Ostatnio pozwoliłem sobie zaprezentować kilka przykładów filmowych scen, które po brzegi wypełnione zostały CGI, a większość widzów prawdopodobnie nawet nie zorientowała się, że ogląda efekt komputerowego czary-mary.
Można by wyciągnąć wniosek, że dożyliśmy do czasów, kiedy bez technologicznego wsparcia filmowcy nie są w stanie nakręcić efektownego ujęcia. Tak jednak nie jest. Zaraz przypomnicie sobie kilka dobrych, filmowych motywów, w których nie ma nawet najmniejszej szczypty zero-jedynkowych trików.
Wirujący korytarz naprawdę wirował!
W słynnej „Incepcji” Christophera Nolana uraczeni zostaliśmy pokaźną ilością szalenie efektownych scen, które dzięki cyfrowej magii wyglądają bardzo realistycznie. Okazuje się jednak, że nie każde zapierające dech w cycu ujęcie powstało na zielonym ekranie. Najlepszym przykładem jest tu bardzo dobra scena pojedynku w obracającym się korytarzu.
Bohaterowie w jednej chwili stoją na ziemi, a moment później zgrabnym susem przeskakują z jednej ze ścian wprost na sufit. Mimo że dzisiejsza technologia pozwoliłaby na zrealizowanie tego fragmentu za pomocą CGI, twórcy zdecydowali się nie mieszać w to komputerów. Wybudowano drewnianą konstrukcję, która to została zaaranżowana na filmowe wnętrze. Następnie pomieszczenie zostało przymocowane do specjalnego mechanizmu, który umożliwiał obracanie tej monstrualnej wielkości „skrzyni”. Działo się to za sprawą 55 elektrycznych silników.
Zabawa dużych chłopców
Skoro mowa o dziele Nolana, to od razu dorzućmy jeszcze scenę pościgu i soczystego, ulicznego rozpierdolu z „Mrocznego Rycerza”. Taranowane samochody, wybuchające ciężarówki, kaskaderskie ewolucje wykonywane na motocyklu – większość tych ujęć powstała przy wykorzystaniu małych replik aut, natomiast popisowe ewolucje Batmana na jego dwukołowym wehikule wykonano za pomocą zdalnie sterowanego modelu. Najwięcej zaś zabawy było z ciężarówką, która w pewnym momencie miała się wywrócić.
Do tych ujęć użyto prawdziwego pojazdu z zamontowanym mechanizmem, który bez trudu sprawiał, że kilkutonowy samochód wywracał się niczym mały resorak. Scenę tę kręcono na przedmieściach Chicago i udało się ją zarejestrować już podczas drugiego podejścia. Podobno tego wieczora lokalni policjanci odebrali sporo telefonów od przerażonych mieszkańców chicagowskiego osiedla, które posłużyło za filmowy plan.
Wysadzić w powietrze Biały Dom? Zrobimy to w sposób klasyczny
Disaster p0rn – tak zwykło się określać zboczenie reżysera „Dnia Niepodległości”, Rolanda Emmericha. Jego wizje uruchamiają w widzach małe, psychopatyczne dziecko radujące się na widok wyciekającej z ekranu totalnej rozwałki, destrukcji i pożogi.
Mimo że wykorzystane w tym filmie efekty CGI bardzo wysoko podniosły poprzeczkę dla kolejnych twórców kinowego rozpierdzielu, to reżyser starał się, aby jak najwięcej ujęć kręconych było w sposób staromodny.
Płonący Nowy Jork? To potraktowane ogniem miniaturowe modele budynków, ulic, pojazdów oraz pomników. A i tak największe wrażenie robi moment, w którym Biały Dom zamienia się w zgliszcza. W rzeczywistości mamy do czynienia z liczącą sobie trzy metry wysokości repliką. Za resztę efektu podziękowania należą się odpowiedniej perspektywie, światłu i oczywiście upchniętym w makiecie ładunkom wybuchowym…
Prawdziwy droid, nie jakiś podrabianiec!
J.J. Abrams – reżyser „Przebudzenia mocy” – nie oszczędzał potężnego zastrzyku disnejowskiego hajsu przeznaczonego na realizację pierwszej odsłony nowej trylogii ze świata „Gwiezdnych Wojen”. Film oczywiście po brzegi wypchany jest cyfrowymi fajerwerkami, a większość scen kręcona była na zielonej tapecie.
Najbardziej jednak zaskakujące jest to, że sympatyczny droid BB-8, który już na pierwszy rzut oka wygląda na wytwór komputerów, jest w rzeczywistości działającym, w pełni funkcjonalnym (no, na pewno jeśli chodzi o poruszanie się) robocikiem. Na potrzeby filmu skonstruowano siedem różnych modeli tego pociesznego urządzenia!
Bond na sznurku
Po co komu green-box, kiedy przed kamerą stoi Daniel Craig – gość nie bojący się nawet najbardziej szalonych wyzwań? Kiedy więc w scenariuszu „Skyfall” pojawiła się scena pojedynku na dachu pędzącego pociągu, oczywistym było to, że aktorzy naprawdę będą się okładać pięściami stojąc na rozpędzonym wagonie. Jedynym, niewidocznym na gotowym filmie elementem zapewniającym artystom namiastkę bezpieczeństwa były bardzo cienki linki przyczepione do sprytnie ukrytych pod ubraniami uprzęży.
Całkiem poważny pajęczy spacer
W nakręconej przez Sama Raimiego trylogii o przygodach Spidermana jeden element szczególnie raził oczy – w chwilach, gdy bohater bujał się na swej pajęczej sieci po ulicach swojego miasta widać było, że nie mamy już do czynienia z żywym aktorem, a z jego cyfrowym, dość sztucznie wyglądającym, odpowiednikiem.
Dlatego też, gdy po raz kolejny zabrano się za ekranizowanie komiksu o nastolatku, którego użarł napromieniowany pajęczak, zrezygnowano z korzystania z CGI w ujęciach przedstawiających „spacery” Spidermana.
Okazało się, że nic nie da lepszego efektu gościa bujającego się na sznurkach niż właśnie prawdziwy gość bujający się na prawdziwych sznurkach. Wszystkie ewolucje wykonywał kaskader zabezpieczony przed upadkiem cieniutką linką. W niektórych ujęciach facet znajdował się na wysokości 20 metrów nad ziemią.
A skoro już o Spidermanie mowa…
Trzeba jednak zwrócić honor Raimiemu. Mimo że niektóre cyfrowe fajerwerki zaprezentowane w pajęczej trylogii wyglądają dość badziewnie, to już na potężne brawa zasługuje scena, w której Peter Parker daje popis swojego refleksu w stołówce, gdzie błyskawicznym ruchem łapie na tacę spadające produkty spożywcze. Efekt jest tak bardzo realistyczny, bo Tobey Maguire – aktor wcielający się w Parkera – wykonał ten zaskakujący trik bez niczyjej pomocy. No, może nie licząc kleju, którym przytwierdzono mu tacę do dłoni. Cała reszta to już efekt długich ćwiczeń. Artyście udało się odegrać tę scenę dopiero za 156 razem!
Źródła: 1, 2, 3, 4
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS