Jarmusch jest reżyserem, któremu udało się wynieść nudę i brak klasycznej dramaturgii do rangi stylu. Inspirując się twórcami francuskiej Nowej Fali, nad efektowną, dynamiczną historię zawsze stawiał chropowato-ascetyczny nastrój i lakoniczne, niespieszne tempo. W kinie Jarmuscha nie chodzi o akcję, konflikty, punkty zwrotne czy fabułę, która zwykle w jego filmach bywa szczątkowa lub pretekstowa. Zawsze interesowali go ludzie żyjący na marginesie Ameryki: pozbawieni korzeni outsiderzy, żyjący na uboczu pechowcy, ludzie zagubieni, niepoukładani ze współczesnym światem i niebędący beneficjentami amerykańskiego snu. Przygląda się ich pozbawionej fajerwerków egzystencji, alienacji, bierności. Ale Jarmusch nie ocenia swoich bohaterów krytycznie, raczej empatycznie i dyskretnie im sekunduje, a nawet celebruje ich swobodne dryfowanie przez życie. Wydawałoby się: nic wielkiego i odkrywczego. A jednak jego kino doczekało się miana kultowego, a on sam – licznych wyznawców i naśladowców.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS