Firma Lethe znana jest przede wszystkim z odzieży ze zwariowanymi, kolorowymi nadrukami. Inaczej niż wiele firm odzieżowych nie korzysta ze szwalni w Azji, ubrania powstają w Polsce. Firma zatrudnia, w najbliższych tygodniach dołączy do niej np. kilkanaście szwaczek.
– Mam nadzieję, że nie tylko Lethe, ale i mnóstwo innych lokalnych przedsiębiorstw wyjdzie z obecnego i nadciągającego kryzysu bez szwanku, a wiele pozostałych szybko pozbiera do kupy swoje finanse, bo kolejna dekada musi należeć do polskiego kapitału – im starsze będą pieniądze na Zachodzie, tym więcej będzie warta polska werwa i młodzieńcza siła, połączone z rozwiniętymi u nas do skrajnych rozmiarów tendencjami buntowniczymi – napisał na Facebooku Jakub Chmielniak, właściciel firmy.
Jakub Chmielniak, właściciel firmy Lethe materiały prasowe
Ewa Furtak: Skąd w ogóle pomysł na taką działalność? Kiedy firma zaczęła istnieć? Jakie były początki?
Jakub Chmielniak: Firma istnieje od końca 2011 r. i powstała od zera, właściwie z budżetu studenckiego, kilku zaoszczędzonych tysięcy złotych, polegając w całości na podwykonawstwie. Znalazłem pierwszą szwalnię, pierwsze hurtownie dzianin i tak to się zaczęło. Od tego czasu udało się zbudować liczące 200 osób przedsiębiorstwo, składające się z wielu oddziałów, części produkcyjnej, magazynowej i biurowej, w kilku miastach, obsługujących kilkanaście marek, w tym przede wszystkim Mr. Gugu & Miss Go, Aloha from Deer, Bittersweet Paris czy Carpatree.
Jesteśmy lokalną firmą, ale działamy na cały świat, codziennie z Bielska-Białej wysyłamy paczki do klientów ze wszystkich kontynentów. Więcej informacji na ten temat można oczywiście znaleźć w internecie, m.in. na moim kanale na YouTubie, gdzie opowiadam o historii Lethe, ale i o bieżących sprawach firmy.
Sprzedajecie towar do różnych krajów świata. Jak sobie teraz radzicie w czasach różnych ograniczeń i zakazów wprowadzonych z powodu koronawirusa?
– Poza tym, że Poczta Polska wycięła nam numer i z dnia na dzień przestała przyjmować zagraniczne paczki, co niejedną firmę z pewnością postawiło przed olbrzymim wyzwaniem logistycznym, to w zasadzie bez zakłóceń: korzystamy z usług kurierów, zamówienia dochodzą bez problemu. Kosztuje nas to więcej niż wcześniej, ale koszty kompensuje większy popyt.
Co w tych trudnych czasach jest teraz największym wyzwaniem?
– Musieliśmy wprowadzić duży rygor higieniczny, rozmaite procedury bezpieczeństwa na zakładzie, tak żeby zminimalizować ryzyko zarażenia koronawirusem z zewnątrz, ale również ewentualnego roznoszenia go wewnątrz zakładu. Mierzenie temperatury, rękawiczki, maski i żele antywirusowe to u nas norma.
Na szczęście masek mamy dużo, bo zdecydowaliśmy się szyć charytatywnie dla szpitali i doszliśmy w tym do pewnej wprawy. Poza tym wprowadziliśmy rotacyjne home office. Przede wszystkim jednak wyzwaniem dla przedsiębiorców jest przetrwać i nie musieć nikogo zwalniać.
Szyjecie w Polsce. To pewnie jedna z nielicznych firm odzieżowych, które zdecydowały się dawać pracę szwaczkom tutaj, na miejscu.
– Od samego początku szyjemy w Polsce i to się nie zmieni. Zatrudniamy w tym momencie kilkadziesiąt krawcowych, w większości u siebie, częściowo w szwalniach zewnętrznych.
To istotny element społecznej odpowiedzialności biznesu: zatrudniać lokalnych pracowników, płacić im normalne pieniądze, podnosić ich kompetencje, ale również kupować lokalne nieruchomości, remontować je i dbać o stan tkanki miejskiej. Także, oczywiście, płacić podatki na miejscu.
Ile osób teraz u was pracuje?
– Po serii rekrutacji z ostatnich tygodni to będzie już ponad 200 osób na liście płac, ale oczywiście jako lokalny producent dajemy również zatrudnienie wielu innym firmom z Polski, które są naszymi bezpośrednimi dostawcami.
Daliście pracę osobom, które straciły ją w innych firmach. Ile takich osób jest i czy planujecie dalszy rozwój?
– Kilkanaście osób, ale widzimy po ilości zgłoszeń, jakie dostajemy, że pracę straciło bardzo wielu. Liczba aplikacji się podwoiła albo nawet potroiła. Więcej firm zwalnia, niż przyjmuje nowe osoby. Cieszę się, że część z nich trafi do nas, bo po pierwsze dzięki temu bezrobocie będzie mniejsze, a po drugie wiele z tych osób to bardzo dobrzy specjaliści.
Skąd taka popularność marki? Czy może być ona dowodem na to, że da się sprzedawać także rzeczy, które nie są tanie?
– Nasze ubrania zdecydowanie nie są drogie. Jak na lokalną produkcję to ceny są wręcz okazyjne. Pracujemy ciężko od wielu lat na popularność wszystkich naszych marek. Na sukces komercyjny składa się mnóstwo czynników: marketing, reklama, narzędzia do sprzedaży, technologia, oczywiście także doświadczony i kompetentny zespół. To tylko początek drogi, marki tworzy się przez długie dekady, miejmy nadzieję, że za 20-30 lat będziemy dużo dalej niż teraz.
Jak sobie pan wyobraża firmę za rok o tej porze?
– Mam nadzieję, że dobrze przepracujemy kolejny rok i poczynimy kolejne kroki w rozwoju. W planach jest stworzenie kolejnych marek, kupno i wyremontowanie kolejnych budynków, rozbudowa oferty i sieci sprzedaży.
Przed koronawirusem planowaliśmy także wejść do galerii, ale teraz musimy się najpierw lepiej przyjrzeć, jaki obecna sytuacja będzie miała wpływ na nastroje i zwyczaje konsumentów. Generalnie zależy nam na tym, żeby tworzyć polskie marki globalne i chciałbym, żeby z powodzeniem udawało nam się realizować to zamierzenie.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS