać odpowiednie kontrakty, ale przede wszystkim skumulować know-how – z zakresu fizyki, chemii, konstrukcji budowlanych, stolarki fasadowej czy elektryki. A do tego dotrwać do momentu, w którym pojawi się popyt na rozwiązania z kategorii BIPV (building integrated photovoltaics).
– Uważamy, że trzeba się dostosowywać do rynku, więc wykorzystujemy dobrą koniunkturę i oferujemy także klasyczną fotowoltaikę, działając m.in. w ramach programu „Mój Prąd”. Ale trzonem naszego biznesu jest segment BIPV. Jesteśmy w nim jednym ze światowych liderów – mówi Dawid Cycoń.
– Wiele rozwiązań, które wprowadzamy, wyprzedza rynek od dwóch do pięciu lat. Pewnie byłoby prościej skupić się na montowaniu zwykłych paneli słonecznych, ale w naszym DNA są nowe technologie – dodaje Edyta Stanek.
Zobacz też: Ziemia pełna sztucznych słońc. Czym są reaktory fuzyjne? … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS