A A+ A++

Opierają się na nostalgicznym szacunku ze strony graczy, niekoniecznie okazując się atrakcyjnymi dla młodszych pokoleń. Jedną z historycznych perełek jest Final Fantasy VII (1997, Squaresoft). Wprawdzie tytuł jest nadal bardzo grywalny nawet w swojej pierwotnej wersji (pomijam wydaną niedawno odświeżoną edycję na PS4), lecz od lat trwały debaty nad pełnoprawną renowacją legendy. Wyzwanie od samego początku było na tyle duże, że Square Enix zapowiadając tytuł podczas E3 2015 otworzyło puszkę Pandory. W pamięci graczy wciąż pozostało niepowodzenie związane z trzynastą odsłoną serii, która według niejednego obserwatora doprowadziła firmę niemal na skraj upadku. Dzisiaj, po spędzeniu z Final Fantasy VII Remake kilkudziesięciu godzin, jestem ukontentowany decyzjami twórców. Gdyby nie The Last of Us Part II, byłby to mój osobisty faworyt 2020 roku.

Historyczny epizod

Ogłoszenie przed premierą decyzji o epizodycznym charakterze całej historii wywołało rzecz jasna gorące komentarze. Niekoniecznie przychylne. Przyjęło się bowiem od lat określać Square Enix jako wydawcę pazernego, żerującego na fanach. Premiera Final Fantasy XV na jesieni 2016 roku udowodniła częściowo, że firmę stać na produkcję solidnych, wysokobudżetowych gier z cyklu. Z mojego punktu widzenia, królewska eskapada Noctisa okazała się najciekawszym tytułem serii od lat. Wniosła dużo świeżości chociażby pod kątem narracji, relacji między postaciami i ich emocjonalnymi różnicami. Ponadto, konstrukcja świata opierająca się o tzw. “grę drogi” również zdawała egzamin. Podobnie jak bardziej zręcznościowy system walki, który na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie uproszczonego, lecz po głębszym zapoznaniu oferował szereg taktycznych, dynamicznych możliwości rozgrywania starć.

Dlaczego w ogóle wspominam o piętnastej odsłonie? To proste. Rozwiązania w niej zastosowane częściowo przeszły do Final Fantasy VII: Remake. Pomimo użycia całkiem odmiennych technologii, Luminous Engine w XV oraz Unreal Engine 4 dedykowane nowej wersji FF7. Wracając jednak do meritum. Sięgnijmy pamięcią do klasycznego Final Fantasy VII. MIdgar już wtedy prezentował się bardzo klimatycznie, takie steampunkowe miasto z duszą. Historia jego powstania w zamyśle twórców jest częściowo związana z pizzą. Sam kształt mówi wiele, natomiast takie określenie pada nawet z ust Barret’a, mniej więcej na początku. Po ukończeniu współczesnej iteracji wielkiej siódemki, w pełni zgadzam się z decyzją reżyserów. Oryginał z racji technicznych ograniczeń, nie mógł w pełni zaoferować uroku tego hermetycznego środowiska, ponieważ w trakcie eksploracji poszczególnych dzielnic wystarczy zerknąć do góry i widać jak niebo zasłaniają metalowe blachy nad miastem.

Tak naprawdę, całość przez pryzmat rozwinięcia i dodania różnych wątków, rozbudowania charakteru jałowych dawniej postaci oraz nowej koncepcji rozgrywki wysuwa pewien wniosek. Przy całej swojej zawartości, Final Fantasy VII Remake powoduje, że oryginał prezentuje się jak schemat dla podwalin kreowanego obecnie uniwersum wokół siódmej odsłony. Co ciekawe, przecież doszły nas wszystkich słuchy o (nie)przypadkowej wzmiance ze strony wydawcy na temat innych odłamów podlegających pod majestat wielkiej historii Avalanche. Before Crisis, Crisis Core, anyone?

Stare kontra nowe

Final Fantasy VII Remake - Tifa

Podjęcie się tak dużej presji tłumu, jaką jest renowacja całego wykreowanego świata i bohaterów Final Fantasy VII, niezależnie od podejmowanych działań, wiąże się z utratą pewnej części oryginału. Kwestia dotyczy w zasadzie każdego remake jakiejkolwiek słynnej produkcji. To niezbędny kompromis, dla twórców oraz fanów, którzy muszą zaakceptować wymieszanie znanych wydarzeń z nowymi, często zaskakującymi wątkami. Jak poradzili sobie z tym reżyserzy Final Fantasy VII: Remake? Skoncentrowanie sedna historii pierwszego epizodu na wydarzeniach znanych z kultowego Midgaru wymusiło inne podejście. Chciałbym w pierwszej kolejności odnieść się do postaci. O ile główny bohater, Cloud Strife nie zmienił się specjalnie pod względem mentalnym, tak reszta zaliczyła całkiem solidny progres. Także Barret pozostał niemal identyczny charakterem względem swojego bryłowatego precedesora.

To niebywałe jak w roku 1997 efekt końcowy zafundował legendarnych bohaterów, oferując tak bardzo uproszczone modele postaci i jako główny budulec zastosowano linijki tekstu, prawdziwa magia. Final Fantasy VII: Remake to festiwal zróżnicowanych charakterów, emocjonalnych, wybuchowych i obojętnych. Rozwinięcie wątku choćby z Jessie, zasługuje na uwagę. Dawniej wydawała się typowo drugoplanową postacią, o której nie dało sie wiedzieć zbyt wiele. Teraz otrzymała własną, groteskową osobowość. Moim faworytem w tej kwestii pozostanie jednak Aerith. Tutaj otrzymała po prostu rolę swojego wirtualnego życia. Oryginał stawiał dla mnie Tifę Lockhart na pierwszym planie w relacjach z Cloudem, remake definitywnie zmienił ten stan rzeczy. Final Fantasy VII: Remake oprócz rozszerzenia i dodania bohaterów, to także całkowicie nowe wątki fabularne. Z racji umiejscowienia akcji tylko w Midgarze, znacząco przebudowano scenariusz. Nie chcę zbytnio zasypywać treści spojlerami, więc dodam tylko, że wszechobecny fan-serwis z Sephirothem w tle nie był wcale specjalnie irytujący. A jeszcze przed zagraniem, wyczytałem dość sporo tego typu opinii. Myślę, że tym zabiegiem producenci chcieli bardzo sugestywnie mrugnąć oczkiem w stronę zwolenników oryginału. Czy to się udało?

Sephiroth to w świetle całości arcylubiana postać, więc nakreślanie znaczenia jego osoby na tle całej historii było jedną z istotniejszych fabularnych składowych nawet w oryginalnej wersji. Weźmy kolejny przykład, czyli obecność “duchów”, co jest rzeczą absolutnie nową. Ich pojawienie się ma pośredni związek z Aerith i w pierwszych godzinach twórcy czynią z niej wrażenie opętanej i dziwnej. Ja bardzo polubiłem na nowo tę postać. Bardzo mocno rozbudowano również historię związaną z akcją w posiadłości Don Corneo, oraz całym Wall Market. W klasycznym FF7, wspomniany rynek był najbardziej otwartym etapem podczas eksplorowania miasta. Konstrukcja poziomów w Remake to w gruncie rzeczy huby, z określoną liczbą aktywności pobocznych i oczywiście, popchnięciem fabuły do przodu. Na szczęście, z niczym w tej materii nie przesadzono. Zupełnie inne przesłanie stanowi również samo zakończenie. Względem opowieści z czasów świetności dawnego Squaresoftu, przyszłość dalszego rozwoju wydarzeń stoi pod znakiem zapytania. Co z miejsca daje autorom wiele swobody przy części drugiej. 

Klasyka w nowoczesnym wydaniu

Grając w Remake, momentalnie odnalazłem się w nowym/starym środowisku. Model rozgrywki oczywiście napisano od podstaw, lecz pewne rzeczy pozostały niezmienne. Nadal kroczyłem w klasycznym stylu, po korytarzowej strukturze większości lokacji. Slumsy czy Wall Maket to z kolei zdawałoby się, większe etapy. Ich kontrukcja składa się z węższych uliczek i fragmentów pół-otwartej przestrzeni. Nie można o Final Fantasy VII: Remake powiedzieć, iż jest tytułem z kategorii dużych gier, na wzór części piętnastej. Wycieczka po odrestaurowanym lecz wciąż zepsutym wewnątrz Midgarze to fuzja większych i mniejszych etapów, połączonych serią korytarzy. Te elementy widać dopiero oddzielnie, ponieważ jako całość zostały sprytnie zakamuflowane, dając poczucie eksploracji iście potężnej, ponurej i zaniedbanej aglomeracji. Iluzja, która działa tak jak powinna. 

Na koniec postanowiłem odnieść się jeszcze do systemu walki. Bazujący na zręcznościowych założeniach, totalnie wbrew turowym korzeniom z rocznika ’97. Starcia są znaczniej bardziej dynamiczne, a finezji dodaje brawurowo odtworzona ścieżka dźwiękowa. W kwestiach technicznych, Final Fantasy VII: Remake jest tytułem kompletnym. Postacie wyrażają odpowiednią dozę emocji już samą mimiką i gestami. Aktorzy głosowi nadali bardzo charakterystyczny sznyt ikonicznym bohaterom, którzy z uwagi na ograniczenia dawnej epoki, pozostawali niemi. To szalenie ambitny projekt, który mierzył się z wielkimi oczekiwaniami, w zdecydowanej większości im sprostał. Nie tylko fantastycznie eksponuje piękno zjawiskowego miasta, lecz tworzy nową otoczkę legendarnej opowieści, wnosząc powiem emocji zarówno pozytywnych jak i tych mniej. Nie wszystkim mogły spodobać się nowe decyzje reżyserskie, bo zmiany kreacji legendy na nowo z reguły są konieczne. To już nigdy nie będzie ta sama gra, lecz pozostając wierna bazowej stylistyce, ma duże szanse aby dorównać wielkością. Wszakże, żaden remake nie zwycięży z nostalgicznym wspomnieniem swojego precedesora, czyż nie?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułFrancja: trzy lata temu została uznana za zmarłą. “Nie mogę udowodnić bankom, że żyję”
Następny artykułOSP Przyborów z nowym sprzętem