Richard Montañez nie miał w życiu lekko – dokładnie tak jak wszyscy Meksykanie, którzy wyjechali szukać szczęścia w Stanach Zjednoczonych. Spisany na straty przez społeczeństwo, został bandziorem. Jak to możliwe, że ubrany w zapiętą pod szyję koszule, z chustą zawiązaną na czole Esse został jednym z kierowników Frito-Lay, poważanym i nieprzyzwoicie dzianym obywatelem?
Historia opowiedziana w filmie stała się tematem kilku kontrowersji, kiedy kilku różnych pracowników, zajmujących różne stanowiska we Frito-Lay stwierdziło w wywiadach, że to nie Montañez stworzył smak Flamin’ hot. Pewne detale jego wersji wydarzeń zdają się nie pokrywać z oficjalnymi, udokumentowanymi papierami firmy, jak choćby to, że Roger Enrico, dyrektor generalny Frito-Lay, któremu Montañez sprzedał pomysł na nowy smak, objął stanowisko dopiero po tym, jak Flamin’ hot zaczął przechodzić pierwsze testy. Główny zainteresowany wciąż obstaje, że wszystko wydarzyło się tak, jak o tym opowiada, więc na ten moment geneza ikonicznych, czerwonych chrupek wciąż nie jest do końca jasna. Nie przeszkadzała to jednak producentowi dzisiejszego filmu, który ponoć stwierdził, że jest tu dostatecznie dużo prawdy aby było z czego nakręcić film. Grunt, że nie dodają na początku tekstu w stylu “Ta historia wydarzyła się naprawdę”.
Flamin’ hot: Smak sukcesu (2023) – recenzja, opinia o filmie [HBO]. Znasz już tę historię
Historię Richarda (Jesse Garcia) poznajemy od chwili, w której wszystko w jego życiu jest już tam, gdzie powinno. Jest szanowanym, dobrze sytuowanym biznesmenem, zajadającym się pysznym jedzeniem w eleganckich knajpach. Ale chwilę później robimy solidny krok w tył i poznajemy naszego bohatera na nowo, kiedy miał dosłownie kilka lat i wychowywał się na plantacji winogron. Od najmłodszych lat miał przerąbane ze względu na kolor skóry – najpierw w szkole, wśród rówieśników, później z mundurowymi, ponieważ od zawsze był raczej obrotny, a jak to możliwe żeby meksykański dzieciak miał przy sobie jakąkolwiek większą kwotę pieniędzy! Po żwawym, pełnym humoru, ale przy tym również dosyć smutnym wstępie, przechodzimy do fabuły właściwej, a więc czasu, który Richard spędził we Frito-Lay, jak poznał Clarence’a C. Bakera (Dennis Haysbert) i co ta znajomość dla niego znaczyła, a także skąd wziął się na radarze samego CEO firmy, wspomnianego już Rogera Enrico (Tony Shalhoub).
To historia sukcesu jakich wiele, a przez to, że nawet w filmie poznajemy ją od końca, raczej trudno byłoby ją zepsuć potencjalnymi spoilerami. Jest jednak w historii tego meksykańskiego ex-cwaniaczka coś uroczo świeżego (przynajmniej z perspektywy białego, grubego Polaka), co sprawia, że dobrze się ten film ogląda. Może to specyficzny temat, może sympatyczna buzia wcielającego się w główną rolę Garcii, może uniwersalność przekazu, a może po prostu fakt, że każdy zna i lubi Cheetosy – choć sam nigdy tych Flamin’ hot nie jadłem. W każdym razie, nawet wiedząc dokąd to wszystko zmierza, nawet widząc tropy i doskonale wiedząc w którym kierunku zmierzają pomniejsze wątki, film w reżyserii Evy Longorii to po prostu kawałek lekkiego kina, przy którym można poczuć się dobrze.
Flamin’ hot: Smak sukcesu (2023) – recenzja filmu [HBO]. Film postaciami stojący
Niebagatelny wpływ na szerszy sukces filmu ma świetnie dobrana obsada i chemia, jaką udało się wypracować na planie. Garcia i wcielająca się w jego żonę Annie Gonzalez kłócą się i godzą jak prawdziwe małżeństwo. Kiedy Judy wkurza się na Richarda, nawet widz czuje zakłopotanie i w jakiś sposób sympatyzuje z nieposłusznym bohaterem (albo jego żoną, zależy od osobistych sympatii). Jest coś takiego w latynoskich kobietach, że nawet jak samemu jest się niewinnym, to i tak czuje się do nich respekt. Kolejną ważną relacją jest ta łącząca Richarda z technikiem Frito-Lay, Clarence’em. Nie wchodząc w szczegóły, te same dialogi powtarzane przez panów w różnych sytuacjach, w różnych kontekstach, dają może i przewidywalny, ale przy tym i satysfakcjonujący rezultat. Ciekawie, choć bardziej jako tło, mniej istotna, wypada również relacja Richarda z ojcem (Emilio Rivera), trudna ze względu na jego wybuchowy temperament i skłonność do picia dużo i często. Ograniczona ilość istotnych bohaterów sprawia, że właściwie wszystkie relacje w filmie są charakterystyczne i unikalne.
Zdjęcia w większości nie wyróżniają się niczym szczególnym, choć widok wielkich maszyn do produkcji chrupek potrafi być ciekawy sam w sobie dla kogoś, kto nigdy w życiu nie widział ich osobiście na oczy (na przykład dla mnie). Zabawnie, nawet jeśli nie jakoś przesadnie oryginalnie, wypadają sceny, w których główny bohater puszcza wodze fantazji i pokazuje widzom co mogłoby być, a nie co było. Nie ma tego dużo, ale za każdym razem dało radę mnie rozśmieszyć.
Ostatecznie, “Flamin’ hot: Smak sukcesu” jest filmem takim samym, jak wiele historii cudownego sukcesu przed nim. Fabuła jest przewidywalna, bohaterowie mocnoarchetypiczni, artystycznie nie ma tu o czym mówić. To aktorzy i ich szczere, często zabawne (co ważne – zamierzenie) występy sprawiają, że lekko ponad 90 minut czasu seansu mija szybko i przyjemnie. Jeśli zastanawiasz się jaki film złapać letnim wieczorem, bo wszystkie te prawdziwie warte uwagi już widziałeś, to historia “gościa od Cheetosów” nie będzie złym pomysłem.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS