Pytacie czasami jak się nagradzam za wysiłek i sukcesy. Obszernie odpowiadam wyjaśniając dlaczego bez poczucia winy kupiłem nowego Forda Mustanga GT.
Od razu uprzedzę, że ten wpis nie dotyczy bezpośrednio finansów osobistych. To artykuł o tym, jak spełniłem jedno ze swoich nastoletnich marzeń. Sporo jednak może Wam powiedzieć o umiejętności odraczania nagrody i moim podejściu do spełniania swoich zachcianek. Zapewne podpowie także co nieco na temat sposobu, w jaki racjonalizuję sobie ten wydatek – kompletnie nieracjonalny z perspektywy czysto ekonomicznej. W tym przypadku serce i rozum zdecydowanie nie idą w parze.
To także „kropka nad i” dla , w którym podsumowywałem okres 5 lat po rzuceniu etatu i dzieliłem się przemyśleniami z drogi do wolności finansowej. Dziś dowiecie się dlaczego to właśnie taką a nie inną nagrodę sprawiłem sobie na tę rocznicę.
Niektórzy z Was znają moje zamiłowanie do fajnych i szybkich aut. Widzieliście mnie już w Tesli i wiecie, że marzyłem o zakupie tego samochodu. Pragmatyzm jednak zwyciężył (o czym niżej) i ostatecznie zakupiłem Forda Mustanga z silnikiem 5.0 o mocy 450 koni mechanicznych. W duchu transparentności chcę żebyście usłyszeli o tym ode mnie – zanim pojawią się jakiekolwiek spekulacje. 🙂
Dla jasności – nie chwalę się. Chcę Wam na tym przykładzie pokazać, że nie jestem cyborgiem i również potrafię wydawać pieniądze na realizację tych marzeń, które uznaję za istotne. Niemniej jednak trzymam się priorytetów – najpierw zaspokoiłem wszystkie podstawowe potrzeby i zabezpieczyłem naszą przyszłość, a dopiero potem małą część kapitału przeznaczyłem na coś, co niektórzy mogliby sklasyfikować jako „zabawkę dużego chłopca”. Wbrew pozorom to auto nie jest tak kosztowne, na jakie wygląda.
Zainteresowani? No to zapraszam do lektury, w której wyjaśnię, jakim cudem Gabi zgodziła się na zakup Mustanga, jak sam siebie przekonywałem do zakupu, jak odsuwałem go w czasie oraz jak bardzo w tym zakupie pomogło mi kilku Czytelników bloga. 🙂
Recepta na poprawianie stanu portfela?
Zanim przejdziecie dalej, to od razu wyjawię, że to właśnie konsekwentne stosowanie się do zasad przedstawionych w mojej książce oraz prowadzenie własnej firmy, której losy szczegółowo opisałem w książce , umożliwiły mi bezpieczne finansowanie tak szalonych zakupów jak nowy Mustang. Wystarczyło tylko (i aż) skuteczne stosowanie w praktyce tego, co opisuję. 🙂
Skąd miłość do Mustanga
Zaczęło się niewinnie i zapewne podobnie, jak u innych miłośników tego modelu auta. Dawno, dawno temu obejrzałem film „Bullitt” ze Stevem McQueenem. To klasyk z 1968 r., który przyczynił się do rozkochania w tym aucie Ameryki i całego świata. Jak na film z tamtych czasów, świetnie pokazuje możliwości Mustanga… i bardzo charakterystyczny dźwięk wydechu. Wtedy spodobało mi się nawet nie tyle auto, co jego charakterystyczne brzmienie.
Bardziej współczesnym filmem jest „Gone in 60 seconds” z 2000 r. z Nicolasem Cage’m i Angeliną Jolie. Wtedy jeździłem już moim pierwszym Fordem Mondeo, ale nijak nie umywał się on do „Eleanor” – samochodu-fetyszu głównego bohatera, który był tak naprawdę Mustangiem w mocnej wersji Shelby. To wtedy ugruntowała się moja myśl, że chcę kiedyś jeździć takim „konikiem”. Oczywiście jako świeżo upieczony ojciec od razu włożyłem ten pomysł do szuflady „marzenia, których nigdy nie zrealizuję”.
Tak naprawdę jestem lojalnym klientem marki Ford już od 1999 roku – czyli od blisko 20 lat. To wtedy zacząłem jeździć Fordem Mondeo w wersji kombi. W 2003 r. – po zmianie pracodawcy – wymieniłem Mondeo MK2 na nowy model MK3 (kupiony jako nowy przez zatrudniającą mnie wtedy firmę). W 2008 r. pracodawca zrealizował moją zachciankę i kupił mi mocniejsze . Generalnie oba te auta odkupiliśmy z Gabi i jeździmy nimi do dzisiaj – chociaż mają odpowiednio 15 i 10 lat. Dobrze nam służą i w zasadzie nie mamy żadnej potrzeby ich wymiany. Szczerze mówiąc – patrząc na ceny nowych aut – powtarzałem sobie przez długi czas, że mam nadzieję, że Mondeo będzie moim ostatnim samochodem w życiu i używać go będę tak długo, dopóki się nie rozsypie.
No ale wracałem od czasu do czasu myślami do tych swoich szczeniackich marzeń o naprawdę szybkim i mocnym aucie…
Dlaczego nie Tesla?
Jeszcze w ostatnim roku pracy na etacie miałem okazję zobaczyć na żywo Teslę – auto, które w tamtym czasie było czymś absolutnie nieziemskim. Auto dla całej rodziny, zwykły sedan z silnikiem elektrycznym, który jako „komputer na kółkach” deklasował cenowo wszystkie samochody o podobnych osiągach. Nieco dla jaj – w 2013 r. – już jako bloger – wpisałem sobie na listę rzeczy do kupienia właśnie Teslę.
Można się śmiać, ale od tamtego czasu Tesla zaczęła mnie prześladować. Mało ich jeździło, ale widziałem je wszędzie. Kilka razy miałem okazję jeździć tym autem, byłem w salonie firmy w Londynie, gdzie długo rozmawiałem ze sprzedawcą, podobał mi się „ekologiczny” charakter tego auta i to, jakim jest przełomem technologicznym i użytkowym (np. osiągi, funkcje zdalnej aktualizacji i autonomicznej jazdy). W miarę rosnących zarobków z bloga coraz bardziej wierzyłem, że marzenie o posiadaniu Tesli prędzej czy później może się zmaterializować.
Dla jasności – nowa Tesla jest bardzo drogim autem. W jedynej słusznej dla mnie i interesującej mnie wersji P100D kosztuje ok. 600 tys. zł. To olbrzymie pieniądze, których nie chciałbym wydawać na trochę metalu z kołami. Ale to nie cena była głównym problemem…
Pożyczyłem ten samochód na kilka dni i próbowałem normalnie używać w Polsce (mieszkając w bloku z parkingiem podziemnym, ale bez możliwości ładowania). Niestety się nie da. Zasięg jest zbyt mały, aby z komfortową prędkością przejechać dystans Warszawa-Poznań, a realnie – tego auta po prostu nie da się szybko naładować. Infrastruktura ładowania w Polsce jest nadal dramatycznie słaba. Do tego ładowarki ulegają awariom, a w mieście obstawione są przez cwanych taksówkarzy, którzy jeżdżą zmieniając taksówki elektryczne bezpośrednio przy słupkach ładowania (podjeżdżają i zabierają naładowane auto natychmiast podłączając rozładowane, którym przyjechali). Trzeba albo mieć dom z możliwością łatwego ładowania takiego auta (np. ze stacji szybszego ładowania zasilanej np. bateriami słonecznymi lub w inny sposób), albo być olbrzymim pasjonatem elektromobilności, który gotów jest zaakceptować wszelkie niedogodności. Ja nim nie jestem. Moje auto ma po prostu szybko jeździć i dawać się używać bezproblemowo wtedy, kiedy tego potrzebuję / chcę. To właśnie te niedogodności skreśliły z mojej listy Teslę.
Dlaczego Ford Mustang?
Dwa lata temu znajomy kupił sobie Mustanga i dał mi się przejechać. Od razu przypomniałem sobie, dlaczego tak uwielbiam to auto. 🙂 To co mnie jednak najbardziej zaskoczyło, to cena. Uważałem marzenie o jego zakupie za tak nierealne, że nigdy jakoś szczególnie nie zastanawiałem się ile kosztuje. Okazało się, że za najbardziej wypasiony model nowego samochodu zapłacił „zaledwie” ok. 200.000 zł. To w zasadzie niewiele więcej od najmocniejszych wersji Forda Mondeo i Skody Superb, które jednak nijak nie umywają się do frajdy z jazdy Mustangiem z amerykańskim, ryczącym silnikiem V8. 🙂
Dlaczego wspomniałem o Skodzie Superb? Bo bardzo podoba mi się to auto, a szczególnie wersja z silnikiem 280 KM i napędem 4×4, która cennikowo kosztowała 197.000 zł w interesującej mnie wersji (ok. 170.000 zł po rabatach). Testowałem nawet ten samochód jako alternatywę dla leciwego Mondeo. Niemniej jednak nadal nie potrafiłem się przekonać do wydania tych pieniędzy, dopóki Ford jeszcze bezawaryjnie jeździ.
Tak czy siak zakiełkowała w głowie myśl, że – chociażby ze względu na korzyści podatkowe – realizacja starego marzenia jest bliższa realizacji niż kiedykolwiek. Wyniki finansowe mojego biznesu i ogólna kondycja naszych finansów, pozwalały realnie myśleć o wydaniu 200 tys. zł na nowy samochód. Zacząłem nieśmiało przebąkiwać o tym w domu. Najpierw w żartach, a potem coraz poważniej. Pokazywałem Gabi zdjęcia, pokazywałem jaki kolor nadwozia mi się podoba. Wiedząc, że prawdopodobnie nie mam co liczyć na zgodę na zakup 2-osobowego auta, zacząłem analizować alternatywy (de facto Mustang ma 4 miejsca, ale – nie oszukujmy się – do tyłu nasze dzieci już nie wchodzą i na pewno nie dałoby się obronić argumentu, że jest to auto dla więcej niż dwóch pełnowymiarowych osób).
Z ciekawości spojrzałem na podobające mi się auta 4-miejscowe ze sportowym zacięciem, czyli mocnymi silnikami. Na pierwszy ogień poszło Audi A7. Byłem w szoku. Interesująca mnie wersja (trzylitrowy silnik 50 TDI z 286 KM) dobijała cenowo do 390.000 zł (przed rabatami). BMW – nie brałem pod uwagę. Pomyślałem, że tańszą alternatywą może być Volvo w wersji kombi – nowe V90 albo ostatecznie V60. Szczęka opadła, gdy zobaczyłem, że po doposażeniu to auto także cennikowo mocno przekracza 300.000 zł w wersji z silnikiem T6 (310 KM). W zasadzie, gdybym się uparł, to wydając zbliżoną sumę kupiłbym i Mustanga i Skodę Superb z mniejszym silnikiem. No, jakby nie patrzeć, Ford Mustang ze swoim silnikiem o mocy 450 KM daje najtańsze konie na rynku. 😉
Gdy w lipcu 2017 r. wybraliśmy się na wakacje do Francji przejeżdżaliśmy koło salonu Forda, przed którym zauważyłem Mustanga w dokładnie takim kolorze, który mi się podobał (Magnetic Grey). Zatrzymałem się na inspekcję i utwierdziłem w przekonaniu, że to właśnie ten wygląd najbardziej mi odpowiada.
Wróciłem do rozmów z Gabi nie robiąc sobie dużych nadziei. Jednak – już po powrocie całkowicie niespodziewanie powiedziała mi:
„Miśku – zasłużyłeś. Kup sobie takie auto, jakie chcesz, ale to Twoja odpowiedzialność”.
Kopara mi opadła. Serio nie spodziewałem się tej zgody – zwłaszcza, że sam miałem wątpliwości co do zasadności tego pomysłu i spodziewałem się, że trudno będzie mi Ją przekonać. Nie znacie Gabi, ale zapewniam, że nie jest entuzjastką szybkich samochodów i głupiego wydawania pieniędzy. Jej zgoda i przyzwolenie, to najlepszy dowód, jak mocno mnie kocha i jak duże ma do mnie zaufanie. 🙂
Ale w pewnym sensie tak łatwe „zwycięstwo” zasiało we mnie dodatkowe wątpliwości. Wtedy sprawa zrobiła się poważna. To już nie było tylko droczenie się z Gabi, ale realna groźba wydania pieniędzy na kosztowne auto. Na moją odpowiedzialność i wiedząc, że to wprowadza dużą asymetrię w tym jak wynagradzam siebie, a jak wynagradza się Gabi. Musiałem to poważnie przemyśleć.
Racjonalizacja ewentualnego zakupu
Serce mówiło „składaj zamówienie zanim Gabi się rozmyśli”, a rozum podpowiadał „nie napalaj się – dobrze to przeanalizuj i odpowiedz sobie na pytanie, czy to nie jest tylko chwilowa zachcianka”.
Zdecydowałem się wziąć na wstrzymanie. To był sierpień 2017 r. Powróciłem do zadawania sobie pytań, nad którymi już wcześniej zacząłem się zastanawiać:
- Czy zamiast posiadać jeden taki samochód, nie lepiej wypożyczać od czasu do czasu odpłatnie różne fajne auta? Przymierzałem się kilka razy do pożyczenia fajnych samochodów i najczęściej poddawałem się czytając umowy. Wypożyczalnie dosyć dobrze próbują się zabezpieczyć na wszelkie możliwe przypadki (co doskonale rozumiem), przez co po prostu odechciewa mi się brać na siebie wszelkie ryzyka. Naprawdę wygląda to czasami tak jakbym pożyczał auto bez jakiegokolwiek ubezpieczenia i wypożyczalnia miała prawo przerzucić na mnie wszelkie koszty. 😉 To odbiera przyjemność. Wolę szlifować umiejętności swoim samochodem i nie bać się o byle ryskę.
- Czy akceptuję mentalnie, że będę posiadał w garażu samochód, który obiektywnie dużo kosztuje, a jednocześnie będzie sporadycznie używany? Zakładałem, że w warunkach miejskich będę przemieszczał się tak jak dotychczas – przede wszystkim metrem i czasami Mondeo. Mustang byłby używany od święta i to raczej do jazdy solo. W praktyce oznacza to, że auto przez długi czas będzie stało nieużywane. Przyznam się, że trochę się z tym gryzłem, ale ostatecznie uznałem, że część gotówki też leży w banku bez większego sensu. 😉 Za to cenię sobie to, że auto jest na podorędziu zawsze wtedy, gdy będę miał ochotę lub potrzebę się nim przejechać.
- Czy nie jest przypadkiem tak, że auto kupuję na pokaz i dla zaspokojenia swojego ego, a nie dla siebie i swojej osobistej frajdy i satysfakcji? Szczerze mówiąc ten punkt był najtrudniejszy do przepracowania. O tych wątpliwościach mówiłem też w . W końcu doszedłem do wniosku, że nigdy nie będę miał stuprocentowej pewności, czy nie ma w tym elementu mojego ego. Chciałem dać sobie czas, żeby przyzwyczaić się do tej myśli, przemyśleć wszystkie aspekty, które się z tym wiążą, ale też w pewnym sensie pozwolić emocjom się wypalić. Nie chciałem żeby ten zakup odpodobał mi się po krótkim czasie. Chciałem być przekonany, że to jest rzecz, której naprawdę pożądam. A pewności nie miałem.
Na te moje wątpliwości nakładały się jeszcze pytania o szerszy kontekst, np. co na taką ekstrawagancję – którą trudno obronić ekonomicznie – powiedzą Czytelnicy mojego bloga? Tu akurat szybko doszedłem do wniosku, że szczerze mówiąc jest mi wszystko jedno. Tak jak zalecam, aby nie oglądać się na innych i nie zazdrościć im tego jak żyją, tylko skupić się na sobie, tak i w tym przypadku wiedziałem, że decyzję podejmuję sam, robię to dla siebie i mam prawo robić z zarobionymi pieniędzmi co chcę, bez oglądania się na to co powiedzą inni. Paradoksalnie właśnie przełamanie tych obaw „co powiedzą inni?” pomogło mi utwierdzić się w przekonaniu, że auto kupuję dla siebie a nie na pokaz. Dla mojego wizerunku wyważonego speca od finansów osobistych bardziej „na pokaz” byłoby jeżdżenie zwykłym, używanym, wieloletnim Mondeo niż nowym, sportowym, paliwożernym samochodem. I to pomimo faktu, że tak naprawdę nowy Mustang jest relatywnie tani w porównaniu z innymi samochodami.
Z drugiej jednak strony nie lubię obnoszenia się z bogactwem. Chociaż samego bogactwa nie uważam za złe, to jednak afiszowanie się nim uważam za niemoralne. Wiem, że wśród czytających mnie osób będą też takie, którym, patrząc, że wydałem pieniądze na taki zbyteczny w ich mniemaniu luksus, może być przykro, że mają w życiu dużo gorzej. Tu mogę tylko nadal starać się tworzyć przydatne treści, które będą pomagały zmieniać tę sytuację. Sam fakt czy sobie auto kupię czy nie – obiektywnie nic w sytuacji tych osób nie zmienia. Wierzę także, że dla większości z Was, zafundowanie sobie tego typu nagrody za lata pracy, może być po prostu inspirujące. Przyznam, że bardziej zależy mi na tym, aby pokazać Wam właśnie kulisy samego sposobu rozważania zakupu takiego auta (oraz jego finansowania) niż samego samochodu. Wierzę, że możecie coś z tego wynieść.
Odraczanie nagrody
W standardowo prowadzonym budżecie domowym wszystkie planowane wydatki są kategoryzowane i mają przypisany z grubsza stały rozkład kosztów. Przykładowo: kategoria „Transport” stanowi 15% budżetu, a kategoria „Rozrywka / Relaks” np. 10% budżetu. Problem w tym, że nawet ja nie wiedziałem, gdzie powinienem wrzucać zakup Mustanga oraz związane z nim koszty eksploatacyjne. 😉
Kluczową pozycję kosztową stanowił sam zakup. Dodam, że był on wcześniej nieplanowany, nigdzie nie odkładałem pieniędzy właśnie na ten cel, a jednak miał on naruszyć nasze oszczędności. Tutaj zdecydowałem się nie naginać moich zasad. Skoro wydatku nie planowałem, to najpierw chciałem zarobić na niego pieniądze. Odroczyłem więc zakup w czasie, dając sobie jednocześnie bliżej nieokreślony okres na weryfikację, czy wytrwam w postanowieniu zakupu Mustanga.
Co więcej, uznając, że taka ekstrawagancja powinna pochłonąć tylko część zarobków, zdecydowałem, że kupię samochód dopiero wtedy, gdy nasza wartość netto wzrośnie o kolejny milion złotych. Żeby się nie oszukiwać, a jednocześnie stale motywować, zapisałem docelową kwotą na kartce z bieżącą datą, na której dorysowałem Mustanga (tak jakby). 😉 Kartka zawisła na kaloryferze obok mojego biurka.
To była bardzo obiektywna metryka. Dumny z siebie poinformowałem o tym postanowieniu Gabi, pokazałem Jej aktualną wartość netto (na bieżąco wylicza nam ją aplikacja , z której korzystam do spisywania przychodów i wydatków), pokazałem kartkę z celem, do którego dążę i zapowiedziałem, że gdy tylko osiągniemy tę kwotę, to zamówię auto już bez żadnego poczucia winy i świadomy, że po prostu na nie zarobiłem. Oczywiście o i ile w międzyczasie nie przejdzie mi chęć zakupu.
Był to swoisty . O tym koncepcie szeroko pisałem już i na blogu i w mojej książce „Finansowy ninja”. Polecam!
Spodziewałem się, że osiągnięcie docelowej wartości netto może zająć około roku. Na szczęście bardzo się pomyliłem. Kartkę napisałem dokładnie 15 sierpnia 2017 r. a już w połowie grudnia zobaczyłem docelową kwotę w MS Money. W międzyczasie, widząc, że szansa zakupu jest bardzo realna, negocjowałem cenę oraz uzgadniałem warunki zamówienia. 22 grudnia – tuż przed Świętami – zamówiłem samochód. Bez żadnych wyrzutów sumienia. 🙂
Czytelnicy pomagają w zakupie
W mojej książce obszernie tłumaczę, jak kolosalne znaczenie ma nawiązywanie bezinteresowanych relacji z innymi. Na przykładach pokazuję, jak pomaganie innym, pomagało mi iść łatwiej przez życie, a czasami prowadziło wręcz do zarobienia pieniędzy – niejako przy okazji. Historia, którą za chwilę Wam opowiem, jest kolejnym świetnym przykładem, że dobro powraca. 🙂
14 sierpnia 2017 r. – dzień przed zawarciem kontraktu z samym sobą – wysłałem kolejny newsletter do Czytelników (swoją drogą zapiszcie się na niego, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście). Informowałem w nim o wysokości kwoty przekazanej już Pajacykowi i jednocześnie przyznałem się, że chodzi mi po głowie jazda Mustangiem.
Jedną z osób, które wtedy do mnie odpisały był Artur Witkiewicz:
Okazało się, że pracuje w salonie Forda w Zielonej Górze. Wtedy podziękowałem za propozycję, ale zapowiedziałem jednocześnie, że być może odezwę się za jakiś czas.
I tak się stało. Już w listopadzie poprosiłem Artura o wycenę auta z nowego rocznika.
W kolejnym mailu lojalnie uprzedziłem, że czekam na dobrą ofertę. Zamieszczam go poglądowo żebyście mieli świadomość, że negocjacje cenowe, to naprawdę nic strasznego. 🙂
Od tamtego czasu wymieniliśmy około 200 maili. Artur stanął na wysokości zadania. Rzeczywiście dał najlepszą ofertę, której nie był w stanie przebić żaden z salonów Forda, z którymi się kontaktowałem (bo oczywiście próbowałem zweryfikować atrakcyjność oferty).
Mustang to auto, na które dealerzy niechętnie udzielają rabatów. Z tego co wiem maksymalny rabat w USA wynosi 7%. W Polsce, przy cennikowej cenie auta z dodatkami na poziomie 226.900 zł, konkurencyjni dealerzy byli skłonni urwać z ceny maksymalnie 6000 zł. Artur dał mi rabat w wysokości 22.100 zł.
22 grudnia 2017 r. złożyłem zamówienie na Forda Mustanga GT (z pakietem Premium 2, zawieszeniem MagneRide, dodatkami i gwarancją na 5 lat), który miał mnie kosztować łącznie 204.800 zł.
Zgodnie z zamówieniem auto miało zostać wyprodukowane na początku marca (produkcja Mustangów odbywa się w USA) i dostarczone na przełomie maja i czerwca. W praktyce realizacja zamówienia bardzo się przedłużyła i powody do dzisiaj nie są mi znane. Ford wystawił moją cierpliwość na olbrzymią próbę jednocześnie w żaden sposób nie informując sam z siebie o opóźnieniu ani jego przyczynach (szczerze mówiąc nie rozumiem jak można będąc marką samochodową świadczyć w XXI wieku wsparcie klienta na tak żenująco niskim poziomie). Dealer dwoił się i troił żeby mnie zadowolić, ale braku informacji od producenta – obiektywnie nie był w stanie przeskoczyć.
Auto wyprodukowane zostało z 3-miesięcznym opóźnieniem – na początku czerwca. Jego dostawa także trwała dłużej niż zapowiadano. W efekcie auto trafiło do salonu 27 sierpnia, a ja odebrałem je dopiero 7 września – po przeszło 8 miesiącach od złożenia zamówienia. Na zdjęciu po lewej – Artur (za jego zgodą).
W tym miejscu bardzo mocno dziękuję Karolinie Lisowskiej i Arturowi Witkiewiczowi z , którzy przez cały czas w tej trudnej dla nich sytuacji dbali o to, abym czuł się dobrze poinformowany i zaopiekowany. Doceniam! Wiem, że zrobiliście wszystko, co było możliwe.
A jeśli ktoś z czytających ten artykuł będzie planował zakup Forda, to zachęcam do kontaktu z Arturem. Serio polecam. Sprawdził się w naprawdę trudnych warunkach i wyszedł z tego cało. 😉 Dla jasności: nikt mi nie zapłacił za promocję salonu Germaz czy Artura – po prostu rewanżuję się w ten sposób za świetną obsługę. No i w końcu to Czytelnik mojego bloga, który nie tylko wykazał w odpowiednim momencie inicjatywę, ale zadbał także, bym wydał jak najmniej. 🙂 Polecam!
Dla zainteresowanych: auto sfinansowałem leasingiem operacyjnym. Za jakiś czas napiszę oddzielny artykuł tłumaczący dlaczego zrobiłem to w taki, a nie inny sposób.
Przekraczanie oczekiwań
Karolina i Artur wyjątkowo postarali się, aby umilić mi moment odbioru auta. Otrzymałem piękny album zdjęciowy z logo Mustanga na okładce. W środku – wydruki niektórych maili z naszej komunikacji i szczegółowa dokumentacja zdjęciowa przyjęcia transportu z autem do salonu. Bardzo miłe.
Nie zabrakło także akcentu na ramce tablicy rejestracyjnej, gdzie pojawił się charakterystyczny napis „ninja”. 🙂
Nie ukrywam numeru rejestracyjnego auta. Jeśli zobaczycie je gdzieś w Polsce, to wiedzcie, że to ja.
Dla jasności: nie chciałem mieć tablic indywidualnych. Zdecydowanie wolę ten 1000 zł wydać na paliwo i mieć więcej przyjemności z jazdy. 🙂
No i wypada Wam pokazać jak “rumak” prezentuje się z bliska:
Kilka refleksji na zakończenie
No i wszystko jest już jasne. Oszczędny Michał zaszalał. 🙂 Chciałbym jednak na koniec przekazać Wam kilka refleksji (mówiłem też o tym w ).
Wśród osób, które dbają o swoje finanse, widzę czasami taką polaryzację na jednym z dwóch biegunów: albo nadmiernie oszczędzają, albo nadmierne dążą do tego, żeby coraz więcej zarabiać. Moim zdaniem nie warto przeginać ani w jedną, ani w drugą stronę.
W przypadku oszczędzania relatywnie łatwo wyznaczyć taki punkt przegięcia. Cienka granica przekraczana jest wtedy, kiedy działania takiej oszczędnej osoby zaczynają doskwierać innym. Gdy osoby w pobliżu cierpią lub po prostu nadmiernie to ich dotyczy. Oszczędzanie zdecydowanie nie powinno odbywać się kosztem innych osób, bo one mogą mieć po prostu inne priorytety niż my. ”Wolnoć Tomku w swoim domku” – nie szkodząc innym.
Z kolei z takim nadmiernym koncentrowaniem się na zarabianiu widzę trochę inny problem. Są osoby, które chcą mieć więcej po to, żeby… mieć więcej. Dążą do posiadania większej ilości pieniędzy, ale bez jakiegoś konkretnego celu. I teraz pytanie: czy to jest zasadne? Bo ja naprawdę nie mam problemu, jeżeli duże pieniądze są skutkiem ubocznym świetnie wykonywanej pracy, zapłatą, którą otrzymujemy od innych za to, że dostarczamy usługi czy produkty świetnej jakości. Gorzej, gdy pieniądze stają się celem samym w sobie. Gdy człowiek się zapracowuje, ale nie wie, na co te pieniądze może przeznaczyć. W takich momentach warto spróbować zastanowić się nad własnymi motywacjami. Zainteresowanych tym, jak to zrobić, odsyłam do ćwiczenia, które proponowałem w .
I ostatnia refleksja dla osób bardzo racjonalnych: nie można się w tej racjonalności dać zapędzić w kozi róg. Wydaje mi się, że warto czasami wydawać pieniądze w głupi sposób. Wtedy dajemy sobie szansę poznania swoich emocji właśnie w takich negatywnych momentach, kiedy uświadamiamy sobie, że ”to były głupio wydane pieniądze”. To samo dotyczy nietrafionych inwestycji. Taka refleksja nas rozwija i przy okazji uczymy się naszej reakcji na stratę.
W swoim życiu miałem bardzo dużo takich wypadków. Miałem taką fazę, że kolekcjonowałem różne gadżety, wydawałem masę pieniędzy na elektronikę, zmieniałem co chwilę telefony, niemalże zawodowo grałem w kręgle, ponosząc olbrzymie koszty z miesiąca na miesiąc. Te etapy w życiu były mi potrzebne do tego, by uświadomić sobie błędy, które popełniałem. Dzięki temu, że je popełniłem wcześniej i dotyczyły one mniejszych kwot, to być może uniknąłem popełnienia dużo większych błędów w kolejnych latach. Więc nie warto być do końca racjonalnym. Szaleństwo też jest fajne, trzeba mieć tylko świadomość, że wszystko ma swoją cenę.
Warto za to uczyć się odraczania nagrody i fundowania jej środkami, które już posiadamy. Pieniędzmi, które już zarobiliśmy, a nie kredytami konsumenckimi i pożyczkami. Najpierw warto zrealizować priorytetowe działania, a dopiero później – z nadwyżek – finansować fanaberie, o ile nie uszczuplają one w znaczący sposób oszczędności. A na koniec dnia pamiętajcie, że to nie błyskotki stanowią o wartości człowieka, o czym zresztą szczerze pisałem Wam w moim .
Życzę Wam fajnych nagród za Wasz trud i tego, żeby było Was na nie stać. Nie słuchajcie za dużo takich mądrali jak ja. Po prostu róbcie swoje i róbcie to dobrze. 🙂
A jeśli jednak chcielibyście mnie posłuchać, to informuję, że pod adresem pojawiła się już szczegółowa informacja o spotkaniach w Białymstoku i Olsztynie. Za jakiś czas dodamy jeszcze Kraków.
Co do spotkania w Poznaniu, które odbędzie się już za tydzień – 21 września, to prowadzone ono będzie w nieco innej formule niż dotychczas. Ze względu na to, że w rolę prowadzącego wcieli się – znany niektórym z Was inwestor na rynku nieruchomości, to w naszej rozmowie skupimy się właśnie na temacie zaufania i inwestowania w nieruchomości. To spotkanie jest biletowane! Wstęp jest bezpłatny, ale . Spotykamy się w miejscu, które powinno pomieścić nawet 500 osób, ale miejsc siedzących będziemy mieli maks około 300. Z góry uprzedzam i serdecznie zapraszam. 🙂
Zachęcam także do sięgnięcia po moje książki. Warto kupić je dla siebie lub na prezenty dla najbliższych. 🙂
Na koniec uspokoję Was, że to już ostatni wpis mówiący o mnie. W kolejnych tygodniach wracam do tematyki stricte związanej z finansami osobistymi i poprawianiem stanu portfeli.
Dobrego dnia!
Dla jasności: ten wpis nie został przez nikogo opłacony. Nie współpracuję z Fordem i salonem Germaz. Źródłem zdjęcia tytułowego są materiały prasowe Forda. Reszta fotek wykonana została samodzielnie. 🙂
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS