Wczesna jesień 1999 roku. Autokar firmy Lorek jedzie z Gdańska do Paryża około dwudziestu godzin. Telepiemy się przez Europę w czwórkę: ja, Magda Grzebałkowska i nasi mężowie, Wojtek Jakubowski i Robert Sadowski. Jestem za granicą drugi raz w życiu, Paryż robi na mnie oszałamiające wrażenie. Bagietki jedzone w ogrodach Tuileries, ślęczenie nad mapą i planem metra, pół dnia w kolejce do Muzeum D’Orsay, bulwary, knajpki, kilometrowe spacery.
Podróż do Paryża zafundował nam w prezencie ślubnym Maciek Kosycarz, szef młodej, ale prężnie działającej agencji fotograficznej Kosycarz Foto Press.
Maciek lubił obdarowywać ludzi: drobnymi gestami przyjaźni, wsparciem, życzliwością, szerokim uśmiechem, fachową radą, konkretną pomocą, gdy było się w potrzebie. Gdyby zorganizować plebiscyt na najbardziej popularnego gdańszczanina, zająłby w nim wysokie miejsce.
Znali go wszyscy. Nie sposób było z nim spokojnie pogadać na ulicy. Zaraz ktoś podchodził, witał się, pozdrawiał, ucinał pogawędkę. Starsi taksówkarze mylili go z ojcem: – Panie Zbyszku, to pan ciągle zdjęcia robi?
Może dlatego tak trudno mówić dziś o Maćku w czasie przeszłym czy pisać okrągłymi zdaniami: wielki gdańszczanin, człowiek instytucja, wybitny fotoreporter. Łatwiej opowiedzieć o nim w kilku migawkach, ustami przyjaciół. Sam przecież w taki sposób rejestrował świat.
RENATA DĄBROWSKA
Kosycarz dał mi kopa
Robił zdjęcia celebrytom, VIP-om, był zaufanym fotografem Lecha Wałęsy. Fotografował też przyjaciół.
Tomasz Gawiński, dziennikarz “Angory”: – Na moim ślubie cywilnym w 1991 roku zdjęcia robił Zbyszek Kosycarz, a na kościelnym, tego samego dnia – Maciek. Zbyszka poznałem wcześniej, w redakcji “Głosu Wybrzeża”. Byłem niezwykle dumny, kiedy słynny Kosycarz zaproponował mi, żółtodziobowi, przejście na ty. Przy ojcu kręcił się Maciek, jego mama już nie żyła. Zbyszek sam się zajmował synem, ale że całe życie był w pracy, Maciek wychowywał się sam. Miałem wrażenie, że początkowo nie był zainteresowany przejęciem schedy po ojcu, ale potem zwariował na punkcie fotografii i Gdańska.
Kilka lat temu Maciek zgłosił się na badania profilaktyczne, po których wykryto u niego guza nerki. Przeszedł operację, wrócił do zdrowia. Ale wcześniej zadzwonił do kolegi.
– Ja jestem palaczem, Maciek też przez wiele lat kopcił. Tyle mi truł, że mam się iść zbadać, że w końcu poszedłem – opowiada Tomasz Gawiński. – Tak jak u niego, lekarze stwierdzili u mnie gruczolaka i skierowali na dalsze badania. Na szczęście nic więcej nie wykryli, ale cały czas konsultowałem się z Maćkiem, był dla mnie wsparciem. Od tamtej pory badam się regularnie, Kosycarz dał mi do tego kopa. Nie mogę przestać myśleć o jego śmierci. Trójmiasto bez niego nie będzie takie samo.
Maciej Kosycarz RENATA DĄBROWSKA
“Dzień dobry, dzwoni dzielnicowy”
Na początku lat 90. Kosycarz robił zdjęcia m.in. dla “Tygodnika Wieczór” i “Głosu Wybrzeża”. Redakcje mieściły się wtedy w Domu Prasy na Targu Drzewnym w Gdańsku. W 1996 roku Maciek założył własną agencję – Kosycarz Foto Press. Wprowadził się do pokoju, który wcześniej zajmował jego ojciec, potem wynajął dwa pomieszczenia po biurze konkursów “Dziennika Bałtyckiego”. Tu odwiedzali go politycy z pierwszych stron gazet, czytelnicy, znajomi, czasem zaglądali też bywalcy okolicznych barów.
– Przez pierwsze pół roku codziennie przychodzili czytelnicy ze zdrapkami, czasami drzwi się nie zamykały – opowiada Łukasz Głowala, fotoreporter, który pracował dla KFP. – Nie pomagały karteczki, które wywieszaliśmy, że biuro konkursów już się tu nie mieści. Kiedy otwieraliśmy skrzynkę pocztową, wysypywały się z niej konkursowe kupony w kształcie choinek.
Kosycarz lubił robić żarty znajomym. Popisowym numerem było podszywanie się pod różne osoby.
Łukasz Głowala: – Dzwonił z telefonu stacjonarnego, jako policjant albo urzędnik skarbówki, wachlarz miał szeroki. Często ludzie nieruchomieli. Ja do tych żartów tak się przyzwyczaiłem, że kiedy zaczął dzwonić do mnie dzielnicowy i nagrywać się na automatyczną sekretarkę, ignorowałem go. W końcu gdy odebrałem telefon, ochrzaniłem go: “Maciek, daj już spokój”. “Ale ja dzwonię z komisariatu…” – usłyszałem w słuchawce.
Dwie zagadki na wieczór
Po swoim ojcu Maciek odziedziczył około miliona zdjęć. Od lat razem ze swoimi pracownikami porządkował archiwalne fotografie i wydawał w kolejnych albumach z cyklu “Fot. Kosycarz. Niezwykłe zwykłe zdjęcia”.
Przygotowanie kolejnych części przypominało pracę detektywa: trzeba było rozszyfrować, kim są osoby na zdjęciu, w jakim miejscu albo kiedy została zrobiona fotografia. O pomoc Maciek prosił często znajomych na Facebooku.
“Dwie zagadki na sobotni wieczór. Czy może ktoś rozpoznaje panią żegnaną na dawnym lotnisku we Wrzeszczu? (…) Drugie zdjęcie jest zrobione na tym samym negatywie tuż obok. Czy może to być bar/kawiarnia na lotnisku, ktoś pamięta”? – czytam wiadomość sprzed roku.
Gdy szukałam odpowiedzi na pytanie dotyczące historii Gdańska po 1945 roku, pisałam zwykle najpierw do Maćka. Nie trzeba go było długo prosić o pomoc, lubił zagadki z przeszłości.
Z pisarzem Mieczysławem Abramowiczem Maciek podróżował między innymi do Kopenhagi i Budapesztu. Pokazywali tam wystawę zdjęć “Zwykłe / Niezwykłe Miasto – Gdańsk w obiektywie ojca i syna Zbigniewa i Macieja Kosycarzy”.
– Ja jestem zafascynowany metrem, więc w Kopenhadze wybrałem się z nim w podróż – wspomina Mieczysław Abramowicz. – Kopenhaskie metro jest niesamowite, przypomina rollercoaster, pnie się w górę i w dół, są zakręty. W czasie gdy ja jeździłem metrem, Maciek z żoną Hanią poszli zwiedzić Muzeum Pornografii. Kiedy się spotkaliśmy, mieliśmy podobne wrażenia: niezwykłe przeżycie.
Abramowicz pisał też przedmowy do kolejnych albumów z cyklu “Fot. Kosycarz. Niezwykłe zwykłe zdjęcia” (ukazało się kilkanaście części, z fotografiami Trójmiasta, Kaszub, dzielnic Gdańska).
– Zbyszek i Maciek zajmowali się zapisywaniem naszej zbiorowej pamięci – mówi Mieczysław Abramowicz. – Stąd popularność albumów z ich zdjęciami, tłumy, które pojawiały się na promocjach kolejnych części i ogromne kolejki, które ustawiały się do Maćka po autograf. Ktokolwiek będzie kiedyś pisał o Gdańsku XX i XXI wieku, będzie musiał obejrzeć zdjęcia Kosycarzy. Maćka nie ma? To nieprawda. Póki są jego zdjęcia, on z nami jest.
RENATA DĄBROWSKA
Nie potrafił siedzieć cicho
W “Głosie Wybrzeża” Zbigniew Kosycarz prowadził rubrykę, której bohaterem był Drzazga – narysowana postać z wielkim nosem wyłapująca absurdy codziennego życia, niegospodarność, brud i głupotę. Czytelnicy wysyłali do Drzazgi listy z prośbą o pomoc.
Maciek też nie potrafił siedzieć cicho. Angażował się w społeczne akcje, protestował przeciwko rządom PiS, ale krytykował również niektóre pomysły władz Gdańska. Miał swoje poglądy i nie bał się ich wyrażać.
W wiadomościach znalazłam jedną z ostatnich próśb Maćka. Od dwóch lat starał się o to, żeby w ramach budżetu obywatelskiego we Wrzeszczu powstał mural na podstawie zdjęcia jego ojca, wykonanego w 1968 roku. Na fotografii są mieszkańcy Wrzeszcza z dziećmi na skwerku przy ulicy Klonowej. W tle stoi restauracja Cristal, “placówka na wskroś nowoczesna i elegancka”, jak pisała ówczesna prasa.
Maciek wiedział, że historię miasta tworzą ludzie. Sam też stał się jej częścią.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS